publikacja 03.02.2025 04:00
Nie ma co liczyć na odcinanie kuponów od dawnej świetności. Trzeba być świętym tu i teraz.
Spadłeś? Nie? W każdym razie musisz się wspiąć
Nawrócić się nie oznacza przyciąć pielęgnowany trawnik. Znaczy zmienić sposób myślenia
eberhard grossgasteiger /Pexels
Efez, najważniejsze na przełomie I i II wieku miasto tej części Azji Mniejszej. Miasto portowe, ważny ośrodek handlowy, kulturalny i religijny. Leżące na morskim szlaku między Rzymem a Bliskim Wschodem. Miasto – matka dla innych miast tego regionu. Z uznaną za jeden z cudów świata świątynią Artemidy. I z wielką tradycją czczenia bogiń. Miasto, gdzie żyła spora chrześcijańska wspólnota. Jedno z tych miejsc, w których nauczał święty Paweł. Doprowadzając skutecznością swoich działań (dzięki łasce Bożej oczywiście) do burzliwych protestów rzemieślników żyjących z wytwarzania pogańskich akcesoriów dla czcicieli Artemidy. Tu zamieszkał, być może nawet z Najświętszą Maryją, święty Jan, Apostoł i Ewangelista. Trzy wieki później miasto jednego ze starożytnych soborów. Ale gdy tysiąc lat później zdobyli je muzułmańscy Seldżucy, był już tylko mała wioską, by w XV wieku zostać już zupełnie opuszczone Dlaczego? Ważny przyczynek do refleksji nad ciągle zmieniającymi nasz świat siłami natury. Nie chodziło tylko o zniszczenia będące wynikiem trzęsień ziemi czy najazdów. Płynąca przez miasto rzeka Kaystros ciągle nanosiła muł. Linia brzegowa morza odsunęła się o kilka kilometrów. Teren stał się bagnisty, malaryczny... Nie było nowego portu, nie było motoru napędzającego życie w mieście... Ale zanim nastąpił ten upadek do Kościoła w tym właśnie mieście swój pierwszy list Apokalipsy dyktuje w wizji świętemu Janowi „Podobny do Syna Człowieczego” - chwalebny Jezus Chrystus.
Aniołowi Kościoła w Efezie napisz
Czy ów Anioł to biskup? A może Anioł – opiekun? Jakby nie było, to list do Kościoła. List do wspólnoty w Efezie. Ale chyba nie tylko. Czytając go dwa tysiące lat później nie sposób nie pomyśleć, że to także list do nas, do któregoś, czy nawet którychś Kościołów lokalnych naszego czasu; do wspólnoty Kościoła w tym czy innym kraju, tej czy innej diecezji, może parafii... Pewnie niejeden Kościół lokalny może w owym obrazie wyłaniającym się ze słów Chrystusa zobaczyć w jakimś stopniu samego siebie. I siebie samego może też zobaczyć niejeden z nas, mających już za sobą lata trwania na drodze wiary, lata wzlotów, upadków... Jeszcze raz więc, od początku.
Aniołowi Kościoła w Efezie napisz:
To mówi Ten, który trzyma w prawej ręce siedem gwiazd,
Ten, który się przechadza wśród siedmiu złotych świeczników:
Znam twoje czyny: trud i twoją wytrwałość,
i to że złych nie możesz znieść,
i że próbie poddałeś tych, którzy zwą samych siebie apostołami, a nimi nie są,
i żeś ich znalazł kłamcami.
Ty masz wytrwałość:
i zniosłeś cierpienie dla imienia mego -
niezmordowany.
Ale mam przeciw tobie to, że odstąpiłeś od twej pierwotnej miłości.
Pamiętaj więc, skąd spadłeś,
i nawróć się,
i pierwsze czyny podejmij!
Jeśli zaś nie - przyjdę do ciebie
i ruszę świecznik twój z jego miejsca,
jeśli się nie nawrócisz.
Ale masz tę zaletę, że nienawidzisz czynów nikolaitów,
których to czynów i Ja nienawidzę.
Kto ma uszy, niechaj posłyszy, co mówi Duch do Kościołów.
Zwycięzcy dam spożyć owoc z drzewa życia, które jest w raju Boga (Ap 2,1nn)
Bóg jest i z grzesznikami
Kluczowe? „Nawróć się” – słyszy Kościół w Efezie. „Ruszę twój świecznik jeśli się nie nawrócisz”. Ale przecież nie ma w tym gniewu, prawda? Jest i pochwała, jest dostrzeżenie dobrych stron; jest szczera troska o ten Kościół. Bóg jest z nami, Bóg jest ze swoim Kościołem. Jego pozytywne nastawienie jest bezwarunkowe. Nie znaczy, że nie widzi naszych błędów, słabości i grzechów. Bo kochać nie znaczy nie widzieć tego, co złe. Kochać to chcieć dobra tego, którego się kocha. Także stawiając wymagania, a jeśli trzeba – karząc.
Dziś wielu miewa z tym problem. Najmniej może w relacjach rodzice – dzieci. Wyraźnie dotyczy już jednak relacji oblubieńczych. Zbyt często po „kocham cię” dodaje się, najczęściej bezwiednie, „o ile”, „jeśli”. Tak też jest u wielu z miłością do Kościoła. Jestem z nim, kocham, gdy wszystko wydaje mi się być OK, gdy jest bliski ideału. Gdy pojawia się grzech, zwłaszcza wielki, zawstydzający, zaczyna się dystansowanie, odcinanie od takiego Kościoła. I – co najgorsze – oskarżanie. Często niesprawiedliwe wyolbrzymiające winy. Bo chodzi o to, żeby się odciąć, by nie być w oczach ludzi, a często i własnych, jednymi z tych, którzy są grzesznikami, wspólnikami grzeszników. Tymczasem Bóg widzi grzech, widzi słabości wspólnoty Kościoła, ale się nie odwraca. Jest nie tylko ze świętym, ale i z grzesznym Kościołem. Nawet ganiąc nie przestaje kochać.
„Wyznaniu grzechu — confessio peccati, aby użyć określenia św. Augustyna, winno zawsze towarzyszyć też confessio laudis — wyznanie chwały” – uczył będąc w Polsce papież Benedykt. Wielu wzruszyło wtedy ramionami. I całkiem przekreślali ludzi za ten czy ów zły czyn, jakby dobro, które owi ludzie też tworzyli nie istniało. Wtedy chodziło o księży współpracujących z SB. W ostatnich latach bardziej o skreślanie tych, którzy wcale albo niezbyt dobrze radzili sobie z właściwym działaniem wobec czynów pedofilskich duchownych. I tak bywa też w innych sprawach. A Chrystus widzi je inaczej. Prócz zła widzi dobro. I to we właściwych proporcjach.... Ale wróćmy do tekstu.
Kim jesteś, Chrystusie?
„To mówi Ten, który trzyma w prawej ręce siedem gwiazd, Ten, który się przechadza wśród siedmiu złotych świeczników” – każe napisać Chrystus (Ap 2,1). Siedem gwiazd, to – przypomnijmy – aniołowie siedmiu Kościołów, ich biskupi albo aniołowie opiekunowie. Syn Człowieczy, Chrystus, to ten, kto ma ich w swojej ręce; z jednej strony opiekuje się nimi, chroni ich, a z drugiej ma też nad nimi władzę; nie są udzielnymi władcami, a zależą od Niego. Siedem świeczników, to siedem Kościołów Azji, do których Chrystus za pośrednictwem Jana pisze listy. Świeczników, bo przecież chrześcijanie mają być dla tego świata światłem. Chrystus „przechadzający się wśród nich” to znak Jego bliskiej zażyłości; Chrystus jest tak blisko ze swoimi Kościołami, jak Bóg przechadzający się po Edenie był bliski Adamowi i Ewie... I to On, bliski, życzliwy, chroniący, ale i będący Panem, mówi do swojego Kościoła w Efezie. I do wielu innych wszystkich czasów...
Znam twoje dobre strony
„Znam twoje czyny: trud i twoją wytrwałość, i to że złych nie możesz znieść” – pisze pod dyktando Chrystusa Jan do Efezjan. O tym co konkretnie kryje się pod owymi trudem, wytrwałością i nie znoszeniem złych niewiele można powiedzieć. Podobnie jak o owym poddaniu próbie „tych, którzy zwą samych siebie apostołami, a nimi nie są”. W każdym razie dobrze to świadczy o Kościele w Efezie. Żyjącym przecież – pamiętajmy – w niechętnym nowej wierze otoczeniu pogańskim. Czemu niechętnym? Dobrą ilustracją problemów, na jakie mogli napotykać chrześcijanie zarówno w Efezie jak i innych miastach ówczesnego świata jest opowiedziana w Dziejach Apostolskich historia z rozruchem Demetriusza. Widział on w chrześcijanach – w sumie słusznie – zagrożenie dla kultu Wielkiej Artemidy Efeskiej. Nie chodziło mu jednak o samą religię. Raczej o związaną z kultem Artemidy względy finansowe. Żył z pielgrzymów. Był on, wespół z innymi, wytwórcą srebrnych świątyniek Artemidy. Zajęcie przynosiło spory zysk. Chrześcijanie, głosząc, że prócz Ojca i Syna (i Ducha) nie ma innych bogów i zdobywając coraz więcej wyznawców, zagrażali interesom wytwarzających różne „religijne gadżety” rzemieślników. Warto uświadomić sobie, że w Efezie pewnie nie tylko Demetriusz i jego ludzie żyli z szeroko rozumianej obsługi pielgrzymów. Zrozumiałe, że nowa religia budziła w nich co najmniej niepokój co do dalszych możliwości zarobkowania.
Powodów do niechęci wobec chrześcijan mogło być więcej. Ot, choćby taka odmowa udziału w pogańskim kulcie. Brak tolerancji? Nie o to chodzi. Wyobraźmy sobie: jest jakiś cech rzemieślników, mają ustalone zasady postępowania, mają swoje spotkania, zwyczaje, także o charakterze religijnym. Ot, choćby swoje bóstwo opiekuńcze, któremu co jakiś czas wspólnie składają ofiary. I teraz ktoś z nich, z powodu zostania chrześcijaninem, odmawia udziału w tym kulcie. Oczywiste, że będzie budził niechęć. Bo złamał obyczaj? Pół biedy. Gorzej, że naraził ich, często przecież bardzo przesądnych, na gniew ich opiekuńczego bóstwa. Wystarczyło jakieś niepowodzenie, winny nasuwał się sam. Tak, być chrześcijaninem, autentycznym chrześcijaninem w pogańskim otoczeniu tamtego świata wcale nie było łatwo i bezproblemowo. Znoszenie tego wszystkiego, trwanie mimo wszystko przy Chrystusie, musiało sporo kosztować. I za to chwali Chrystus Kościół w Efezie.
Podobnie chwali za to, że „złych nie możesz znieść”. I w tym wypadku nie wiemy co się konkretnie pod tym kryje. Mogło chodzić o jakieś ukaranie wykluczeniem ze wspólnoty tych, którzy nie postępowali zgodnie z wiarą w Chrystusa poważnie naruszając przyjęte zasady. No i w końcu Chrystus chwali też Efezjan za „poddanie próbie tych, którzy zwą samych siebie apostołami, a nimi nie są”. Nie wiemy ani o kogo chodzi ani jakiej próbie zostali poddani. Możemy domniemywać, że jak to nieraz widzimy w Dziejach Apostolskich, chodziło o jakiś wędrownych nauczycieli, którzy twierdząc, że są apostołami, próbowali głosić jakąś wypaczającą Ewangelię naukę. Kogoś w rodzaju czy nawet samych wspomnianych chwilę później w liście nikolaitów.
Kim byli? Najprawdopodobniej uważającą się za „prawdziwe chrześcijaństwo”, „chrześcijaństwo oświecone” (skąd my to znamy?) gnostycką sektą głoszącą nieskrępowaną swobodę obyczajów... Dziwne? No nie. Przecież „ku wolności wyswobodził nas Chrystus”, „nie jesteśmy poddani prawu lecz łasce” (to wyrwane z kontekstu cytaty z listów św. Pawła). Możemy robić, co nam się podoba, nic nie będzie nas krępować... (Ciut więcej o gnostycyzmie znajdziesz TUTAJ) Efezjanie nie dali się na to nabrać. Stanowczo ich nauki odrzucili. W oczach Chrystusa to powód do pochwalenia ich: „Ale masz tę zaletę, że nienawidzisz czynów nikolaitów, których to czynów i Ja nienawidzę.” Zwróćmy uwagę: nie nikolaitów, ale czynów nikolaitów....
Trwanie przy Chrystusie musiało chrześcijan z Efezu sporo kosztować. „Ty masz wytrwałość: i zniosłeś cierpienie dla imienia mego – niezmordowany” – słyszymy też pochwałę uczniów Chrystusa w tym mieście. To najpewniej odniesienie do różnych szykan czy prześladowań, które ich spotkały, z której to próby wyszli zwycięsko. Tak, Chrystus w Kościele, który za chwile upomni, widzi też dobro. To, co ma mu do zarzucenia nie przekreśla jego zasług...
Ale mam przeciwko tobie
„Ale mam przeciw tobie to, że odstąpiłeś od twej pierwotnej miłości” – mówi do Kościoła w Efezie Chrystus. Znów nie wiemy o co konkretnie chodzi. Zapewne nie o jakąś jedną sprawę: zapewne w wielu wymiarach ich miłość i gotowość do poświęceń dla Chrystusa osłabła. Byli kiedyś gorliwymi chrześcijanami, stali się z czasem takimi sobie. Może idąc w wielu sprawach na kompromisy, bo przecież jakoś żyć trzeba? Nie wiemy. Ale poziom ich gorliwości musiał się sporo obniżyć, bo słyszą: „Pamiętaj więc, skąd spadłeś, i nawróć się, i pierwsze czyny podejmij!”. „Spaść” znaczy dość znacznie obniżyć poziom. Mają więc się nie tylko podnieść: mają się wspiąć, znowu wejść na górę. Mają wrócić do pierwotnej gorliwości...
Mają się nawrócić – woła Chrystus. Nawrócić, co w grece znaczy zmienić sposób myślenia. Tak, bo od sposobu myślenia wszystko się zaczyna. I świętość i pobłażanie grzechowi.
Kościół w Efezie? To trochę i my
„Znam twoje czyny: trud i twoją wytrwałość (...) Ty masz wytrwałość: i zniosłeś cierpienie dla imienia mego - niezmordowany”. Czy o Kościele w Polsce Chrystus mógłby tak powiedzieć? Subiektywnie, siła rzeczy generalizując i upraszając... To gdy wspomnieć czasy komunizmu można powiedzieć, że może nie we wszystkim, ale trochę chyba jednak tak. Wielu musiało za swoje przywiązanie do Chrystusa mniej czy więcej zapłacić. Ale od tego czasu gorliwość spadła, szczere przywiązanie do Boga osłabły. Nasza miłość nie jest już taka jak dawniej. Na pewno mniej skłonna do ponoszenia dla wiary poświęceń. Co widać w sprawie tak prozaicznej, jak choćby regularny udział w niedzielnej Mszy...
Subiektywnie, upraszczająco generalizując, może nie do końca sprawiedliwie... Chyba jednak poszliśmy – podobnie jak inne Kościoły – dość daleko na różne układy z tym światem. Co przejawia się już nie tylko w życiu, ale i tym, co uważamy za Ewangelię. Ma być słodko, wygodnie, niewykluczająco.... Wielu już nie widzi, że być chrześcijaninem nie znaczy być przyjacielem tego świata. Znaczy raczej, że nie przestając z miłości i z miłością głosić Chrystusa, trzeba być też nieraz w kontrze wobec niego. Bo chrześcijanin nie na wszystko, co kocha dzisiejszy świat, może się zgodzić. Nie może nie widzieć, że ten dzisiejszy świat hołduje wielu różnym bożkom. Na przykład na wschód od nas, idei „russkiego mira”. A na zachód od nas, ale przecież także i także u nas, bożkowi niczym nieograniczonej swobody, z pomniejszymi bożkami tego panteonu: hedonizmem, konsumpcjonizmem, genderyzmem czy ekologizmem. Chrześcijanin nie może w kulcie tych bożków uczestniczyć! Nie może nawet tego oddawania im czci udawać! Zresztą, jak w przypadku Efezjan, może nie chodzi o te właśnie bożki, ale, przyziemnie, o czyjeś finansowe interesy....
Tak, coraz trudniej być radykalnym chrześcijaninem, nie idącym w swoim życiu na kompromisy. Być ginekologiem, który nie zgodzi się przeprowadzić aborcji, być farmaceutą, który nie będzie miał w swojej aptece pigułki „dzień po”, być drukarzem, cukiernikiem czy wodzirejem, który nie chce przyjmować zamówień polegających na pomaganiu w czymś, co będzie obrazą Boga. Trudniej też być prawnikiem czy dziennikarzem, który straszony wykluczeniem z zawodu nie weźmie jednak udziału w przemyśle kłamstwa czy innych działaniach niesprawiedliwych...
Chrześcijanin musi swoją wiarę traktować na serio. Odcinanie kuponów od dawnej (często rzekomej) świetności nie wystarczy. Trzeba być gorliwym w wierności Bogu i naprawdę świętym tu i teraz. Na serio, a nie łudząc się, że wierność zastąpią religijne uniesienia na modlitwie czy regularny udział w rekolekcjach.... Nasza wiara musi być konsekwentna; dotyczyć wszystkich dziedzin naszego życia. Bo nie jest płaszczem który zakłada się na czas pobożnych praktyki, a zdejmuje w codziennym życiu...
Musimy pamiętać, skąd spadliśmy? Sęk w tym, że być może nawet nie spadliśmy, tylko od dawna szorujemy już o wodorosty blisko dna. Na pewno trzeba nam się wspiąć, stać się chrześcijanami z krwi i kości. Trzeba nam się nawrócić, czyli – przypomnijmy – zmienić sposób myślenia. Na tym polega w pierwszym rzędzie nawrócenie. Bo to z myślenia kategoriami Boga rodzi się świętość, a z myślenia kategoriami tego świata rodzi się grzech...
Tymczasem... Czy – jak to zrobili Efezjanie – poddajemy próbie tych, którzy nazywają siebie apostołami, ale nimi nie są? Wielu dziś namnożyło się nauczycieli. Bardzo pomaga w tym internet. Uczą.... Bardzo różnie. Jedni głoszą zdrową naukę, ale inni... To poddajemy ich próbie? Konfrontujemy z Ewangelią? Część z nas tak. A część słucha tych, których wygodniej. Jedni tych, którzy głosząc Chrystusa chcieliby Jego krzyża używać jako maczugi wobec niewierzących i wierzących ciut inaczej. Inni tych, którzy uspokajają ich trapione słusznymi wyrzutami sumienia i utwierdzają w przekonaniu, że nawracanie się nie ma sensu, bo Bóg i tak kocha wszystkich i niespecjalnie mu zależy, żeby człowiek stawał się lepszy...
O dziwo, mają też nasze czasy swoich głoszących daleko posuniętą swobodę obyczajów nikolaitów. „Miłość ci wszystko wybaczy” – głoszą. „Komu to przeszkadza? Komu szkodzi? Skoro się kochają, to czemu nie?” – powtarzają. A czasem już nawet bez ukrywania: „skoro to przyjemne, to czemu nie?” Powinniśmy rozwiązłość nienawidzić. Tymczasem niektórzy spośród nas uważają, że nie ma problemu, że Ewangelia każe przecież kochać, więc czemu ranić tych ludzi głośno mówiąc, że to złe, że to niemoralne? I tak stopniowo nasiąkamy mentalnością współczesnych nikolaitów...
Tak, w wielu wymiarach sytuacja Kościoła dziś nasza sytuacja dziś podobna jest do sytuacji chrześcijan w Efezie. Ale warto, bo...
Słuchajcie! To ważne!
Mówi dalej Jezus w dyktowanym Janowi liście do Efezjan: „Kto ma uszy, niechaj posłyszy, co mówi Duch do Kościołów”. Hm, Nie On, ale Duch? To przypomnienie, że zarówno to, co się wydarzyło Palestynie czwartej dekady tamtego tysiąclecia, jak i to, co dzieje się w Kościele przez wieki, to niejako wspólna misja Syna i Ducha. Jezus, od chrztu w Jordanie, działał w Duchu Świętym. Wiedziony przez Ducha zaraz po chrzcie poszedł na pustynię... I tak już było do końca. A przed swoją śmiercią mówił uczniom o „innym Pocieszycielu”: Duchu Prawdy, który „u nas przebywa i w was będzie” (parafraza J 15,17). Nie wchodząc w rozważania na temat relacji Osób w Trójcy, możemy powiedzieć, że i Syn i Duch ciągle są w Kościele, ciągle w nim działają.
I ten Duch Chrystusa przypomina: „Zwycięzcy dam spożyć owoc z drzewa życia które jest w raju Boga”. Kojarzący biblijne tematy zaraz widzi: to nawiązanie do biblijnej opowieści o raju, Edenie, w którego środku Bóg posadził dwa drzewa: drzewo poznania dobra i zła, z którego zerwali potem owoc Adam i Ewa i drzewo życia właśnie (Rdz 2,9). By człowiek po grzechu nie zerwał owocu i z drzewa życia, by zło w nim nie utrwaliło się na wieki, został wygnany z Edenu. A drogi do niego strzegą – jak to obrazowo przedstawił autor Księgo Rodzaju – cheruby i połyskujące ostrze miecza; nikt o własnych siłach nie jest w stanie sięgnąć po ten owoc i żyć na wieki. Tymczasem Chrystus Efezjanom i nam wszystkim zapowiada, że zwycięzcom, czyli tym, którzy wytrwają przy Nim, da spożyć owoc z tego właśnie drzewa; da życie wieczne. Znamienne jednak, że jest tu mowa o „raju Boga”, nie Edenie, raju ziemskim. Nasze przyszłe życie nie będzie powrotem do Edenu, wiecznym szczęściem na tym świecie. Czeka nas życie wieczne „w raju Boga”, w niebie. Z Bogiem i wszystkimi aniołami...
Ale – zwróćmy uwagę - dostęp do drzewa życia i raju Boga otrzymają nie „wszyscy”, tylko „zwycięzcy”. Bo życie chrześcijanina jest walką. Nie, nie z ludźmi. Jak to napisał święty Paweł? Też zresztą pisząc do Efezjan? „Nie toczymy bowiem walki przeciw krwi i ciału, lecz przeciw Zwierzchnościom, przeciw Władzom, przeciw rządcom świata tych ciemności, przeciw pierwiastkom duchowym zła na wyżynach niebieskich” (Ef 6,12). Tak, chrześcijanin bierze udział w walce. A zwycięża nie wtedy, gdy idąc na układy z tym światem zyskuje jego poklask, ale gdy jest wierny Chrystusowi. Im więcej to kosztuje, tym jego zwycięstwo większe.
Chrześcijanin nie może iść z prądem tego świata. Musi iść za Chrystusem. Gdy trzeba, pod prąd.