publikacja 20.03.2025 13:14
Letniość Bogu się nie podoba.
Andrzej Macura CC-SA 4.0
Otworzyć drzwi Chrystusowi
I nie bać się tego
„Obyś był zimny albo gorący” – powtarza ktoś czasem sentencję z Apokalipsy. Gorący? Wiadomo: to ktoś gorliwy. A że chodzi o sprawy wiary, to gorliwy w sprawach wiary. Zimny? No i tu pojawia się problem. W potocznym rozumieniu chodzi często o człowieka, który jest wrogiem chrześcijaństwa, próbuje je zwalczać. Bo – tłumaczy się – przeciwnik Chrystusa szybciej staje się Jego wyznawcą niż ten, któremu wiara jest obojętna. Ot, na przykład taki święty Paweł... Coś w tym przekonaniu jest. Ale czy Chrystus mógłby powiedzieć chrześcijanom „obyście byli zimni”? Czyli że lepiej, żebyście byli moimi wrogami niż żebym był wam obojętny? Nie bardzo. Tak naprawdę chodzi Mu o to, by być wyrazistym; gorącym albo zimnym. Nie letnim, byle jakim, wybiórczym w przyjmowaniu Ewangelii, palącym Bogu świeczkę, a diabłu ogarek. To inne wyrażenie tego, co w Nowym Testamencie częściej określane jest jako byciem solą czy posiadaniem w sobie soli. To wezwanie, by być chrześcijaninem wyrazistym, konsekwentnym, autentycznym, nie połowicznym. Do tego właśnie jest przez Chrystusa wezwany siódmy Kościół Apokalipsy, wspólnota w Laodycei.
Materialnie bogaci, ale..
Miasto to położone było – bo dziś to tylko stanowisko archeologiczne – ok. 90 kilometrów na południowy wschód od Filadelfii, w dolinie rzeki Likos. W pobliżu znajdują się dwa inne znane miasta starożytności, Hierapolis i Kolosy. Turystom okolica kojarzy się chyba jednak bardziej z leżącym parę kilometrów na północ Pamukkale. Laodycea założona została w III wieku przed Chrystusem, jeszcze przez Seleucydów. Jej największy rozkwit nastąpił w czasach rzymskich. Miasto bogate było do tego stopnia, że gdy w 60 roku po Chrystusie uległo zniszczeniu wskutek trzęsienia ziemi, odmówiło (!) przyjęcia pomocy państwa rzymskiego i odbudowało się własnym sumptem. Żyzna gleba zapewniała dobre plony, położenie na szlaku handlowym też przynosiło profity. Przede wszystkim jednak Laodycea słynęła z produkcji świetnej jakości czarnej wełny. A bogaci mieszkańcy nie skąpili na wystawne budowle. W mieście rozwijała się kultura, nauka. No i, co w kontekście Apokalipsy ważne, podobno produkowano tam też proszek służący do wyrobu maści do oczu. Farmacja zawsze przynosi zyski....
Pomyślność to nie jest jednak coś, co dane jest miastom czy państwom na zawsze. Trzęsienie ziemi w V wieku spowodowało, że miasto powoli zaczęło podupadać. Gdy już w II tysiącleciu ostatecznie zniszczone zostało w czasie najazdów Seldżuków, było już tylko niewielką osadą....
W czasach, gdy powstawała Apokalipsa, miasto jednak kwitło. Istniała też w nim wspólnota żydowska. Nic dziwnego, że szybko zaczęło się tam też rozwijać chrześcijaństwo. Chrystus dyktujący Janowi list do tej wspólnoty nie był jednak z niej zadowolony. Żadnej z pozostałych nie zganił chyba aż tak bardzo. Zganił, ale też pozostawił mocną nadzieję. O ile...
Aniołowi Kościoła w Laodycei napisz:
To mówi Amen,
Świadek wierny i prawdomówny,
Początek stworzenia Bożego:
Znam twoje czyny, że ani zimny, ani gorący nie jesteś.
Obyś był zimny albo gorący!
A tak, skoro jesteś letni
i ani gorący, ani zimny,
chcę cię wyrzucić z mych ust.
Ty bowiem mówisz: "Jestem bogaty", i "wzbogaciłem się", i "niczego mi nie potrzeba",
a nie wiesz, że to ty jesteś nieszczęsny i godzien litości,
i biedny i ślepy, i nagi.
Radzę ci kupić u mnie
złota w ogniu oczyszczonego,
abyś się wzbogacił,
i białe szaty,
abyś się oblókł,
a nie ujawniła się haniebna twa nagość,
i balsamu do namaszczenia twych oczu,
byś widział.
Ja wszystkich, których kocham, karcę i ćwiczę.
Bądź więc gorliwy i nawróć się!
Oto stoję u drzwi i kołaczę:
jeśli kto posłyszy mój głos i drzwi otworzy,
wejdę do niego i będę z nim wieczerzał,
a on ze Mną.
Zwycięzcy dam zasiąść ze Mną na moim tronie,
jak i Ja zwyciężyłem i zasiadłem z mym Ojcem na Jego tronie.
Kto ma uszy, niechaj posłyszy, co mówi Duch do Kościołów.
Ja, Chrystus, czyli ten, który....
Amen? „Niech się stanie”, „tak jest”. Chrystus mówiąc o sobie w ten sposób podkreśla, że ma moc przeprowadzić swoje zamysły; że niechybnie zrealizuje co zapowiada. Nazywając z kolei siebie świadkiem wiernym i prawdomównym podkreśla, że nie rzuca słów na wiatr; że to, co mówi, godne jest wiary. Co znaczy jednak, że jest „Początkiem stworzenia Bożego”? Jan używa tu greckiego słowa arche (αρχη). Na polski tłumaczyć można to jako „początek” właśnie albo „zasadę”. Chodzi nie o początek w sensie czasowym, ale coś, co leży u podstaw, co daje czemuś początek. W tym wypadku – jest podstawą stworzenia. No i nie chodzi o coś, ale Kogoś oczywiście...
Trzy biblijne księgi rozpoczynają się od tego słowa: Księga Rodzaju, gdzie w przedchrystusowym jeszcze greckim tłumaczeniu, Septuagincie „na początku” (en arche - εν αρχη) Bóg stwarza niebo i ziemię oraz Ewangelia Jana, gdzie „na początku” (en arche - było Słowo. O taki właśnie „Początek stworzenia Bożego” chodzi; o coś, przez co powstał świat; właściwie o Kogoś, przez którego „wszystko się stało co się stało”.
To dwie księgi. A trzecia? To Ewangelia Marka, rozpoczynająca się od słów: „Początek (arche) Ewangelii Jezusa Chrystusa, Syna Boga”. Ten przypadek wydaje się najbardziej tajemniczy, ale nie miejsce, by wchodzić w jego tłumaczenie. Co ciekawe, „Początkiem (arche), Pierworodnym spośród umarłych” nazywa też Jezusa św. Paweł w Liście do Kolosan. A Kolosy, jak wspomniałem, leżały bardzo blisko Laodycei. I Paweł prosił, by gminy wymieniły się potem jego listami (4,13-16; dociekania gdzie podział się ów List do Laodycejczyków zostawmy biblistom). Koncepcja Chrystusa jako „Początku” była więc Kościołowi w Laodycei dość dobrze znana. I nie trzeba było wielu tłumaczeń.
Bądź zimny albo gorący
Czyli bądź wyrazisty – żąda Chrystus od Kościoła w Laodycei. Bibliści twierdzą, że to myśl dobrze wpisująca się w realia tego miasta. Podobno nie miało ono swojego własnego ujęcia wody, a sprowadzano ją akweduktami z gorących leczniczych źródeł leżących w pobliżu Hierapolis. Po drodze woda stawała się letnia... I letniość – nie z powodu wody oczywiście – zarzuca Chrystus chrześcijańskiej wspólnocie tego miasta. Ostrzega przy tym: „A tak, skoro jesteś letni i ani gorący, ani zimny, chcę cię wyrzucić z mych ust”. Dosłownie „wypluć” czy, jak twierdzą inni, wręcz „zwymiotować”. Chodzi więc o stanowcze odrzucenie; odrzucenie wywołane wręcz jakimś obrzydzeniem. Co je powodowało?
Chrystus w liście tłumaczy: „Ty bowiem mówisz: «Jestem bogaty», i «wzbogaciłem się», i «niczego mi nie potrzeba», a nie wiesz, że to ty jesteś nieszczęsny i godzien litości, i biedny i ślepy, i nagi”. A konkretnie? Tego, jak zwykle w listach Apokalipsy, musimy się domyślić. Można przypuszczać, że chrześcijanom w tym mieście dobrze się powodziło. Nie byli prześladowani, nie cierpieli biedy, cieszyli się szacunkiem reszty społeczności. To nie jest samo w sobie złe. Istotne jednak jest, za jaką cenę. Zarzut letniości, braku wyrazistości, wskazuje, że byli chrześcijanami „wierzącymi, ale”. „Ale bez przesady”. Owszem, wierzyli. Ta ich wiara niekoniecznie jednak przekładała się na ich codzienne wybory. Coś jak chrześcijanie bogatego Zachodu XXI wieku: świetnie zorganizowani, bogaci, mający piękne nieruchomości, hojnie wspierający biedniejszych, ale paląc Bogu świeczkę nie zapominający też o ogarkach dla innych bóstw – dla Mamony, Hedonizmu, Nowoczesności, Politycznej Poprawności.... W swoim zadowoleniu owi chrześcijanie nie dostrzegali, że byli „nieszczęśni i godni litości”. Znacznie bardziej niż ci chrześcijanie, którym się źle powodziło. Bo byli biedni duchem. Na dodatek zaślepieni materialnym powodzeniem wcale tej swojej biedy nie dostrzegali. A przez to stawali się dodatkowo śmieszni, jak ośmiesza się ten, kto publicznie paraduje bez ubrania.... Oj, bardzo pod tym względem przypominali chrześcijan bogatego Zachodu naszych czasów...
Jeszcze jest szansa
Jeszcze raz: jak to było? „Jesteś nieszczęsny i godzien litości, i biedny i ślepy, i nagi”. Rady, których udziela Chrystus Kościołowi w Laodycei to nawiązanie do trzech ostatnich, choć w innej kolejności. „Radzę ci kupić u mnie złota w ogniu oczyszczonego, abyś się wzbogacił, i białe szaty, abyś się oblókł, a nie ujawniła się haniebna twa nagość, i balsamu do namaszczenia twych oczu, byś widział”.
Kupić? A czym niby mieliby Chrystusowi zapłacić? Właśnie. Mogą do Niego przyjść i otrzymać darmo. Tyle że wierność Chrystusowi czasem kosztuje. Wierność, gdy przychodzą trudności jest właśnie owa ceną, jaką przychodzi chrześcijanom płacić za darmo dany dar; mają od Niego kupić, bo wierność Mu kosztuje. Chrześcijaństwo, które nic nie kosztuje, za które nigdy nie przychodzi płacić ceny zaparcia się samego siebie, wzięcia krzyża i naśladowania Chrystusa (Mk 6,34-38) jest chrześcijaństwem mocno podejrzanym. O co? Ano że nie jest autentyczne. Że choć jest z siebie zadowolone, zachowuje pozory, tak naprawdę jest bez wyrazu, jest letnie, mdłe jak nie posolona zupa; że paktuje ze światem, że stawia na pierwszym miejscu nie Chrystusa, ale samego siebie.
A kupić mają chrześcijanie z Laodycei złoto, szaty i balsam do oczu. Koniecznie trzeba zauważyć ironię ukrytą w tej radzie. Laodycea słynęła przecież z bogactwa, dobrych tkanin i lekarstwa na oczy! A Chrystus mówi im: brakuje wam właśnie tego, co wydaje się wam, że macie pod dostatkiem. Złoto w ogniu oczyszczone to w myśl tradycji pisarzy Nowego Testamentu wiara zahartowana w ogniu doświadczenia. To owo prawdziwe bogactwo, którego bogatemu materialnie Kościołowi w Laodycei brakuje. Białe szaty to symbol świętości i wypływającego z niej prawego i czystego postępowania. Nie będąc w tę szatę odziany chrześcijanin jest „haniebnie nagi”, czyli jest pośmiewiskiem, a nie świadkiem wiary. A balsam do oczu... Pisał w swoim pierwszym liście święty Jan:
Co do was, to namaszczenie,
które otrzymaliście od Niego, trwa w was
i nie potrzebujecie pouczenia od nikogo,
ponieważ Jego namaszczenie poucza was o wszystkim.
Ono jest prawdziwe i nie jest kłamstwem.
Toteż trwajcie w nim tak,
jak was nauczył.
To Duch Święty przychodzący między innymi z darem rozeznania. Czyli właściwego widzenia spraw. Bo tego właściwego widzenia spraw Kościołowi w Laodycei właśnie brakuje. Mówi – powtórzmy - „jestem bogaty”, i „wzbogaciłem się”, i „niczego mi nie potrzeba”, a tak naprawdę jest „nieszczęsny i godzien litości, i biedny i ślepy, i nagi”.
Do duchowych spadkobierców Laodycei
Nietrudno, jak już wspomniano, w Kościele Laodycei zobaczyć wiele dzisiejszych Kościołów lokalnych. Bogatych materialnie, prowadzących katolickie szkoły, ośrodki wychowawcze, domy opieki czy szpitale, ale ubogich duchem. Ubogich, bo praktykujących wiarę, która nie kosztuje więcej niż godzina spędzona w niedzielę na Mszy. A i to od czasu do czasu. Ubogich, bo bez większego oporu przytakujących temu, co proponuje świat. Nawet jeśli wywraca to do góry nogami chrześcijańską hierarchię wartości. Ubogich, bo niezdolnych zmieniać ten świat, być dla niego solą, być światłem, a potrafiących jedynie grzecznie podporządkowywać się proponowanym przez ten świat trendom...
I dziś różne lokalne Kościoły bywają „haniebnie nagie”. Bo brak im świętości. Nie, nie chodzi o takie czy inne grzechy kapłanów: o brak świętości Kościołów. To Kościoły – dziś może już rzadziej – w których nie świętość, a trwanie w ciężkim grzechu jest normą. To Kościoły – dziś chyba coraz częściej – w których zanika pojęcie grzechu; w których z grzechem walczy się przez udawanie, że go nie ma i kto tylko chce, jakby nie żył, może bez nawrócenia się przystąpić do Komunii świętej.
Dziś też wielu w różnych lokalnych Kościołach mówi, że „widzą”, że lepiej odczytują Ewangelię niż teologowie minionych pokoleń. Chcą prowadzić tych, którzy nie widzą, gdy tymczasem tak naprawdę sami są ślepi. Powinni najpierw kupić u Jezusa balsamu do oczu. Kupić, czyli przyjąć od Niego dar, z którego korzystanie jednak kosztuje; kosztuje potrzebę dostosowania doń swoich poglądów, kosztuje potrzebę zaparcia się samego siebie, wzięcia krzyża, naśladowania Jezusa...
Jeszcze nie wszystko stracone: macie wielką szansę
„Ja wszystkich, których kocham, karcę i ćwiczę. Bądź więc gorliwy i nawróć się!” – mówi dalej Jezus Kościołowi w Laodycei i Kościołom wszystkich czasów. Surowe upominanie, które kieruje Chrystus pod jego (i wielu innych) adresem nie wypływa z chęci poniżenia tych chrześcijan, ale z miłości. Tak, karcić można z miłości. Nie rozumie tego dzisiejszy rozpsychologizowany świat, każde, najbardziej nawet delikatne upomnienie traktując jak atak na godność ludzką. Co nie przeszkadza mu oczywiście używać wobec swoich przeciwników najbardziej obraźliwych obelg czy nawet oszczerstw. Tymczasem to właśnie brak upominania, brak odwagi, by próbować uratować człowieka skierowaniem go na dobre drogi, jest wyrazem braku miłości. I bywa obojętnością uciszającą wyrzuty sumienia Bożym miłosierdziem.
Charakterystyczne, że Chrystus nie mówi tylko o karceniu, ale i o ćwiczeniu. Powiedzielibyśmy może dziś: trenowaniu. Na czym polega? Najpewniej na dopuszczaniu na swoich wyznawców różnych trudnych prób. Takich, w których trzeba pokazać, że jest się chrześcijaninem, a nie tylko to deklarować. Ot, sytuacja szykanowania i prześladowań z powodu wiary, gdy trzeba trwać w wierze mimo przeciwności i wspierać w tym innych. Albo trudna sytuacja materialna, rodząca pokusę nieuczciwości. Albo i problemy zdrowotne bliskich, wymagające przeorganizowania planów... Albo – jak dziś – sytuacja polityczna, w której trzeba nieraz zacisnąć zęby i nie odpowiadać na zło nowym złem....
Tak, Chrystus mówi, że tych których kocha karci i ćwiczy. I wzywa Kościół w Laodycei i Kościoły wszystkich czasów: „bądź gorliwy i nawróć się”. Nie bądź letni. Bądź wyrazisty. I nawróć się, czyli zmień swoje myślenie. Jak je zmienisz, niepotrzebna będzie autotresura zmuszania się do praktyk i zachowań, których tak naprawdę nie akceptujesz. Zmień swoje myślenie, a to, co dobre będzie Ci przychodziło o wiele łatwiej...
I w tym kontekście pojawia się jeden z najpiękniejszych biblijnych obrazów. Obraz Chrystusa pukającego do drzwi swoich uczniów. „Oto stoję u drzwi i kołaczę: jeśli kto posłyszy mój głos i drzwi otworzy, wejdę do niego i będę z nim wieczerzał, a on ze Mną”. Nie wejdzie sam, przemocą. Trzeba Go zaprosić, trzeba otworzyć Mu drzwi; czyli trzeba zgodzić się, by był z nami, by miał wpływ na naszą codzienność. Ale najpierw trzeba to kołatanie i ten Jego głos usłyszeć....
No właśnie. Usłyszenie czegoś nie zawsze zależy od woli tego, który ma usłyszeć. I nie trzeba wcale być głuchym: można nie usłyszeć też z innego powodu. Ot, gdy działają różne „zagłuszacze”. Wiele ich w dzisiejszym świecie. Bo wielu zdaje się dziś bać ciszy. Dlatego nawet w sytuacjach, w których człowiek może zostać sam na sam ze sobą i swoimi myślami, włączają radio, telewizję, zakładają słuchawki na uszy. Bo lubią, bo nie chcą tracić czasu, bo....
Ale gdy człowiek usłyszy i otworzy drzwi Chrystusowi, ten „wejdzie do niego i będzie z nim wieczerzał, a on z Nim”... To obraz wielkiej zażyłości i przyjaźni. Jasny zwłaszcza w krajach, w których mocno nacisk kładzie się na gościnność. Ciągle więc i u nas, gdzie ciągle jeszcze dość często zaprasza się gości do siebie do domu, nie do pubu, nie do restauracji. Wspólny posiłek, zwłaszcza ten wieczorny, gdy odstawia się juz na bok troski dnia, to znak bliskości...
A skąd ta „podwójność” stwierdzenia o wspólnym posiłku, to powiedzenie nie tylko „będę z nim wieczerzał”, ale i „a on ze mną”? Czy to tylko taki Janowy styl? Być może. Ale może też chodzić o podkreślenie, że ta wspólna wieczerza to nie tylko gest człowieka wobec Boga, ale też zaszczyt jakiego człowiek dostępuje. To jakby intuicja znanego w teologii mówienia o liturgii jako wymianie darów: człowiek daje Bogu, Bóg człowiekowi....
I dalej składa Chrystus chrześcijanom jeszcze jedną obietnicę: „Zwycięzcy dam zasiąść ze Mną na moim tronie, jak i Ja zwyciężyłem i zasiadłem z mym Ojcem na Jego tronie”. Chrystus zwyciężył przez swoją wierność Ojcu aż do śmierci; przez przyjęcie śmierci poprzedzonej bolesną męką. Zmartwychwstał, a potem, o czym zostajemy pouczeni przez prawdę o wniebowstąpieniu, „zasiadł po prawicy Ojca”. Czyli został królem nieba: Ojciec przekazał Mu pełnię władzy nad wszystkim. A ci, którzy w zmaganiach, jakim jest życie na tym świecie też zwyciężą, będą królowali razem z Nim; będą współpanami świata. Wielka obietnica, świetlana perspektywa.
Na marginesie: chrześcijanie zastanawiają się czasem nad „niebiańską hierarchią”. To znaczy kto w niebie będzie ważniejszy, a kto mniej; kto otrzyma miejsce bardziej zaszczytne, a kto bardziej poślednie. To wyraz myślenia skażonego tym, co przynosi człowiekowi doczesność. W tym świecie, nawet tym demokratycznym, w którym wszyscy są niby równi, są ważni i ważniejsi. W niebie królowanie Boga nie przeciwstawia się królowaniu Chrystusa. A Jego z kolei królowanie nie jest umniejszone przez to, że królować też będą wraz z Nim ci, którzy na tym świecie otworzyli przed Nim swoje drzwi. W logice miłości, autentycznej miłości, hierarchia traci znaczenie...
Ale to wszystko – podkreślmy to na koniec raz jeszcze – otrzymają nie „wszyscy”, ale „zwycięzcy”. Czyli ci, którzy jak Chrystus okażą się wierni. Wyjdą zwycięsko z próby, jaką jest doczesność.