Apokalipsa dziś: Chrystus osądza i osądzi

Andrzej Macura

publikacja 24.02.2025 05:45

Bóg nie karze? No... Do Kościoła w Tiatyrze Chrystus mówi co innego.

Z czego budujesz? Pixabay /Pexels Z czego budujesz?

Apokalipsa dziś. Spis treści

Jeśliby listy Apokalipsy miałby roznieść do Kościołów Azji jakiś jeden posłaniec, to ruszając z Efezu i pokonując w każdym etapie kilkadziesiąt kilometrów, posuwałby się z Efezu z początku północ, mniej więcej wzdłuż wybrzeża Morza Egejskiego. Tak dotarłby kolejno do Smyrny i Pergamonu. Do kolejnego miasta, Tiatyry, miałby ok. 80 kilometrów. Tyle że nie szedłby dalej już wzdłuż wybrzeża, tylko skręcił na wschód, po czym na południe. Zgodnie z ruchem wskazówek zegara.

Miasto handlu

Dziś nie ma już miasta Tiatyra. To dziś tureckie miasto Akhisar. Tiatyra, założona jeszcze w czasach Aleksandra Macedońskiego, była wojskową kolonią. I do początków III wieku przed Chrystusem nosiła nazwę Pelopia. Przechodząc potem zmienne koleje losów stała się w końcu – choć jak pokazuje historia, nie ostatecznie – częścią Imperium Rzymskiego. Na początku naszej ery zniszczyło ją trzęsienie ziemi, ale cezar Tyberiusz zdecydował, że trzeba ją odbudować. Położona w głębi lądu była miejscem, w którym krzyżowały się ówczesne szlaki. Była ważnym ośrodkiem handlowym, pełnym kupców i zrzeszonych w różnych stowarzyszeniach rzemieślników. Z Tiatyry pochodziła nawrócona w Filippi (to już po drugiej stronie Morza Egejskiego, w Europie!) i trudniąca się handlem purpurą Lidia, o której czytamy w 16. rozdziale Dziejów Apostolskich. Purpurą czyli drogim, otrzymywanym z niektórych gatunków małży barwnikiem, służącym do barwienia szat osób piastujących wysokie stanowiska.

Pamiętajmy: Tiatyra w czasach, gdy powstawała Apokalipsa była miasto pogańskim. Jej patronem był Apollo, według mitologii syn Zeusa i Hery. I pogańskie panowały w nim obyczaje. Wcale nie drobiazg: przedstawiciele różnych zawodów organizowali się w stowarzyszenia. Miały one swoje zasady, swoje zwyczaje i swoje opiekuńcze bóstwo, w którego kulcie należało uczestniczyć. Kto się wyłamywał... Wiadomo, silna grupa może interes takiego człowieka zniszczyć. Jeśli by się uparli, delikwent musiał albo się podporządkować albo szukać nowego zajęcia. No, albo przenieść gdzie indziej. Tam zresztą miałby podobne problemy. Przyjąć Chrystusa oznaczało więc w takich okolicznościach kłopoty. Poważne.  Trudno to porównywać z szykanami, na jakie narażony jest chrześcijanin w dzisiejszej Polsce. Żeby pójść za Chrystusem trzeba było sporo odwagi i samozaparcia. Trzeba było dla Niego poświęcić nie tylko godzinę w tygodniu, ale też nieraz wygodne, dostatnie życie. I do takich chrześcijan w takiej właśnie sytuacji ,Chrystus dyktuje świętemu Janowi swój kolejny list.

Mówi Chrystus: wiesz kim jestem

Najpierw, jak zwykle, się przedstawia.

Aniołowi Kościoła w Tiatyrze napisz:
To mówi Syn Boży:
Ten, który ma oczy jak płomień ognia,
a nogi Jego podobne są do drogocennego metalu.

Uderzające, prawda? Ów tytuł „Syn Boży”. Dobrze znany z pism Nowego Testamentu, zakorzeniony w liturgii i naszej pobożności. Tyle że w Apokalipsie użyty tylko raz. W tym właśnie miejscu. Na początku listu do chrześcijan w Tiatyrze. Już domyślamy się dlaczego, prawda? Chrystus pisze do Kościoła w mieście, którego patronem był, jak wspomniano, bóg Apollo. Według mitologii syn Zeusa i Hery. A więc syn boży. Chrystus mówi: nie; to Ja; Ja  Jestem prawdziwym Synem Bożym. Jedynym. Jedynym, który zna jedynego prawdziwego Boga, Ojca.

Dalej zaś Chrystus nawiązuje do wizji Syna człowieczego rozpoczynającej tę część Apokalipsy. Tam też przedstawiony jest między innymi jako mający oczy jak płomień ognia, a stopy jakby z rozżarzonego drogocennego metalu. Pierwsze to wskazanie, że ma On przenikliwy wzrok; wszystko widzi; potrafi wszystko właściwie rozeznać i rozsądzić. Drugie to wskazanie na jego potęgę. W kontekście wizji z księgi Daniela (10), w której potężny anioł miał nogi jakby z polerowanej miedzi, chodzi o kogoś więcej niż anioła. Zestawione razem te dwa obrazy mówią zaś czytelnikowi listu: pisze do ciebie Ten, który jest  wielki i potężny, który wszystko wie i nie można niczego przed Nim ukryć. On wie też wszystko o swoim Kościele w Tiatyrze, On, zna swój Kościół w tym mieście.  Zna, bo – nawiązując do wizji wstępnej - „przechadza się wśród świeczników”, jest ze swoimi Kościołami, gdziekolwiek na ziemi są.

Najpierw pochwała, potem...

I teraz każe napisać Janowi:

Znam twoje czyny, miłość, wiarę, posługę i twoją wytrwałość,
i czyny twoje ostatnie liczniejsze od pierwszych,
ale mam przeciw tobie to, że....

Stop! Zatrzymajmy się. Miłość, wiara, posługa, wytrwałość, jakieś dobre czyny, liczniejsze nawet niż dawniej. Co się za tymi lakonicznymi słowami kryje? Spróbujmy to sobie wyobrazić. Jak pisałem, być chrześcijaninem w pogańskich miastach tego czasu oznaczało być poddanym silnej presji. Zwłaszcza jeśli miało się jakąś lepszą pozycję, parało się jakimś lukratywnym zajęciem Nie trzymasz się tradycji – brzmiał przekaz, jaki mogli otrzymywać i często otrzymywali chrześcijanie od członków zawodowych stowarzyszeń – nie chcesz uczestniczyć w naszych ceremoniach religijnych, narażasz nas przez to na gniew bogów, nie chcemy z kimś takim współpracować, wykluczamy cię ze stowarzyszenia... Kupców, złotników, wytwórców sukna, farbiarzy. I ile ich tam jeszcze być mogło. Wykluczamy, a więc nie będziemy z tobą współpracować, nie będziesz miał zleceń, w końcu pewnie będziesz musiał zamknąć swój interes i zająć się czymś innym.

Być chrześcijaninem w Tiatyrze na przełomie I i II w. po Chrystusie znaczyło ryzykować swoim spokojnym, zasobnym życiem. Znaczyło poważnie narazić się na ubóstwo. Jeśli Chrystus mówi „znam twoje czyny, miłość, wiarę, posługę i twoją wytrwałość”  to chodzi mu najpewniej o to, że faktycznie, wielu chrześcijan z powodu wiary w Niego zubożało, ale wspólnota nie zostawiła ich w kłopocie samymi; przyszła im z pomocą. Chrześcijanie w Tiatyrze mimo problemów, na jakie się narażali, wiernie trwali przy Chrystusie i jak mogli nawzajem się wspierali. I z czasem nie tylko w tym wspieraniu się nie osłabli, ale ich czyny stały się „liczniejsze od pierwszych”, czyli zintensyfikowali jeszcze swoją posługę na rzecz ubogich. Tak, to obraz Kościoła wytrwale trwającego w wierze i miłości. Wielka pochwała. I na tle tej wielkiej, choć lakonicznie wyrażonej pochwały, pojawia się dopiero nagana.

... ale mam przeciw tobie to,
że pozwalasz działać niewieście Jezabel,
która nazywa siebie prorokinią,
a naucza i zwodzi moje sługi, by uprawiali rozpustę
i spożywali ofiary składane bożkom.

Jeden właściwie tyko zarzut „że pozwalasz działać niewieście Jezabel, która nazywa siebie prorokinią, a naucza i zwodzi moje sługi”. Chrystus gani brak reakcji na działania owej Jezabel. Brak reakcji na poważne zło. Coś, co dziś w oczach wielu byłoby pewnie... tolerancją. Na pewno w wielu sprawach potrzebną, wypływającą przecież z przykazania miłości bliźniego. Tyle że nie można się nią zasłaniać, gdy chodzi o pryncypia: o prawdę wiary czy o moralność. Bo nie jest miłością pozwalanie na to, by ktoś zwodził uczniów Chrystusa i takimi błędnymi naukami sprowadzał ich na manowce. Nie jest, bo w grę wchodzi tu – o czym za chwilę szerzej – życie wieczne. Tak jak nie jest miłością bliźniego tolerowanie rozbojów, lekceważenie zasad bezpieczeństwa albo brak reakcji, gdy ktoś jest oczerniany, tak nie jest nią tolerowanie fałszywych nauk. Zbyt wielką szkodę mogą wyrządzić.

Nie iść drogą Jezabel

Kim była owa samozwańcza prorokini Jezabel i czego uczyła? To nie jej prawdziwe imię, ale imię symboliczne, wskazujące na jej prawdziwą naturę. Nawiązuje do postaci biblijnej, Jezabel, żony króla Achaba. Była on czcicielką pogańskich bóstw, Baala i Asztarte. I do ich czczenia nawoływała także Izraela, zwalczając kult Boga Abrahama, Izaaka i Jakuba. To ta, która przysięgła zemstę Eliaszowi, gdy po słynnej próbie na Górze Karmel pozabijał proroków tych bóstw. To ta, która nie zważając na przyzwoitość spowodowała śmierć Nabota po to tylko, by zagarnąć jego winnicę. I ta, która zginęła później, wyrzucona z okna swojego pałacu, a jej ciało zjedzone zostało przez zwierzęta. Nazywając ową prorokinię „Jezabel” Chrystus niekoniecznie przypisuje jej wszystkie wady żony Achaba. Jedno jednak na pewno: zwodzenie, skłanianie „Jego sług” do oddawani czci bożkom.

A konkretnie? „Naucza i zwodzi moje sługi, by uprawiali rozpustę i spożywali ofiary składane bożkom”. Wzmianka o rozpuście sugeruje, że chodzi o udział w ucztach ku czci bożków, których rytualna rozpusta była częścią. Jak tą swoją naukę „Jezabel” motywowała? Znajdująca się nieco dalej wzmianka o „poznaniu głębin szatana” może być odczytywana dwojako. Możliwe, że to ironia: że prorokini twierdzi, iż jej nauka pozwala chrześcijanom poznać głębię, sedno chrześcijaństwa; ale ta głębia jest tak naprawdę pseudogłębią, jest – właśnie – „głębią szatana”, pójściem za jego podszeptem. Możliwe też, że ona sama nazywała tak swoją naukę. Chodziło o to  – pokrętne to myślenie – by poznać,  jak wstrętny jest pogański kult, doświadczyć jego okropności, by wzbudzić  odrazę. Tak  czy inaczej swoją nauką „Jezabel” sprowadzała „sługi Chrystusa” na manowce fałszu. I choć dla uszu dzisiejszych chrześcijan nauka ta wydaje się (coraz mniej, niestety) dziwaczną, to w pierwszych wiekach chrześcijaństwa takie pomysły nie były czymś wyjątkowym. Wszystko przez tzw. gnozę, gnostycyzm.

Czym była, był? A może trzeba by powiedzieć czym była w przeciągu historii Kościoła, a  bywa i dziś? W każdym razie, upraszczając... To pogląd... filozoficzny? Religijny? Mniejsza o kwalifikację. Niejednorodny, ale jego cechą charakterystyczną był (jest) silny dualizm dobra i zła. Nieraz wręcz posuwający się do twierdzenia, że istnieją walczący ze sobą o wpływy bóg dobra i bóg zła. Areną tej walki jest świat i oczywiście też człowiek. Jego dusza to dobro, ciało, to samo zło (przypomnijmy: w Księdze Rodzaju Bóg stwarzając świat widzi, że wszystko co stworzył, materia też, są dobre). Człowiek jest tego nieświadomy. Jest jak śpiący. I trzeba go obudzić: oświecić go (stąd gnostycy uważali się za „oświeconych”), dać mu „wiedzę”, czyli gnozę (od greckiego gnosis – wiedza, poznanie) właśnie, by świadomie w tej walce wziął udział. By opowiedział się po stronie ducha, a to, co materialne – łącznie ze swoim ciałem – zniszczył. Obojętnie czy przez surowe umartwienia czy... przez rozpustę i hołdowanie wszelkim uciechom cielesnym.

Sęk w tym, że pewnym zakresie poglądy gnostyków były bliskie temu, w co wierzyli chrześcijanie. Walka w tym świecie dobra i zła, potrzeba „oświecenia” przez przyjęcie chrztu, przyjęcie „gnozy chrześcijańskiej” czyli Ewangelii, odrzucenia wszystkiego co złe... Ba, Paweł pisał przecież, że trzeba walczyć z ciałem, z tym co cielesne. Mając oczywiście na myśli grzeszne ciągoty człowieka, ale brzmiało to wszystko podobnie. Dlatego tak łatwo gnozie było podszywać się pod chrześcijaństwo. Wielu mogło – podobnie bywa dziś! – wyznawać poglądy gnostyckie, nie chrześcijańskie, wcale nie zdając sobie z tego sprawy! Dla gnostyków zaś chrześcijanie byli maluczkimi, którzy  coś tam już wiedzą, już są na dobrej drodze, ale nie poznali sedna spraw; potrzebują jeszcze prawdziwego oświecenia, potrzebują gnozy. Czy „poznanie głębię szatana” było elementem takiej oświecającej człowieka gnozy?  Całkiem możliwe. Brzmi to w każdym razie podobnie. W świetle „gnozy” udział w hedonistycznym i rozpustnym kulcie bożków też nie był przecież czymś złym; był raczej niszczeniem zła, jakim jest ciało, cielesność...

Bóg jednak karze. Czasem i w tym życiu

I mówi dalej o prorokini „Jezabel”, Chrystus, Syn Boży, który wszystko widzi, wszystko zna i ma wielką władzę.

Dałem jej czas, by się mogła nawrócić,
a ona nie chce się odwrócić od swojej rozpusty.
Oto rzucam ją na łoże boleści,
a tych, co z nią cudzołożą - w wielkie utrapienie,
jeśli od czynów jej się nie odwrócą;
i dzieci jej porażę śmiercią.
A wszystkie Kościoły poznają,
że Ja jestem Ten, co przenika nerki i serca;
i dam każdemu z was według waszych czynów.

Chrystus daje czas.... „Jezabel” nie chce jednak odwrócić się od „swojej rozpusty”. Tu należy rozumieć ją raczej w przenośni, jako niewierność wobec Chrystusa, a oddawaniu czci bożkom. Dlatego rzucona zostaje na łoże boleści. To choroba? Niewykluczone. Jej zwolenników zaś spotka nieokreślone bliżej „wielkie utrapienie”; a jeśli tego ostrzeżenia nie posłuchają, nie odwrócą się od trzymania się nauki „Jezabel”, czeka ich śmierć. Dosłownie, śmierć cielesna? Śmierć rozumiana jako odejście od wiary, zamykająca drogę do życia wiecznego? Śmierć w sensie wiecznego potępienia? Stwierdzenie, że „wszystkie Kościoły poznają” wyklucza raczej tę ostatnią możliwość, bo czy kto potępiony czy nie, nie wiemy. A to co spotka tych, którzy się nie nawrócą, ma być jasnym znakiem dla innych Kościołów. Chodzi więc o jakąś karę doczesną.

I dalej „widzę” – przypomina Chrystus. Mam wzrok przenikliwy. Widzę nawet to, co dla ludzkich oczu zakryte. Poznaję co jest „w nerkach i sercu człowieka”, czyli w jego wnętrzu. Znam jego najskrytsze tajniki. I każdemu oddam według jego uczynków.

Właśnie: uczynków. Wiara się nie liczy? Nieszczęsne to rozdzielania wiary i uczynków. Tak naprawdę chodzi o to, że wiara nie może być tylko aktem czysto teoretycznym, musi iść za nią życie; muszą iść za nią uczynki. Te uczynki właśnie świadczą o tym, jaka jest naprawdę wiara człowieka. Jeśli – w tym wypadku – chrześcijanie uczestniczą w pogańskim kulcie, to znaczy, że ich wiara w Chrystusa to tylko czcze słowa.

Zauważmy jeszcze: już rzucając „Jezabel” na łoże boleści, a tych, którzy idą za jej nauką „w wielkie utrapienie” Chrystus każe ich za odstępstwo. Karze dając szansę na nawrócenie. W końcu jednak osądzi każdego. Każdemu „z nas” da według naszych uczynków. Chrystus mówi tu wyraźnie: każdy zostanie kiedyś osądzony.

To nie jest tak oczywiście, że każde cierpienie, jakie w życiu spotyka człowieka jest karą za grzech. Znamienna jest pod tym względem historia z niewidomym od urodzenia. „Kto zgrzeszył? On sam czy jego rodzice” pytają wtedy Jezusa uczniowie. On odpowiada im, że stało się tak, „aby na nim się objawiły sprawy Boże” (J 9,3). Tu jednak Chrystus wyraźnie mówi, że cierpienie które spotka „Jezabel” i „jej dzieci” będzie karą. Bo kara... No cóż, wielu dziś, z niezrozumiałych powodów stawia znak równości między wymierzeniem kary a zemstą. Nie widzi niezwykle istotnego elementu każdej, wymierzanej nieraz z wielką miłością kary, jaką jest chęć skłonienia czyniącego zła do poprawy, do odwrócenia się od zła. Bóg jest miłością – jak napisał w swoim pierwszym liście święty Jan; Bóg jest „światłością, w której nie ma żadnej ciemności” – jak ujął to też w tym samym liście. Nie mści się za ludzkie grzechy. Czasem jednak karze po to, by dać człowiekowi szansę na nawrócenie się.

Nie ma odpowiedzialność zbiorowej

Wspólnota w Tiatyrze pozwoliła działać „Jezabel”. Nie uchroniła niektórych przed pójściem za jej błędami. To źle, to temu Kościołowi Chrystus wyrzuca. A teraz – zapowiada – sam zrobi ze sprawą porządek. Tym zaś, którzy w tej sprawie nawalili, ale jednak zasadniczo się Go trzymali, mówi:

Wam zaś, pozostałym w Tiatyrze, mówię,
wszystkim, co tej nauki nie mają,

tym, co - jak mówią - nie poznali "głębin szatana":
nie nakładam na was nowego brzemienia,
to jednak, co macie, zatrzymajcie, aż przyjdę.

Trwajcie – mówi im Chrystus. Trwajcie... W waszych czynach, miłości, wierze, posłudze. Bo zwycięzcy...

Nagroda dla wytrwałych

A zwycięzcy
i temu, co czynów mych strzeże do końca,
dam władzę nad poganami,
a rózgą żelazną będzie ich pasł:
jak naczynie gliniane będą rozbici -
jak i Ja to wziąłem od mojego Ojca -
i dam mu gwiazdę poranną.
Kto ma uszy, niechaj posłyszy, co mówi Duch do Kościołów.

Natłok myśli.... Ludzkie życie jest tylko udziałem w zawodach? W jakieś walce? Na to wychodzi. Chodzi o to, by wyjść z nich zwycięsko. Bo prawdziwe życie dopiero się zacznie. A otrzymają je właśnie ci, którzy z tych ziemskich zawodów, ziemskiej walki, wyjdą zwycięsko.

Charakterystyczne: zwycięzcy, to ci, którzy strzegą do końca czynów Chrystusa. O co chodzi? Najogólniej o to, „byście się wzajemnie miłowali, jak Ja was umiłowałem”. (J 15, 12 i 17). To są owe czyny Chrystusa: wszystko, co jest naśladowaniem Go w miłości wobec Ojca i wobec bliźnich.

A o co chodzi z tą władzą nad poganami? To nawiązanie do myśli Starego Testamentu, między innymi Psalmu 2, w którym Mesjasz przedstawiony jest jako ten, który otrzymuje władzę nad wszystkimi narodami. Zacytujmy tu krótki jego fragment:

Ogłoszę postanowienie Pana:
Powiedział do mnie:
Tyś Synem moim,
Ja Ciebie dziś zrodziłem.
Żądaj ode Mnie, a dam Ci narody w dziedzictwo
i w posiadanie Twoje krańce ziemi.
Żelazną rózgą będziesz nimi rządzić
i jak naczynie garncarza ich pokruszysz.

Chrystus Kościołowi obiecuje udział w swojej mesjańskiej władzy. Władzy nad narodami. Okaże się wtedy, że ludy – parafrazując początek Psalmu 2 – knuły daremne zamysły, spiskując przeciw Bogu i Mesjaszowi. Bo Bóg jest Panem bez wyjątku wszystkiego i wszystkich. „Śmieje się z nich i naigrawa” (Ps 2,4): nic nie są w stanie przeciw Niemu zrobić. A ci, którzy poszli za Chrystusem i zwyciężyli, „wytrwali w Jego czynach do końca”, będą mieli w tym panowaniu swój udział.

No i jeszcze... Co z tym darem gwiazdy porannej? W ostatnim, 22 rozdziale Apokalipsy, Chrystus przedstawi się raz jeszcze: „Jam jest Odrośl i Potomstwo Dawida, Gwiazda świecąca, poranna”. Nie chodzi oczywiście o to, że Chrystus jest Wenus. Bo to, co nazywano przez wieki gwiazdą poranną, to planeta Wenus, pojawiająca się przed świtem nad horyzontem. Określając siebie w ten sposób Chrystus przedstawie siebie jako tego, który zwiastuje świt. Chrystus daje swoim samego siebie jako zwiastuna świtu, nowego dnia, dnia życia wiecznego....

Tak, „kto ma uszy, niechaj posłyszy, co mówi Duch do Kościołów”. Słuchaj Kościele. Słuchaj i dziś. Uważnie. Bo...

Do Kościołów dziś

Spójrzmy w lustro. Z perspektywy tego właśnie, co Chrystus powiedział Kościołowi w Tiatyrze. Nietrudno dostrzec tam Kościół i naszych czasów. Też można go  pochwalić, że trwa w Chrystusie, w miłości, wierze, że posługuje i jest w tym wytrwały? Trudno uogólniać. Zwłaszcza że ekonomiczny ucisk, który spotkał Kościół w Tiatyrze nie jest dziś czymś powszechnym. Prawdą jest, że tam, gdzie Kościół jest małą trzódką albo uciskaną mniejszością, chrześcijanie potrafią mocno nawzajem się wspierać. W realiach Europy, Polski....Chyba jeszcze nie dotarło do nas, że staliśmy się mniejszością. Że ten świat, który nas otacza spoganiał. Owszem, stworzyliśmy instytucje, które pomagają. Wszystkim. I dobrze. Ale solidarność z tymi, którzy ze względu na Chrystusa mają kłopoty.... Ot, z lekarzami,  którzy chcą kierować się najlepszą wiedzą i swoim sumieniem, a nie wytycznymi z ministerstwa.... Chyba zbyt często zamiast wsparcie nasi bracia znajdujący się we takiej sytuacji spotykają się z obojętnością. Albo i potępieniem. Bo wielu z nas mocno już nasiąknęło pogaństwem i po pogańsku już myśli.....

Tak, mógłby i dziś Chrystus powiedzieć, że ma przeciwko nam, iż jesteśmy zbyt tolerancyjni wobec różnych „Jezabeli”. Nie chodzi o nieprawomyślność wszelaką, o tępienie wszystkiego, co zdaje się być herezją, ale właśnie o nasiąkanie pogaństwem, przyjmowanie pogańskiego stylu myślenia.  O oddawanie czci różnym bożkom:  modnym ideologiom, państwom, przywódcom, pieniądzom... I nie widzimy w tym nic niewłaściwego. Przecież jest aggiornamento, mamy zaprzyjaźniać się ze światem, by go ewangelizować. Tymczasem sól traci swój smak, lampa chowana jest pod korcem (Mt 5)...

... To pewnie margines, ale okazuje się też, że całkiem dobrze ma się w naszych czasach także stara znajoma chrześcijan, gnoza. Ostry dualizm, przejawiający się np. w dzieleni na sacrum i profanum, boskie i cesarskie, jakby cały świat nie był Boży? Pół biedy. Okazało się jednak, że ciągle są w Kościele tacy, którzy uważają, że to pouczenie, które słyszymy z ambon jest dla maluczkich. Że oni wiedzą więcej, oni zostali oświeceni... Czy nie taki był mechanizm seksualnego wykorzystywania przez duchownych naiwnych dorosłych? Jest przykazanie „nie cudzołóż”, są jasne zasady, a niektórzy uważają, że ich nie dotyczą, że są ponad tym...

Zauważmy też tę Chrystusowa zapowiedź ukarania „Jezabel” i jej zwolenników. Co dziś wielu z różnych, także internetowych ambon głosi? Że Bóg nie karze, bo Bóg jest miłosierny. A już absolutnie mówić nie wolno, że karą może być jakieś nieszczęście, które człowieka spotyka. Nie może? Ano Chrystus mówi wyraźnie, że może. Jasne, nie każde jest karą za grzech. I nie jest dobrze, jeśli w konkretnej sytuacji ktoś twierdzi, że nieszczęście które spotkało bliźniego, jest Bożą karą. Ale tak jednak może być. Choroba, inne nieszczęścia, mogą być Boża karą. Nie zemstą. Karą, która ma doprowadzić człowieka do opamiętania się. Czy najbardziej nawet miłosierny może nie reagować na to, że ktoś zmierza prostą droga do piekła? Bo piekło, możliwość wiecznego potępienia, to rzeczywistość całkiem realna....

Tak, Kościół w Tiatyrze, to też w jakieś mierze Kościół naszych czasów. Także i w naszych czasach, gdy my nic nie robimy, Chrystus, jak w przypadku „Jezabel”, bierze sprawy w swoje ręce. I dla nas też jest owa obietnica, że jeśli okażemy się zwycięzcami, będziemy mieli udział we władzy Chrystusa nad poganami. Po prostu okaże się kiedyś, że w sporze z nimi to my mieliśmy rację, to nasze będzie na wierzchu. Pocieszające, gdy tyle razy słyszymy, że jesteśmy naiwni, zacofani... że z racji trzymania się zasad moralnych jesteśmy „nieprzyjaciółmi rodzaju ludzkiego”...

Tak, warto słuchać, co Duch Chrystusa mówi do Kościoła. Bo problemy jakie przeżywał Kościół w Tiatyrze są w jakiejś mierze i naszymi problemami. Bo obietnice, jakie usłyszeli od Chrystusa są obietnicami i dla nas. Trzeba Chrystusa słuchać....

***

Cały tekst apokalipsy - na biblia.gosc.pl

Ciąg dalszy zapewne nastąpi. Pisząc korzystam też oczywiście z książek. Najbardziej z Peter, S. Williamson, Apokalipsa. Katolicki komentarz do Pisma Świętego, W drodze, Poznań 2024.