Mit a historia

Vittorio Messori

publikacja 18.04.2011 23:01

Jak to się stało, że niektóre fragmenty i pouczenia Ewangelii są jakoby legendarne, skoro rama tejże legendy zawsze się jawiła jako dokładnie opisana i jak najbardziej udokumentowana historycznie?

Mit a historia

Fragment książki "Opinie o Jezusie", który publikujemy za zgodą Wydawnictwa M


Przypuszczenie, że Napoleon jest istotą mityczną pomyślaną na wzór wielkich zdobywców, razem z jego wyprawami w pustynie i śniegi, z jego urodzeniem się i śmiercią na wyspie itd., jest mniemaniem, które za trzy tysiące lat (jeśli wojna atomowa zniszczy całe bogactwo informacji w tej sprawie) może wydać się prawdopodobne.

Jean Guitton

Czy prawdziwa rama do sfałszowanego obrazu?

A zatem zbadaliśmy niektóre z najbardziej oczywistych i największych sprzeczności, jakie przy zagadnieniu początków chrześcijaństwa napotykają i z jakimi winny się liczyć hipotezy zarówno „krytyczne", jak i „mitologiczne".
Zauważyliśmy też, że u licznych specjalistów te dwie opinie jednoczą się, są przemieszane, tworząc rodzaj koktajlu. W każdym razie, chociaż po­święciliśmy sporo miejsca interpretacjom mitologicznym, to jednak - jak dotąd - pierwszeństwo miały teorie krytyczne. Teraz zatem zbadamy kilka innych problemów, jakie dotyczą w szczególności „mitologów".
Przypomnijmy zatem, że wszystkie hipotezy krytyczne napotykają na całą masę sygnalizowanych już trudności, zwłaszcza zaś na problem, który zawsze wydawał się nie do zniesienia (i nierychło jeszcze zostanie roz­wiązany), w jaki sposób człowiek mógł być ubóstwiony w środowisku hebrajskim ?
Tak więc opinie mitologiczne winny się liczyć z poważnym zespołem trudnych pytań, poczynając od jednego, które jest całkiem poważne: Jak to się stało, że niektóre fragmenty i pouczenia Ewangelii są jakoby legendarne, skoro rama tejże legendy zawsze się jawiła jako dokładnie opisana i jak najbardziej udokumentowana historycznie?

Problem ten na przestrzeni ostatnich dziesięcioleci przybrał znaczne rozmiary wraz z postępem nowych znajomości na temat dawnego Izraela. Równocześnie sama nauka zacieśniła przestrzeń czasową, podczas której mit miałby się uformować, pozbawiając w ten sposób mitologów -jak już zauważyliśmy - wystarczającego czasu, aby ich teoria zachowała chociaż minimum wiarygodności.
Jeśli autorzy Ewangelii są fałszerzami, to tutaj chodzi o takich fałszerzy, jakich nigdy nie widziano.
Tylko nowocześni specjaliści od „powieści historycznej" mogą się z nimi równać. Może jakiś Flaubert wraz ze swoją rekonstrukcją Kartaginy w Salammbô lub Mauzoni poprzez swoje odzwierciedlenie lombardzkiej społeczności z XVII wieku, lub ostatecznie Sienkiewicz ze swoim Quo vadis?
A przecież żaden specjalista z różnorodnych szkół mitologicznych nie może, rzecz jasna, wychodzić od założenia, że jakaś grupa ekspertów dała początek Ewangeliom po odbyciu poszukiwań w bibliotekach i pracy przy biurku, aby zbudować tak ścisłe ramy historyczne i aby w nich umieścić postać owej powieści.
Wręcz przeciwnie. Naciągając - z wielką szkodą dla siebie - rzeczywi­stość historyczną pierwotnego Kościoła, wszyscy oni uznają za ustalone istnienie jakiegoś anonimowego i zbiorowego autora, grupy fanatyków poszukujących wyróżnienia dla wspólnoty nawiedzonej histeryczną wiarą. Co więcej, te niespokojne i tajemnicze siły twórcze rozszerzają się wszędzie, aż do najbardziej zagubionego kąta basenu Morza Śródziemnego: z ich zetknięcia się, mniej lub bardziej chaotycznego, miałyby zatem wyjść teksty, jakimi dysponujemy...
 

Widzieliśmy, do jakiego stopnia taką hipotezę, podawaną za naukową, można pogodzić z treścią i formą Ewangelii.
Zobaczmy teraz, w jakim stopniu można ją pogodzić z ramami histo­rycznymi, służącymi za podstawę Ewangelii. Oto, co napisał ojciec Lagrange w wieku lat osiemdziesięciu, po pięćdziesięciu latach badań prowadzonych w Palestynie z tym jedynym pragnieniem, aby zestawić wszystkie szczegóły podane przez Ewangelie z rzeczywistymi danymi wynikającymi z obyczajów, z historii, z archeologii tamtego kraju: „Bilansem mojej pracy jest stwierdzenie, że nie istnieją zarzuty natury «technicznej» sprzeciwiające się wiarygodności Ewangelii. Wszystko to, co podają, aż do najmniejszego szczegółu, może być nauko­wo sprawdzone".
Nie chodzi tu z pewnością o jakąś pustą apologetykę. Potwierdzają to setki artykułów, surowych, poważnych i dokładnych w czasopiśmie Revue Biblique kierowanym przez samego ojca.
Podobnie zauważył sławny angielski orientalista, sir Rawlinson: „Chrze­ścijaństwo odróżnia się od innych religii świata właśnie poprzez swój charakter historyczny. Religie Grecji i Rzymu, Egiptu, Indii, Persji i całego Wschodu stanowiły systemy spekulatywne, które nie usiłowały nawet nadać sobie podstaw historycznych. Gdy idzie o chrześcijaństwo, dzieje się "coś przeciwnego".
W dalszej części zobaczymy kilka przykładów coraz ściślejszego zbliżenia pomiędzy Nowym Testamentem a starożytnością. Na razie wystarczy stwierdzenie (przykład z ojca Lagrange'a wybrany na chybił-trafił), że przy pomocy naszych czterech niewielkich książeczek, które zostały stworzone nie wiadomo gdzie i kiedy, możliwe jest odtworzenie znacznej części środowiska historycznego starożytnej Palestyny. Łącznie z kilku gatun­kami, dzisiaj już w tamtych okolicach nie istniejącymi. Można także stworzyć „mapę plastyczną" Izraela: z Jerozolimy do Jerycha schodzi się w dół (Łk 10,30), a do Jerozolimy podchodzi się w górę (Łk 19,28). Schodzi się także z Nazaretu do Kafarnaum (Łk 4,31).
I oto mamy po raz nie wiadomo który sprzeczność wielkiej liczby „nauczycieli rozumu".
Widzieliśmy, że Ewangelie - i to jest już jednomyślnie przyjęte - wy­pływają z przepowiadania „heroldów wiary", dla których ważne było przede wszystkim i nade wszystko głoszenie życia, śmierci i zmartwych­wstania Jezusa. Zauważyliśmy, jak bardzo cała reszta przez owych głosi­cieli zbawienia była uważana za drugorzędną. Otóż mędrcy odrzucają złośliwie istotę tychże tekstów, czyli przepowiadanie Bóstwa Chrystusa.
Jednakże z zadziwiającą niekonsekwencją zgadzają się, że to, co dodatkowe, zasługuje na pełne zaufanie.
I wówczas stwierdzają, że tych wspólnot, którym my zawdzięczamy wiarę, z pewnością nie należy traktować poważnie, kiedy mówią o Jezusie, o Jego cudach, o Jego życiu i o Jego nauczaniu.
Miałyby być jednakże w pełni wiarygodne, kiedy - dla usytuowania całej tej „afery" - odmalowywują ramy historyczne, społeczne, geograficzne, to znaczy, gdy opisują miejsce, czas, zwyczaje, postaci.
Prawdę mówiąc, mitolodzy (a wraz z nimi ich koledzy - krytycy) chętnie by się obeszli bez konieczności przyznawania takiej wiarygodności, choćby tylko ograniczonej do ram zewnętrznych. Są jednak tego wszystkiego pewni z powodu wyników prac, poszukiwań, wykopalisk, które mają takie znaczenie, że nie można im zaprzeczyć.
Nikt już nie może odrzucać doskonałego, zawartego w Ewangeliach opisu świata żydowskiego przed zburzeniem świątyni w roku 70.
Jeśli ktoś je uznaje za rodzaj mitycznego „tygla", z jakiego mia­ły wyjść księgi wiary, musi wyjaśnić, w jaki sposób ów groch z ka­pustą może z taką dokładnością wydobywać rzeczywistość, akurat nie­zwykle trudną do odtworzenia. Chodzi o kraj pod okupacją wraz z jego pomieszaniem kompetencji, z podziałem instytucji, z powikłaniami pra­wnymi.
To, co się stworzyło w tego rodzaju tyglu, ustawicznie zadziwia swoim dojrzałym smakiem historycznym. W ten sposób bez żadnego fałszywego kroku odtworzony został bardzo szczególny mikrokosmos pewnego zakątka świata, potem skreślonego z mapy, ale już wtedy, gdy Ewangelie posiadają ostateczną formę: Judea najprzód zarządzana przez Archelausa, syna Heroda, przechodzi pod władzę prokuratora rzymskiego, zależnego od legata w Syrii, podczas gdy Galilea przeciwnie, pozostaje pod panowaniem Heroda Antypasa, tetrarchy uzależnionego od Rzymu...
 

W Ewangelii Łukasza, we wprowadzeniu, które ma za zadanie tylko umiejscowić w czasie i przestrzeni działalność Jana, jako wstęp do przepo­wiadania Jezusa, wyliczonych jest co najmniej siedmiu różnych przywód­ców religijnych i politycznych; wszyscy noszą imona i tytuły ściśle dokładne (to zostało stwierdzone):
Było to w piętnastym roku rządów Tyberiusza Cezara, Gdy Poncjusz Piłat byi namiestnikiem Judei, Herod tetrarchą Galilei, brat jego Filip tetrar­chą Iturei i kraju Trachonu, Lizaniasz tetrarchą Abileny; za najwyższych kapłanów Annasza i Kajfasza skierowane zostalo słowo Boże do Jana, syna Zachariasza, na pustyni (3,1-2).
Na tej całkiem splątanej scenie politycznej działają i ścierają się z sobą, opisywani jeden po drugim krótko, ale dokładnie, herodianie, saduceusze, faryzeusze, uczeni w Piśmie, zwolennicy Jana...
Irwin Linton, sędzia w Sadzie Najwyższym Stanów Zjednoczonych, autor studium o Nowym Testamencie z punktu widzenia prawnego, zauważa jak bardzo typ świadectwa dostarczony przez Ewangelie od­powiada normie, jaką kieruje się nowoczesne sądownictwo. Świadectwo - powiada ów sędzia - jakie każdy sędzia by przyjął, ponieważ „wskazuje istotnie imiona, miejsca, chwile".
Jeśli taki Couchoud i wszyscy jego przyjaciele mitolodzy mylą się, ośmieszając z podręcznikiem historii w ręku swoich przyjaciół-wrogów krytyków, to ci ostatni mają pełne prawo oddać im pięknym za nadobne.
Czy to naprawdę logiczne sądzić, że Ewangelie powstały właśnie wśród fa­natycznych grup, a równocześnie godzić się, że ci rozmarzeni ludzie zdołali odtworzyć ze znakomitą dokładnością złożony, miniony już i obcy świat?
Istotnie, trzeba zauważyć, iż mitolog nie chce się cofnąć przed żadną trudnością. Zakłada on, że owa rekonstrukcja dokonała się wtedy, gdy Izrael był już zniszczony od dziesiątków lat, wraz z wszystkimi swoimi instytucjami a nawet z nazwami geograficznymi, zastąpionymi przez nowe, celem wskazania, iż rzeczywistość terytorialna jest także nowa. Kiedy Jerozolima straciła swoje imię i nosiła nazwę Aelia Capitolina, gdzie nie mogła stanąć stopa żadnego Żyda.
A tymczasem, mimo to wszystko, jasne jest, że - pod określonym „naukowym" spojrzeniem - naiwni to właśnie wierzący. Ci, którzy wobec takich trudności uznają za wielce logiczne wyobrażenie, iż Nowy Tes­tament przynosi jedynie dokładne wspomnienia świadków, którzy przeżyli to, o czym mówią.
Czyż Hans Conzelmann nie napisał, że być może „w praktyce Kościół trwa z powodu faktu, że owoce poszukiwań naukowych na temat życia Jezusa nie dochodzą do publicznej wiadomości"?
Bowiem jest to bardzo „naukowe" sądzić, że podnieceni Syryjczycy, Aleksandryjczycy, Cypryjczycy i Antiocheńczycy, kilkadziesiąt lat po zbu­rzeniu Jerozolimy byli w stanie odtworzyć dokładnie i w całej złożoności subtelną grę kompetencji i układów pomiędzy prokuratorem, Poncjuszem Piłatem a Sanhedrynem żydowskim w przypadku skazywania kogoś na śmierć, w dodatku „bezprawną" - jak to było w historii z Jezusem.

Żona prokuratora Judei

Właśnie w związku z Poncjuszem Piłatem Mateusz podaje, że z prokura­torem Judei przebywała jego żona. Faktowi temu przeczono aż do dnia, kiedy w ostatnim czasie odkryto, że on także odzwierciedla dokładnie określoną rzeczywistość historyczną.
Niedługo przed pojawieniem się Jezusa, Rzym upoważnił swoich przed­stawicieli do zabierania z sobą swoich rodzin do różnych prowincji, co przedtem było zabronione.
Dalej w sprawie cesarskich funkcjonariuszy: niedawno odkryto wydarze­nie dotyczące Dziejów Apostolskich. Księga ta, atakowana aż do szpiku kości przez lancet krytyków, wyszła z tej operacji obronną ręką w oparciu o zdobycze wykopalisk dokonanych w tych miejscach, które służą jej za ramę.

Autor Dziejów (zgodnie z tradycją sięgającą czasów apostolskich - Łu­kasz) mówi w rozdziale 13 o urzędniku rzymskim na Cyprze, nazywając go Sergiuszem Pawłem. „Fatalna pomyłka!" - wrzeszczą zadowoleni mito­lodzy. Jeśli bowiem trzymać się zwyczajów cesarskich, to ostatni przed­stawiciel na Cyprze nosił tytuł propretor a nie prokonsul. Ale oto kilka lat temu zwyczajny napis (odnaleziony tym razem w Pafos, na wschodnim skraju wyspy) ujawnił dziwną niedorzeczność: Sergiusz Paweł, właśnie on, nazywany jest na niej prokonsulem, właśnie tak, jak określiły go Dzieje Apostolskie, z czego sobie zakpiono. A zatem dalecy jesteśmy od opinii, i tak już niespójnej, o powieści historycznej napisanej przy biurku. Trudno dostrzec, w jaki sposób ewentualni fałszerze mogli dojść do przekonania, że dokładny tytuł funkcjonariusza na Cyprze (i nie tylko jego) nie stosował się do bieżącego zwyczaju.
Autorzy tych innych, krótkich „powieści" nie potrafiliby z pewnością określić przywódców miasta Tesaloniki tytułem politarchów. Bowiem jest to nazwa w owych czasach nieznana i użyto jej tylko we wspomnianym fragmencie Dziejów (17,8) - Otóż w latach ostatnich wykopaliska ujawniły co najmniej 19 napisów, na których prefekci Tessaloniki nazywani są właśnie politarchami, czyli tytułem różniącym się od wszelkich innych funkcji znanych wtedy w cesarstwie.
Skromne Dzieje, którym - jeśli słuchać tego, co mówi taki Guignebert - wystarczy poświęcić niewielką uwagę, by się przekonać o ubóstwie ich informacji i o ich niespójności narracyjnej, w rzeczywistości wiedzą i podają bardzo dużo rzeczy.
Wiedzą w istocie i podają miedzy innymi to, że sędziowie z prokonsularnej Azji rzymskiej, którzy przewodniczyli obrzędom kultu i igrzyskom publicznym, nazywali się w Efezie azjarchami. Że w tym mieście naczelnik, który spełniał także funkcję pisarza publicznego, nazywał się sekretarzem. Że Klaudiusz Lizjasz był trybunem kohorty w Jerozolimie za prokutratora Feliksa. Że rejon Achai, po skrupulatnych pociągnięciach administracyj­nych stał się w roku 44 prowincją senatorską i prokonsularną, i wobec tego rządził nią prokonsul. Że tenże za czasów, kiedy znajdował się tam Paweł, nazywał się Gallion...
Czwarty przykład z Ewangelii. Mateusz, rozdz. 22: chodzi tu o to, czy należy płacić podatki rzymskiemu okupantowi.
Jezus przejrzał ich przewrotność i rzeki: „Czemu Mnie wystawiacie na próbę, obłudnicy? Pokażcie Mi monetę podatkową!" Przynieśli Mu denara. On ich zapytał: ,,Czyj jest ten obraz i napis?" Odpowiedzieli: „Cezara". Wówczas rzekł... (18-21).
Często stawiany zarzut: fragment jest zmyślony, ponieważ w Izraelu, gdzie pod karą śmierci nie wolno było przedstawiać ludzkiego obra­zu, po prostu moneta z wizerunkiem Cezara nie mogła się znaleźć w obiegu. Ale i tutaj akurat historia daje potwierdzenie: okupowa­na Palestyna nie mogła wybijać monety w miedzi. Te ze szlachetne­go metalu, jak właśnie ów „denar" u Mateusza, pochodziły wprost z Rzymu. Nosiły obraz Cezara, a okupant zmusił opornych Żydów do ich przyjęcia.
Wierzący, w tym konkretnym przypadku, jak i w ogromnej ilości innych, odnotowują potwierdzenie „historyczne" wydarzenia, które dla nich może być tylko prawdziwe.
Mitolodzy litują się nad nimi, nad tymi naiwnymi biedakami... Tę oszałamiającą znajomość rozporządzeń administracyjnych, szczegółów te­chnicznych, zwyczajów żydowsko-rzymskich trzeba złożyć na karb histerii żarliwych dewotek z dzielnic ludowych Wschodu. Bo to one w istocie w jakimś przystępie mistycyzmu przybrały chrześcijański mit w dokładne historyczne szaty...

Bezczelne odsyłanie do kroniki wypadków

Poprzez Ewangelie i w ogóle przez cały Nowy Testament przebiega nastrój jakby ustawicznego wyzwania. Czytelnik doznaje prowokacji po­przez nagłe odwoływanie się jakby do kroniki wypadków bieżących, celem wymuszenia na nim skontrolowania, sprawdzenia wszystkiego. Tak jakby z góry wiedziano, że można to wziąć za kłamstwo.
Właśnie Ewangelia przeznaczona dla Żydów, czyli Mateusza, z narodze­niem w Betlejem wiąże wielką ilość wydarzeń publicznych o niezwykłej ważności, jakie zdarzyły się w Izraelu, i które w związku z tym stały się bezpośrednim odniesieniem dla tych, do których jest skierowana: przybycie „mędrców" powodujące - jak mówi autor - wzburzenie w Jerozolimie; pojawienie się sławnej „gwiazdy" pokazanej w sposób bardzo widowis­kowy; rozkaz Heroda pozabijania w Betlejem i w całej okolicy wszystkich chłopców w wieku do lat dwóch.


Rodzi się pytanie: skoro narodzenie w Betlejem jest zmyślone, ukazane wyłącznie po to, aby zbiegało się ze starym proroctwem Micheasza, według którego Mesjasz miał pochodzić z tego właśnie miasteczka, to dlaczego z tego powodu mnożyć trudności? Dlaczego nie wymyśleć narodzenia, w Betlejem oczywiście, ale bez fanfar i bębnów?
Podobne trudności jawią się w Ewangelii Łukasza, w tej, która odbija przepowiadanie wobec Rzymian. Tylko on sam wyjaśnia, dlaczego naro­dzenie musiało się odbyć w Betlejem:
W owym czasie wyszło rozporządzenie Cezara Augusta, żeby przeprowa­dzić spis ludności w całym państwie. Pierwszy ten spis odbył się wówczas, gdy wielkorządcą Syrii był Kwiryniusz. Wybierali się więc wszyscy, aby się dać zapisać, każdy do swego miasta (2,1-3).
Tak wiec, podobnie jak w przypadku przepowiadania Mateusza wobec Żydów, czyni on odniesienia związane z narodzeniem Jezusa do wydarzeń żydowskich. U Łukasza nie brakuje imion a nawet rozporządzeń cesar­skich, które Rzymianie znali lepiej niż wszyscy inni. Długa już jest dysku­sja - i trwać ona będzie jeszcze sporo czasu - do jakiego spisu odwołuje się Łukasz. Warto by z pewnością zapytać także o powód tego odwoływania się do wydarzenia publicznego i do imion oraz do rzymskich faktów historycznych, zwracając się właśnie do audytorium najlepiej poinfor­mowanego, czy naprawdę chodzi tu o mit, jaki postarano się przybrać w historyczny kostium.
To samo odwoływanie się do kroniki wydarzeń bieżących, nawet najmniej istotnych, odkrywamy w wielu innych fragmentach Ewan­gelii. Ważne jest tu wyzwanie: chodzi o postaci cytowane „z imie­nia i z nazwiska", jako świadków wezwanych do stawienia się przed sądem.
Gdy idzie o pogrzebanie Ukrzyżowanego, dlaczego nie wspomnieć tylko „pochówku", bez jakichkolwiek innych wskazówek, by uniknąć wszelkiego niebezpieczeństwa? Ale nie: Łukasz podaje, że był to grób należący do Józefa (z Arymatei), członka Wysokiej Rady, a zatem jednego z ludzi najbardziej znanych w Jerozolimie. Marek dorzuca, iż ów Józef był poważnym członkiem tejże Rady, a zatem bardzo znanym wśród miej­scowych notablów. Mateusz w dodatku uściśla, iż był on zamożny. Jakby tego było jeszcze za mało, Jan wprowadza na scenę u jego boku Nikodema, również bardzo znanego wśród faryzeuszów, który - jak podaje sam ewangelista - był dostojnikiem żydowskim.
Jezus niesie swój krzyż; w pewnej chwili żołnierze zmuszają przechodnia, by Mu pomógł w jego dźwiganiu. Człowiek ten, który tym sposobem nagle wchodzi w dzieje chrześcijaństwa, nie jest osobą nieznaną. Całe najstarsze przepowiadanie, to, jakie zawierają w sobie trzy pierwsze Ewangelie, tutaj raptem przechodzi w kronikę wydarzeń bieżących. I znów byłoby to niezrozumiałym wtargnięciem, gdyby chcieć podać ową legendę za wyda­rzenie historyczne.
Ów przechodzień, według synoptyków, nazywał się Szymonem z Cyreny; Łukasz i Marek dodają, iż był on znany przez wszystkich jako właściciel pól uprawnych.
Marek, aby nie było trudności z jego umiejscowieniem, szybko zwraca uwagę, że ów Szymon z Cyreny to ojciec Aleksandra i Rufusa[1] Jest to kolejny przypadek, pośród wielu innych, odważnego sposobu, w jaki miałoby powstać -jak się podaje - poprzez zmyślenie wiele tekstów odsyłających czytelnika do kroniki wydarzeń bieżących...
Wydaje się, że zbędne jest przytaczanie dalszych przykładów dotyczą­cych tego innego aspektu opowieści Nowego Testamentu. Aspektu, który -powiązany z innymi, dotąd zbadanymi - wydaje się po raz nie wiadomo który stawiać poważną trudność temu, kto upiera się przy opinii o micie znajdującym się u początków.

----------------------------------

[1] Zauważmy w związku z tym niedawne zadziwiające odkrycie archeologiczne. W roku 1962 profesor Jukenik, prowadząc wykopaliska w dolinie Cedronu, w pobliżu Jerozolimy, wydobyt na cmentarzu notabli grób rodzinny z czasów Jezusa. Napisy wskazują, że jest to miejsce pochówku, pośród wielu innych krewnych, jakiejś Aleksandry, córki Szymona, oraz Aleksandra z Cyreny. „Cały kontekst tych napisów w sposób znaczący odnosi się do owego Szymona z Cyreny, ojca Aleksandra i Rufusa, o którym mówi rozdział 15 Marka. Nie da się stwierdzić, że znajdujemy się tu tylko wobec zwykłego zbiegu okoliczności" (Dan Barag).

Nieoczekiwany koniec świętowania symbolu

W tym bezkształtnym stosie, jakim jest według mitologów Nowy Testament, Ewangelia Jana byłaby tą, w której legenda świętuje największe triumfy. Takie jest fałszywe i stałe przekonanie specjalistów także ze szkoły krytycznej. A tymczasem również tutaj postęp badań doprowadził do odkryć, które zdecydowanie osłabiają rozliczne teorie.
Jean Guitton pisze: „Ewangelia świętego Jana winna by stanowić naj­bardziej dziwne pismo wobec owego pragnienia umieszczenia Jezusa w od­powiednim miejscu i czasie. Celem Ewangelii jest z pewnością ukazanie Słowa Wcielonego zrodzonego w czasie, ale odwiecznego. Powstanie tego pisma można umieścić na końcu I wieku; znaczy to, iż pomiędzy wyda­rzeniem a jego spisaniem minęły trzy pokolenia. Wreszcie Ewangelia jest przeznaczona głównie dla uczniów myślących, którym zupełnie nie była  w głowie troska o onomastykę, o określanie zapomnianych miejsc, tym bardziej, że Jerozolima była już zburzona. Te wszystkie okoliczności stają się dziwne wobec ścisłości tejże Ewangelii na temat miejsc, godzin, dróg Jezusa". Księga ta na przykład cytuje co najmniej dwadzieścia nazw miejscowości Izraela, nie podanych w trzech pozostałych.
Widzieliśmy, że według Engelsa Ewangelia Jana stanowiła prototyp ewangelicznej legendy. Jako pierwsze pismo wraz z Apokalipsą (jego zdaniem) miało być tym, w którym przybrał formę pewien mit wyzwoleń­czy, półhebrajski, półhellenistyczny, stworzony przez nadzieję proletariac­ką, któremu wspólnota uciskanych przez Rzym tłumów stopniowo przyda­wała właściwości faktu historycznego.

Opinia Engelsa o pierwszeństwie chronologicznym Ewangelii Jana, choć okazała się nie do obrony pod względem naukowym - bowiem wyraźnie udowodniono, że była ona ostatnią z czterech - to historyczny charakter tych tekstów wcale nie stał się przez to bardziej wiarygodny, jak twierdzą liczni specjaliści. Tekst Jana musi być legendarny, musi stanowić późne opracowanie teologiczne wstępnych niekorzystnych danych o historii Jezusa. Niezależnie od tego, jaką datę ustalimy dla jego powstania, według krytyki racjonalistycznej Ewangelia ta musi pozostać konglomeratem teologii, mistyki, mitu, z czego historyk nie jest w stanie wydobyć niczego godnego wiary[2].
Zdarza się w takim przypadku, że archeologia potrafi wypowiedzieć swoje zdanie, dostarczyć niespodzianek. Zwłaszcza zdobycze wykopa­lisk w Jerozolimie potwierdziły, że autor „Jana" posiadał doskonałą znajomość miasta przed jego zburzeniem. Autor sam wykazuje, iż za­chował dobrze w pamięci stan miejsc z czasów Jezusa. Jego Ewan­gelia wymienia pewne zakątki, których nie mają synoptycy: między innymi sadzawkę o nazwie Betesda i Lithostrotos. Otóż oba te miej­sca potwierdziły się poprzez zadziwiające odkrycia, tym ważniejsze, że wspomnienie o nich stało się dla mitologów okazją do prawdziwego „świętowania" symbolu...

Rozdział 5,2 nast.: W Jerozolimie zaś znajduje się sadzawka Owcza, nazwana po hebrajsku Betesda, zaopatrzona w pięć krużganków.
Trudno by było wyliczyć wszystkie interpretacje mitologiczne, którym te kilka słów rozwiązało języki.
A tu akurat nie ulega najmniejszej wątpliwości, że dla „demityzatorów" sadzawka z pięciu krużgankami posiada znaczenie wcale nie historyczne ale symboliczne. Pięć pokoleń izraelskich, pięć pierwszych Ksiąg Prawa (Pięcioksiąg), symbol hebrajskiej kabały, dla której liczba ta przedstawia uzdolnienia ludzkiego ducha, pięć palców dłoni Jahwe, pięć bram Miasta Niebieskiego... Oto kilka z nieskończonej liczby możliwości wysuwanych przez mitologów, którzy próbowali nawet odważnych porównań z religia­mi i kultami wschodnimi. Wielkie dziwactwo byłoby do przyjęcia, gdyby zdołano wyłuskać zmyślenie jako początek owej sadzawki: na świętowanie mogli przybyć wszyscy, z wyjątkiem tych, którzy bojaźliwie wysuwali opinię, że mogło tu chodzić o przypomnienie rzeczywistego miejsca.
Dlatego wielkim zaskoczeniem było, kiedy tuż obok jednej ze starożyt­nych bram Jerozolimy, zidentyfikowanej jako „Brama Owcza", wykopalis­ka ujawniły obszerny basen. Miał pięć krużganków: był to nieregularny prostokąt na około sto metrów długości i od 70 do 90 metrów szerokości po obu stronach, otoczony arkadami. Piąta brama łączyła w środku najdłuższe boki, odbijając się tym sposobem w wodzie. Sadzawka Betesda znikneła z grubych tomów mitologów niemieckich; pozostała tylko na widokówkach turystycznych.

-------------------------------------

[2] Dobrego przykładu metody krytycznej opartej na owym klerykalnym ipse dixit (on to powiedział) dostarcza J. Kahl, były kaznodzieja ewangelicki, autor okrutnego niemieckiego bestsellera „Nędza chrześcijaństwa": „Z czterech Ewangelii, Ewangelię Jana należy od razu wykluczyć jako źródło historyczne: tego tutaj nie potrafię wykazać, ale wiedza historyczno-krytyczna o Nowym Testamencie z pewnością to już potwierdziła".

Rozdział 19,13: Gdy więc Piłat usłyszał te słowa, wyprowadził Jezusa na zewnątrz i zasiadł na trybunale, na miejscu zwanym Lithostrotos, po hebrajsku Gabbata.
Czym było owo Lithostrotos, o którym - podobnie jak o sadzawce -mówi Jan? Lithostrotos po grecku oznacza miejsce wybrukowane, kamienny bruk; po aramejsku (w języku, jakim posługiwał się naród izrael­ski w tamym czasie) - Gabbata, to „wysokość", „miejsce na wzniesie­niu". Przez wiele wieków znane było znaczenie tych dwu słów bez ja­kiegokolwiek zestawienia z topografią Jerozolimy. Dla tych, którzy popeł­nili błąd z sadzawką, nie było oczywiście żadnej trudności: tutaj także znajduje się pewien symbol. Cala praca poszła w kierunku wygrzebania jakiegoś mitologicznego szczegółu, jego znaczenia, podobnie jak w innych przypadkach.
Ale i tym razem doznali gorzkiej porażki. W roku 1927 francuski archeolog, Vincent, w swoich badaniach - mimo sarkazmu i kpin ze strony „ekspertów" - pokazał światu Lithostrotos czyli Gabbata. Jest to kamien­ne podwórze, wybrukowane na sposób rzymski, o rozmiarach 2500 m2. Rozciąga się ono tam właśnie, jak wskazuje Ewangelia, gdzie zaczynał się dziedziniec Antonii, fortecy garnizonu cesarskiego, w której zimą i z okazji Paschy mieszkał prokurator rzymski. O ile termin grecki odwołuje się do bruku, określenie hebrajsko-aramejskie, „wysokość", „miejsce na wzniesie­niu" wywodzi się z faktu, że twierdza Antonia wznosiła się na najwyższym z czterech pagórków, jakie miała Jerozolima.

Inna sporna sprawa: Nazaret i Piłat

Od rozważań o „Janie" przejdźmy do spojrzenia na całość Ewangelii.
Dlaczego nie wspomnieć o innej spornej i dość uciążliwej sytuacji, w której znalazło się i nadal (jak zobaczymy) znajduje się wielu specjalis­tów w związku z miejscowością w Galilei, zwaną Nazaret?
Stary Testament nigdzie nie wspomina Nazaretu (gdzie według ewan­gelistów Jezus spędził lata ukryte, zanim zaczął nauczanie). Nie mówią o nim także najstarsze hebrajskie komentarze Pisma. Sytuacja dziwna zważywszy, że w księgach tych odnajdujemy o wiele mniej znaczące mieściny, niż ta, która miała stać się „ojczyzną" Jezusa.
A zatem posypały się rozliczne komentarze o Nazarecie i na temat przymiotnika Nazarejczyk, poprzez który ewangeliści określają Jezusa. Oczywiście mit: imię symboliczne dla zmyślonego miasta.
A tymczasem w roku 1962 grupa archeologów izraelskich, kierowana przez profesora Avi Jonah z uniwersytetu w Jerozolimie, dokonała zespołu wykopalisk wśród ruin Cezarei Nadmorskiej, letniej siedziby prokuratora rzymskiego w Judei. Z ruin tych archeolodzy wydobyli rzeźbiony kamień z szarego marmuru o rozmiarach 15 x 12 cm, noszący cztery linijki napisu w starożytnym piśmie hebrajskim, który z pewnością nie pochodził z okresu późniejszego niż III wiek przed Chrystusem. Na tym starożytnym marmurze, wyrzeźbionym wiec na trzysta lat przed Jezusem, zaskoczenie! nazwa pewnej miejscowości: Nazaret... Po raz pierwszy stwierdzono naukowo pewność, że miasto to naprawdę istniało za czasów Jezusa. W rowie wykopanym już przez archeologów izraelskich zatonęły liczne, mozolnie wypracowane teorie, usiłujące podać powody, dla jakich Ewan­gelie zmyśliły miejscowość o nazwie Nazaret.
Godny pożałowania jest fakt, że - mimo iż ów marmur z Cezarei jest od lat eksponowany w muzeum archeologicznym w Jerozolimie - nadal pojawiają się interpretacje nie liczące się w ogóle z jego istnieniem.
Życie Jezusa Marcello Craveriego, w ostatnim wydaniu „przejrzanym i uzupełnionym", z czerwca 1974 roku powiada: „Zgodnie z opinią różnych specjalistów, Nazaret nigdy nie istniał". Tak więc nazwę Nazarejczyk, przypisaną Jezusowi w Nowym Testamencie „należy złączyć z poję­ciem Nazirah, przez które w tamtych czasach określano tych, którzy złożyli ślub, wieczysty lub czasowy, czystości i posłuszeństwa, zachowując nie obcięte włosy przez cały czas trwania ślubu".

Albo też (o czym informuje nas z całkiem dobrą wolą nasz specjalista) etymologii „Nazarejczyka należy szukać w terminie syryjskim nasaya, co oznacza «chroniony przez Boga». Albo nazwa ta mogłaby wypływać z netser, co znaczy «różdżka, pączek, odrośl». A zatem ewangelista Mateusz przede wszystkim miałby wymyśleć miasto o nazwie Nazaret, aby swego bohatera móc określić Nazarejczykiem i wskazać w ten sposób, że spełniło się proroctwo Starego Testamentu, które mówi: Wyrośnie różdżka z pnia Jessego, wypuści się odrośl z jego korzenia (Iz 11,1).
Otóż - jak twierdzi Craveri - istnieje wiele całkiem uzasadnionych interpretacji w tym kierunku, że „nie ma dokładnej informacji dotyczącej istnienia w czasach Jezusa miejscowości zwanej Nazaret".
Gdy zdania te powstawały, już od lat dwunastu wystawiony był w witrynie muzeum Republiki Izraela kamień wyrzeźbiony w III wieku przed Chrystusem noszący napis: Nazaret.
Przypomnijmy, iż w tymże muzeum jerozolimskim znajduje się inny bardzo pouczający kamień, również pochodzący z Cezarei Nadmorskiej i odkryty w jeden rok przed znalezieniem napisu „Nazaret". Pokazała go włoska ekspedycja z roku 1961. Chodzi o tablicę z kamienia wapiennego o rozmiarach 80 na 60 on. W trzech linijkach można wyróżnić jeszcze dość wyraźnie, co następuje: „...S Tberieum.... ectus Juda..."
Także w tym przypadku mamy do czynienia z najstarszym dowodem nie tylko historycznego istnienia Poncjusza Piłata, ale także jego dokładnej funkcji (...ectus na początku owej tablicy znaczy praefectus) za czasów Jezusa, pod panowaniem Tyberiusza.
W tej odwiecznej dyskusji na temat początków chrześcijaństwa nie brakowało również takich, którzy powątpiewali, czy istotnie Piłat był administratorem Palestyny akurat wtedy, gdy Jezus został skazany na śmierć.
Przecież pisarze niechrześcijańscy mówią o tym funkcjonariuszu! „Inter­polacja chrześcijańskich kopistów" - odpowiadają niektórzy zdenerwowa­ni krytycy.

Kiedy krytyk uprawia mitologię

W jeszcze gorszej sytuacji może się znaleźć krytyk, kiedy - aby dorównać do nowych tendencji - usiłuje uprawiać mitologię i rusza na poszukiwanie symboli.
Przyjrzyjmy się trzem przykładom zaczerpniętym z późnego dzieła w twórczości Loisy'ego, „Początki chrześcijaństwa", które liczni zwolennicy uważają jeszcze dzisiaj za „ostatni krzyk" wiedzy w tej materii.
Autor ten, przyjmując pogrzebanie Jezusa tak, jak je opisują Ewangelie, twierdzi, że wielki kamień zatoczony na otwór grobu, służy jedynie uwypukleniu cudu zmartwychwstania.
Symbol wymyślony nie wiadomo gdzie, podczas gdy Ewangelie traktują ten pochówek jako typowo żydowski. Czytelnik Loisy'ego może więc być zaskoczony, zwiedzając miejscowość Abou Gosh, na południowy zachód od Jerozolimy, gdzie znajduje się cały szereg grobów z pierwszego wieku. Każdy z nich jest zamknięty ogromnym kamieniem, prawie zawsze młyń­skim, jaki zataczano na otwór. Podobnie turysta może zauważyć mnóstwo tego typu grobów w innych miejscowościach Izraela, łącznie z Jerozolimą: na przykład tak zwany „grób królów".
Do tego szczegółu o okrągłym kamieniu ewangeliści dodają, że grobo­wiec, w którym pochowano Jezusa, był wykuty w skale. Lecz według Loisy'ego jest to bez wątpienia wymysł, by pokazać, że spełniły się proroctwa.
Z Abou Gosh zwiedzający może się przenieść do miejsca zwanego Shanedrin, około półtora kilometra od jerozolimskiej Bramy Damasceń­skiej. Tutaj właśnie zostały wykute w skale bardzo liczne starożytne groby. Co więcej, turysta może się udać do bazyliki Grobu Świętego, gdzie obok miejsca, które tradycja wskazuje jako grób Jezusa, zobaczy pozostałości grobu z epoki Heroda, wyżłobionego również w żywej skale. Badania dokonane w roku 1974 pokazały, że Grób Święty chrześcijan mieści się dokładnie w starożytnych skałach i że miejsce to było lepiej przystosowane do pochówku zwłok osób bogatych, a takim właśnie był Józef z Arymatei.

Loisy po prostu nie wiedział o takim rozmieszczaniu grobowców w opuszczonych skałach lub żłobieniu ich w ścianie, kiedy nie było gotowych nisz, często używanych do tego celu w starożytnym Izraelu.
Tak wiec nasz autor nie wiedział także o istnieniu innych technik grzebalnych, kiedy w związku z około stu funtów mieszaniny mirry i aloesu (J 19,39), jakie miał dostarczyć Nikodem celem zabalsamowania zwłok, stwierdził, iż także tutaj było to zmyślenie ewangelistów, by nadać większej godności pochówkowi Jezusa i podkreślić jego symbolikę.
Odkąd w roku 1898 Secundo Pio po raz pierwszy sfotografował Święty Całun Turyński i odkrył, że chodzi o negatyw dokonanego zdjęcia, podejmowano drobnostkowe badania dotyczące żydowskiej techniki grze­bania na czasów Jezusa. Obecnie wiemy o niej prawie wszystko. Ustalono nawet z pewnością, że mieszanina, jakiej miał dostarczyć Nikodem, była zgodna ze zwyczajem: chodzi o skład zwany diapazma, o aromatyczną miksturę mającą na celu przeszkodzić procesowi gnicia".

Lecz wiara nie zależy od archeologów

Długo można by snuć te rozważania. Dajmy jednak temu spokój. Zróbmy przerwę, ale tylko po to, by zbytnio nie podsycać niebezpiecz­nego triumfalizmu tych, co to od razu wołają: „a nie mówiłem, że Biblia się nie myli!?" Musimy się dobrze zrozumieć: archeologia istotnie nie „po­twierdza" tego, co stanowi najważniejszą zawartość Pism, przesłania wiary. Widzieliśmy, że tym, co zajmuje autorów Nowego Testamentu, jest przekazanie głosu zbawienia: nic nie jest im tak dalekie, jak tworzenie swego rodzaju przewodnika turystycznego odnośnie do miejsc, które dla wierzących staną się „Miejscami Świętymi".
Archeologia ma swoje znaczenie, które jest wielkie w tym sensie, że może potwierdzić (pokazała wyraźnie, że ma takie możliwości) histo­ryczny charakter ram, w jakich rozwija się „przesiąknięte historią" prze­słanie, wymykające się wszakże niektórym historycznym kontrargumen­tom.
W tym duchu pisze archeolog, G. Wright, odwołując się do Starego Testamentu: „Niedawne wykopaliska wskazują na gwałtowną falę burzy­cielską, jaka ogarnęła Palestynę śródziemnomorską na przestrzeni XIII wieku przed Chrystusem. A że to zniszczenie zostało spowodowane wtargnięciem na tę ziemię narodu żydowskiego, stanowi uzasadnioną dedukcję historyczną. Ale że to sam Bóg kierował walką według swoich wyroków, jakie rozciąga nad dziejami (jak stwierdzają autorzy biblijni), to już jest wykładnia wiary, która nie podlega żadnemu historycznemu czy archeologicznemu dowodowi przeciw".
Jeśli wyeliminujemy lub przynajmniej zmniejszymy odgórny klimat nieufności z końca ostatniego i z początku obecnego stulecia w stosunku do Pism żydowsko-chrześcijańskich, to trzeba się będzie zgodzić, iż tak zwany „postęp archeologiczny" dokonał ważnego zadania. Przywrócił co najmniej prawo istnienia tezie o autentyczności Ewangelii (w tym znacze­niu, że mieszczą się one w ramach historycznych), która często bywała okrywana pogardą jako wręcz tylko przypuszczenie.
Postęp idzie dalej i na szczęście z większą powagą niż za czasów polemiki między krytyką a archeologią. Schockel zauważa: „Dzisiaj każdy specja­lista w dziedzinie nauk biblijnych, niezależnie od swojej specjalizacji, jednakowo traktuje badania zarówno ze strony metod krytycznych, jak i archeologu".

Przez osiemnaście wieków nikt nie wątpił w Jego istnienie

Postęp badań archeologicznych i egzegetycznych zniweczył w ten sposób główne założenia hipotezy mitycznej, to znaczy niemożliwość udowod­nienia historycznego istnienia Jezusa.
Zwróćmy najprzód uwagę, że ostatnio podano do publicznej wiadomości bardzo stary dokument, którego znaczenie uznał nawet Augstein, koor­dynator wyników niedawnej ankiety w sprawie Chrystusa, która próbowa­ła na drodze dziennikarskiej dokonywać Jego całkowitego zniszczenia.

Chodzi o list, jaki w roku 73 napisał do swojego syna - studiującego w Edessie - mało znany syryjski historyk, niejaki Mar Bar Sarapion. W liście tym Bar Sarapion wspomina między innymi, że Żydzi mieli zgładzić swego „mądrego króla", który usiłował nadać im nowe prawa. Dlatego (według syryjskiego pisarza) Izrael został ukarany: królestwo doznało rozdarcia, większa część ludu uległa masakrze, reszta rozproszyła się po świecie.
List ten nie jest oczywiście decydującym argumentem, pozwalają­cym na rozwiązanie pytania o historyczne istnienie Jezusa. Cytujemy go, ponieważ chodzi o jeden z dokumentów najświeżej odkrytych i najmniej znanych, a przecież wielce znaczących: można go istotnie precyzyjnie umieścić w czasie (nie po roku 73), a pochodzi od autora z pewnością niechrześcijańskiego. A zatem zaledwie kilkadziesiąt lat po śmierci Jezusa po całym Wschodzie krążyła wiadomość o „królu żydowskim" i nowym prawodawcy, który został zabity przez tych, którzy mieli się stać jego poddanymi.
Oto więc wczesne potwierdzenie - niedawno poznane, gdyby to jeszcze było komuś potrzebne - faktu, że „legenda" chrześcijańska (jeśli o legendę istotnie chodzi) została ustalona, i to już w połowie pierwszego wieku. I jest to „mit" czy „legenda", wbrew temu co mówią Engels i jemu podobni, pochodzące z pewnością z Izraela.
Trzeba więc z naciskiem zauważyć, że co do owego historycznego istnienia Jezusa aż do końca XVIII wieku nikomu by do głowy nie przyszło powątpiewać; nie czynili tego nawet najbardziej zaciekli wrogowie chrześ­cijaństwa. Nawet najstarsi antychrześcijańscy poloniści, ci, którzy dys­ponowali jeszcze nietkniętymi archiwami cesarskimi.
A wiec dopiero od XVIII wieku zaczęto przesadnie podkreślać milczenie starożytnych źródeł na Jego temat. „Ale jakież mogłyby być owe liczne książki rzymskie, które miano tak długo na próżno kartkować w po­szukiwaniu świadectwa o Jego istnieniu?" - pytał słusznie jeden z niemiec­kich specjalistów. „Istotnie, kronik takich nie znamy. Tradycja pisana o tym okresie istnienia starożytnego cesarstwa rzymskiego została cał­kowicie zagubiona, z wyjątkiem Tacyta i Swetoniusza. Otóż oni obaj o Nim mówią".
O początkach chrześcijaństwa, obok Tacyta (ok. 115 r.) i Swetoniusza (ok. 120 r.) mówi także Pliniusz Młodszy. Czyni to nawet wcześniej niż dwaj poprzedni, bo około roku 112. Jeszcze wcześniej, około roku 60, niejaki Tallus, Samarytanin, autor kroniki pisanej chyba w Rzymie, wypowiada się przeciw chrześcijanom w sprawie istoty ciemności, jakie miały towarzyszyć śmierci Jezusa.
Mówi o Nim Józef Flawiusz, piszący około roku 93 swoje Starożytności żydowskie, nie tylko w znanym fragmencie (Testimonium Flavianum), którym zaraz się zajmiemy. Bardzo istotna jest właśnie ta linijka, w której czyni odniesienie do egzekucji pewnego Jakuba, którego Flawiusz określa jako brata Jezusa, rzekomego Chrystusa. Aluzja ta nie może stano­wić późniejszej chrześcijańskiej interpolacji, bowiem według wszelkiego prawdopodobieństwa nie mówiono by wtedy wcale o bracie Jezusa, ale o kuzynie, zważywszy na polemikę, która już wtedy rozdzierała Kościół w związku z „braćmi i siostrami Jezusa". A jakiś pobożny fałszerz z pewnością by się także nie odważył określić swego Boga jako „rzekomego Chrystusa".
Że Józef Flawiusz mówił o Jezusie, to jest rzecz prawie pewna. Potwier­dzona została również aluzją o „bracie Jakubie" i istnieniem w Starożytnościach fragmentu o Mesjaszu chrześcijańskim. Jednak wątpliwości budzi sposób, w jaki o tym opowiada. Istotnie, ów fragment (sławne „Tes­timonium Flavianum") ujawnia taką staranność apologetyczną, że zdradza jakąś chrześcijańską rękę. A Józef chrześcijaninem nie był.
Tymczasem mówi o „Jezusie, człowieku mądrym, o ile można Go nazwać człowiekiem"; twierdzi, że dokonywał „cudów"; pisze na temat Jego pojawienia się uczniom w trzy dni po swojej śmierci, że był „ponownie żywym". Przyznaje Mu wreszcie tytuł „Chrystusa".
Otóż prawie wszyscy specjaliści (łącznie z katolickimi) zgodzili się przyjąć, że jakiś chrześcijański kopista, wychodząc prawdopodobnie od autentycznej wzmianki, przerobił ów fragment Józefa Flawiusza.

W roku 1971 z pewnością decydującego odkrycia dokonał profesor Szlomo Pines z Uniwersytetu Hebrajskiego w Jerozolimie. Oto pod jakim tytułem opublikował dmą 14 lutego 1972 roku jego artykuł dziennik International Herold Tribune: „Żydzi podają dowód historycznego istnienia Chrystusa". Prof. Pines w rzeczy samej po raz pierwszy zauważył, że odnośnie do tekstu tyczącego Chrystusa w Starożytnościach posiadano inną wizję, odmienną od tej, jaka znajdowała się w klasycznych wydaniach, a została uznana za niewłaściwą. Wersja ta zawarta jest w dziele arabskim z X wieku, Historia Powszechna Agapiusza, biskupa Hierapolis w Syrii. Agapiusz podaje Testimonium Flavianum, ale bez żadnej wzmianki wskazu­jącej na wiarę, dzięki której odrzucili je specjaliści. Otóż, Pines zauważa między innymi, że jest rzeczą niewiarygodną, by biskup chrześcijański złagodził w owym tekście Józefa Flawiusza określenia życzliwe w stosunku do Jezusa (lub że je poprzemieniał, jeśli tam były). Poza tym liczne świadectwa starożytnych autorów (Orygenesa, Hieronima, Michała Syryj­czyka) zdają się potwierdzać, że ów żydowski profesor za naszych dni odkrył oryginalną wersję tekstu Flawiusza. Skoro tak jest, powiada Pines, to „mamy przed sobą najstarsze pisane świadectwo pochodzenia niechrześ­cijańskiego dotyczące Jezusa". Jest to opinia, którą liczni specjaliści, w tym Jean Danielou, uznają za niezwykle prawdopodobną.
Oto fragment Józefa Flawiusza, tak jak go pokazał Agapiusz, podany przez Uniwersytet Hebrajski w Jerozolimie: „W owym czasie żył pewien mędrzec imieniem Jezus. Zachowywał się poprawnie i był ceniony za swoją cnotę. Uczni byli ci, zarówno Żydzi, jak i ludzie z innych nacji, którzy stali się jego uczniami. Piłat skazał go na ukrzyżowanie i na śmierć. Lecz ci, którzy stali się jego uczniami, nadal szli za jego nauką. Opowiadali, iż on się im objawił w trzy dni po swoim ukrzyżowaniu i że był przy życiu. Był on chyba Mesjaszem, o którym prorocy opowiadali rzeczy wspaniałe".
Świadectwa przekazane ze źródeł żydowskich, zdaniem wielu, są istotne. W nich toczy się spory z Jezusem, próbuje się często ukazywać Go w negatywnym świetle, a nawet zniekształcać wiadomości o Jego narodze­niu. Ale w ten sposób nie tylko nie przeczy się Jego historycznemu istnieniu, ale wręcz uznaje się je. Klausner, hebrajski specjalista, który badał dokumenty żydowskie na temat Jezusa, napisał, że „te ostatnie w żadnej mierze nie zaprzeczają historyczności Ewangelii: tylko że traktuje się je jako powód do żartów i kpiny".
To samo można powiedzieć o polemistach pogańskich, którzy zaatako­wali rodzące się chrześcijaństwo: pośród nich nie ma żadnego, który by do rozlicznych zniesławień dodawał jakąkolwiek wątpliwość co do historycz­nego istnienia Założyciela nowej religii.
Jednym słowem całość świadectw starożytnych wystarczy, by nas ra­cjonalnie upewnić o prawdzie tego istnienia. Pascałowska intuicja trzech porządków może pomóc w zrozumieniu powodów obojętności urzędowych historyków pogańskich w stosunku do Niego. Każdy z tych pisarzy mógł się Nim zająć tylko „przypadkowo". Bowiem oni wolą mówić o tych, którzy byli „królami" w porządku siły i wiedzy lub też mądrości ludzkiej. Ślady, jakie pozostawił Jezus nie należą do tych, na których opiera się historia oficjalna, która pragnie królewskich pałaców, świątyń, monet z napisem i wizerunkiem, widzialnych znaków wojen i podbojów.
On zaś pozostawił nam jedynie elementy niesprawdzalne, pozornie bez znaczenia: swoje słowo, powierzone grupie nieuczonych prostaków.

Krzyż: zmyślenie nie do wytłumaczenia

Na zakończenie kilka krótkich spostrzeżeń na temat absurdalności polegającej na założeniu, że jakiś mit mógł zostać przeniesiony poprzez te zupełnie niestosowne „parametry", w jakich ukazuje się bohaterów Ewan­gelii.
Widzieliśmy to już w związku z zupełnie nieodpowiednim zastosowa­niem imienia Jezus; o Jego mieście z wybrania, które nie tylko nie doznało zaszczytu cytowania w Piśmie Świętym, ale zostało uznane po prostu za miejscowość o złej sławie; o milczeniu na temat Jego wykształcenia; o owym zupełnie nic nie znaczącym zawodzie cieśli; o braku wszelkiej aluzji do Jego wyglądu zewnętrznego.

W tym wypadku zamiar nawrócenia świata, wywodzący się z myśli o Zbawicielu w osobie Żyda, był zjawiskiem podobnym do tego – jak zauważyliśmy - jakby chcieć nawrócić jakiegoś Francuza z XIX wieku na religię mieszkańców Konga. W świecie starożytnym wielka była pogarda dla wszystkiego, co tyczyło, z bliska czy z daleka, środowiska żydowskiego. Oto, o czym nie powinni zapominać ci, którzy sądzą, iż mit o takim Chrystusie nie zrodził się w środowisku palestyńskim, ale został tam zaniesiony przez wiernych pochodzenia nieżydowskiego.
Ale istnieje pewien absurd, na którym w końcu chcielibyśmy skupić światło naszych projektorów.
Absurdem tym jest śmierć na krzyżu. Po co pośród rozlicznych moż­liwych zakończeń zostało wybrane to, do którego świat starożytny miał niezwykły wstręt i traktował je z największą pogardą, jako że było przeznaczone dla ostatnich z niewolników?
Mamy zresztą historyczne dowody na to, że mit nie mógł był wymyśleć krzyża: podczas czterech pierwszych wieków (to znaczy dopóki krzyż pozostawał narzędziem śmierci w najbardziej odrażających przypadkach) chrześcijanie tak bardzo wstydzili się sposobu, w jaki ich Bóg został poddany śmierci, że nie stosowali go w sensie wyobrażeniowym.
Tak więc przez trzy pierwsze wieki dziejów chrześcijaństwa jego sym­bolem nie był krzyż. Co więcej, ukrywa się go, bowiem sam widok tego narzędzia śmierci (servile supplicium Cycerona) mógł był narazić na szwank przepowiadanie.
Poszukiwano symboli czyniących odniesienie do krzyża w sposób dys­kretny, nie ujawniając wcale jego gorszącego charakteru: maszt statku przecięty poprzeczką u góry, kotwica, wąż otaczający roślinę, pług, człowiek modlący się z rozpostartymi ramionami...
„Skandal Boga ukrzyżowanego trudny był do pojęcia nie tylko dla pogan, ale dla samych chrześcijan. Wtedy niektórzy zgodzili się w końcu na wypaczony pogląd uczniów Bazylidesa i zastąpili postać Jezusa ukrzyżowa­nego osobą Szymona z Cyreny" (E. Francia).
Można było zatem stać się heretykiem, wyobrażając sobie jakiegoś sobowtóra, który konał na tej gorszącej szubienicy, choćby wcale nie towarzyszyły mu drwiny, jakie łączono z uwielbieniem człowieka, który skończył życie w ten hańbiący sposób.
Najstarsze graficzne wyobrażenie Ukrzyżowanego sięga trzeciego wieku i zostało odkryte na wzgórzu Palatyńskim w Rzymie w roku 1856. Nie jest to jeszcze znak wiary chrześcijańskiej, ale nadal okrutna kpina jakiegoś poganina: bowiem do krzyża był przybity osioł.
Krzyż z Herculanum, o którym wspominaliśmy, choć uznany przez wszystkich jako autentyczny, stanowi unicum, jedyny przypadek pośród tego wszystkiego, co znamy z pierwszych czasów chrześcijańskich. Oto dlaczego dość spora liczba specjalistów stwierdza, że sklepienie lub drzwi­czki, jakie go chroniły (pozostały ślady miejsc przybicia) okrywały go nie tyle dlatego, że był objęty zakazem, ale ponieważ wierni się go wstydzili, choćby był to odizolowany przypadek, i że stanowił potwierdzenie niepo­koju, jaki odczuwał chrześcijanin na skutek takiego wspomnienia.
Zresztą już w roku 180 Celsus mówił złośliwie do chrześcijan, których uznano za „czcicieli krzyża": „Jak wyglądałby jako syn boży typ, którego ojciec nie potrafił uratować od najbardziej hańbiącej śmierci?"
Skoro zatem pierwsi chrześcijanie dopiero po wiekach zgodzili się z myślą, że ich Bóg naprawdę umarł właśnie na krzyżu, to jak można sobie wyobrazić, że taka forma tortury mogła zostać wymyślona w ramach mitu przez samych chrześcijan? Jeśli to wszystko jest legendą, dlaczego nie wymyślono jakiejś innej, bardziej eleganckiej formy dla wcielenia mitu o Bogu cierpiącym? Na przykład ukamienowanie, jak w przypadku Szczepana, ścięcie jak u Jana Chrzciciela?
Trzeba przede wszystkim zwrócić uwagę, że o ile u pogan krzyż wzbudzał uczucie okrucieństwa „społecznego", u Żydów powodował przerażenie. Powiedziano w rozdziale 21 Księgi Powtórzonego Prawa, że powieszony na drzewie (wiemy dobrze, że chodzi o ukrzyżowanego) jest przeklęty przez Boga.
Dlatego też Paweł będzie mógł bardzo słusznie zauważyć, iż o ile Chrystus ukrzyżowany jest „szaleństwem" dla pogan, dla Żydów stanowi „zgorszenie". Kto zatem ponosi odpowiedzialność za niewczesne zmyślenie krzyża, „śmierci skrajnie antymesjańskiej, śmierci najbardziej nie do przyjęcia dla Mesjasza" (Dhanis)?
To samo w gruncie rzeczy uznał pewien „niedowiarek". A. Omodeo w związku z zakończeniem życia, jakie ewangeliści podają jako śmierć swojego Mesjasza, powiada: „znajdujemy się całkiem poza potrzebami pierwotnej wpólnoty, stajemy wobec tradycji pozbawionej wszelkich podej­rzeń".
A zatem niepotrzebne jest już dalsze stawianie sobie pytań, znajdujących odpowiedź jedynie w uprzedzeniach ideologicznych specjalistów.
Jean Guitton nie myli się chyba, gdy pisze, że można dowolnie obracać tam i z powrotem tym problemem: wyprowadzać dzieje Jezusa z wiary w Chrystusa, jakoby to stanowiło skutek, a nie pierwotny czynnik pomagający i początkowe nasienie; znaczy to, iż powoduje się niemoż­liwość zrozumienia początku kultu i przepowiadania chrześcijańskiego.
On też zresztą, poświeciwszy całe życie badaniu tych problemów i bacz­nej obserwacji rozbieżności różnych badań oscylujących pomiędzy odmien­nymi postawami w poszukiwaniu punktu równowagi, zauważył, że „o ile krytyka oddala historyczność Jezusa, to krytyka krytyki może do niej przyprowadzić".

SPIS TREŚCI

SKĄD WZIĘŁA SIĘ TA KSIĄŻKA?

1. A MOŻE TO RZECZYWIŚCIE PRAWDA?

2. BÓG UKRYTY I NIEWYGODNY
Nauka nie wystarczy
Filozoficzne „dowody" na istnienie Boga
Bóg jest ukryty jedynie dla Żydów i dla chrześcijan
Dyskrecja, która ma swoje powody
Bóg Abrahama i Jezusa: konieczność spotkania
„Gdybyście Mnie poznali, poznalibyście i Ojca mego"
Trzeba próbować odnaleźć ślady człowieka
Niech każdy robi swoje
Spóźnione odkrycia zadowalają możnych
Wyrzec się Jezusa historii? Reakcyjna pokusa!

3. GŁOSIMY GO LUB CZCIMY OD SAMEGO POCZĄTKU
Trudności z „proroctwami"
Broń o podwójnym ostrzu
Jeden punkt w historii
Żydzi uwierzyli
Księga poza wszelkim podejrzeniem
Jezusa głoszono lub czczono od samego początku istnienia dziejów
Jeden miliard, trzysta milionów „synów Abrahamowych"
Niezachwiana pewność: w wymiarach świata dokonuje się wieczne przeznaczenie
Jahwe, Bóg, którego nauka nie zdołała wyjaśnić
Laicka wiara w magicznym świecie
Historia jako postęp
Ten Bóg się nie zmienia
Przetrwanie, które spełnia obietnicę, ale wyzywa historię
Jezus - kod i szyfr dla wierzących
Zmienią się pasterze, powiększy się trzoda
Pojawi się nowe przymierze
Król chwalebny i mąż boleści
Mesjasz  rujnujący oczekiwania
Władca rozumu i serca
Słowa Jego nie przeminęły

4. PEŁNIA CZASU
Niebezpieczna pogoń za skarbem
Józef Flawiusz i jego „dwuznaczne proroctwo"
„Teraz już spełniły się wszystkie czasy"
„Poza Cezarem nie mamy króla"
Księga Daniela
Drobny kamyczek staje się wielką górą
Syn Człowieczy
Światło płynące od esseńczyków z Qumran
Oczekiwanie narodów
Tajemnicza gwiazda nad Betlejem
„Nadeszła godzina"
Wydarzenia „przed" i „po" w Izraelu
Nowi żydowscy prorocy

5. TRZY HIPOTEZY
Istnieją tylko trzy możliwe rozwiązania
Hipoteza krytyczna: od człowieka do Boga
Hipoteza mityczna: od Boga do człowieka
Przykład: rozmnożenie chleba i ryb
Kłócą się miedzy sobą, ale zgodnie walczą z „łatwowiernymi wierzącymi"
Chrystus zamaskowany
Historyczny czy nie: ale na jakiej podstawie?
Założenie wiary: historia realizowana etapami
Dług wdzięczności
 

6. ZMAGANIA Z KRYTYKĄ
Jak to się stało, że spośród tylu kandydatów na Mesjasza, tylko ten jeden zrobił karierę?
Żyd ubóstwiony przez Żydów: założenie najbardziej absurdalne
Trzeba by zapomnieć, że...
Kto jest „zdrowy ma umyśle"?
Pomost między Jezusem a Chrystusem
W poszukiwaniu punktów oparcia
Płomień zapałki a wybuch atomowy
On został wyniesiony od razu do poziomu Jahwe
Niespodzianki kerygmy: od samego początku istniała pełna wiara
Kerygmatyczny fragment „Pierwszego Listu do Koryntian"
Kilka innych stwierdzeń
Badania radzieckie: zabieg odwrotny, od mitu do krytyki
Burżuazyjny „rozum" a różnice między Ewangeliami
Podejrzani „przodkowie" Mesjasza
Chrystus z rodziny upadłej
Niezdarny sufler dla dziwacznego przedstawienia
W scenariuszu brak replik, które by rozwiązywały trudności Kościoła
Nie wyjaśnione milczenie
Spójny zespól wspomnień broniony przez grupę hierarchiczną
Język nieustępliwego kronikarza

7. MIT A HISTORIA
Czy prawdziwa rama do sfałszowanego obrazu?
Żona prokuratora Judei
Bezczelne odsyłanie do kroniki wypadków
Nieoczekiwany koniec świętowania symbolu
Inna sporna sprawa: Nazaret i Piłat
Kiedy krytyk uprawia mitologię
Lecz wiara nie zależy od archeologów
Przez osiemnaście wieków nikt nie wątpił w Jego istnienie
Krzyż: zmyślenie nie do wytłumaczenia

8. „SKĄD TY JESTEŚ?"
Pouczająca tajemnica
Ciągłość w czasie
Ciągłość w przestrzeni
Czy wzniosłe fałszerstwo?
Przewodnik do użytku człowieka
Etyka wieczysta
Przesłanie o miłości radykalnej
Wierzący w piekle
Obowiązek postępowania według niewygodnej doktryny
Chrystus jako przestępca
Ten podejrzany Mesjasz, który je i pije
„Gdy pościsz, namaść sobie głowę"
Śmierć i rodzina
Kobiety
Dzieci
Czy chodzi o essenizm, któremu się udało?
Jezus „marsjaninem"
Zdecydowany przeciwnik faszyzmu
Na pomoc człowiekowi
Zniszczyć „hańbę biblijnego obskurantyzmu"

9. A JEŚLI MY TAKŻE SIĘ MYLIMY?
„Jeśli Renan ma rację, to Boga nie ma"
Czy pospolita dwuznaczność?
Jezus - szansa dla Boga
Skandal zła
Spotkanie z dniem dzisiejszym
Wierzymy w Boga. Ale w jakiego?
Kiedy przyjdzie dzień próby
Samokrytyka w Japonii
Puste niebo Chin
Krucha piramida Indii
W porównaniu z Mahometem
Koran a Luter
Allach - niedostępny
„Nie dano ludziom pod niebem żadnego innego imienia"
Bóg dokonujący własnej alienacji
„On przyjął postać sługi"

SŁOWNIK WYBRANYCH NAZWISK