Apokalipsa dziś. Dowiedz się czym jest Kościół

publikacja 07.08.2025 05:15

Bo w teorii niby wiadomo. Gorzej w praktyce codziennych odniesień.

Zmierz światynię Zmierz światynię
Zbadaj, sprawdź, czym jest
Pixabay /Pexels

Apokalipsa dziś. Spis treści

Kiedy zabrzmi siódma trąba i „misterium Boga się dokona”? To pytanie w ciągu wieków zadaje wielu chrześcijan. Zwłaszcza w czasach rozbuchanego zła, gdy krzywdy i nieprawości narastają tak bardzo, że rodzi się pytanie, czy Bóg aby o świecie nie zapomniał. Cierpliwości – zdaje się ciągle powtarzać Chrystus w spisanych w Apokalipsie wizjach Jana. Nadejdzie na pewno, ale zanim to się stanie, ludzkość dostaje kolejne szanse. Trudne szanse. Są nimi przerażające plagi, które powinny uzmysłowić człowiekowi, że nie jest samowystarczalny, że jednak potrzebuje Boga.  I choć generalnie z tej szansy nie korzysta, to ludzie nie będą mogli się wymówić, że jej nie dostali; że nie widzieli, nie rozumieli. Przecież nie dało się nie zobaczyć, jak są bezbronni wobec zła; i tego które jest w nich samych i tego, które przychodzi z zewnątrz. Bezbronni i bezradni. Mimo to dalej twierdzili i twierdzą, że Bóg nie jest im do niczego potrzebny... 

Przerażający ten malowany w wizjach Jana obraz. Owych spadających na ludzkość plag też, oczywiście. Bardziej chyba jednak tej zatwardziałości ludzkich serc, których nawet tak ciężkie doświadczenia nie są w stanie skłonić, by szukać pomocy i Boga. Im ciągle Bóg nie jest potrzebny. Tak było w czasach Jana, tak było wiele razy w historii od dwóch tysięcy lat, tak jest i dziś. Choć może te najgorsze plagi o których pisał Jan mają dopiero nadejść...

A my? Chrześcijanie? Gdzie w tym wszystkim jesteśmy? O tym był wcześniej siódmy, rozdział Apokalipsy, ukazujący, chrześcijan jako opieczętowanych przez Boga, przeznaczonych do ocalenia, a tych, którzy oddali życie dla Chrystusa jako biorących udział w liturgii nieba. O tym był także rozdział dziesiąty tej księgi, którego sens wyjaśniono w poprzednim odcinku cyklu: nie mamy być zbytnio ciekawi kiedy owo „misterium Boga się dokona”, kiedy przyjdzie Dzień Pański. Przyjdzie na pewno. My jednak mamy skoncentrować się na tym, by „prorokować ludom, narodom, językom, królom”. By być solą tej ziemi i światłem świata; swoim słowem i życiem głosić Ewangelię...

Kolejny, jedenasty rozdział Apokalipsy to wizja świadectwa dwóch świadków. Zanim jednak Jan o nich usłyszy, najpierw otrzymuje polecenie: ma „zmierzyć świątynię Bożą i ołtarz i tych, co wielbią w niej Boga”. I tylko tym dwom wersetom, choć związanym oczywiście z dalszą częścią wizji, poświęćmy ten odcinek cyklu. Bo tyle w nich spiętrzonych wręcz treści...

Zmierzyć  niemierzalne

Potem dano mi trzcinę podobną do mierniczego pręta,
i powiedziano:
„Wstań i zmierz Świątynię Bożą i ołtarz,
i tych, co wielbią w niej Boga.
Dziedziniec zewnętrzny Świątyni pomiń zupełnie i nie mierz go,
bo został dany poganom,
i będą deptać Miasto Święte czterdzieści dwa miesiące. 

Od razu wspomnijmy, że wizja ta przypomina inną, znacznie bardziej rozbudowaną scenę z Księgi proroka Ezechiela (40-43). Tam dokładnie wszystkie części świątyni – mury, przedsionki, dziedzińce, portyki i temu podobne – mierzy anioł. Tu zadanie to powierzono Janowi. Czy ta  różnica ma jakieś znaczenie symboliczne trudno powiedzieć, choć.. O tym za chwilę.  Polecenie, które otrzymuje Jan w porównaniu z kolejnymi czynnościami anioła z księgi Ezechiela też wydaje się dość lakoniczne, ale to chyba niezbyt istotna kwestia.  Jedna różnica  jest jednak dość uderzająca: u Ezechiela mierzony jest tylko budynek. Jan ma zmierzyć też tych, co w tej świątyni wielbią Boga. Zanim jednak spróbujemy wyciągnąć jakiś wniosek zastanówmy się najpierw nad tym, co właściwie Jan ma zmierzyć. Bo to chyba niezbyt oczywiste. 

Jan napisał, że podano mu trzcinę „podobną” do mierniczego pręta. Czyli nie mierniczy pręt, tylko coś doń podobnego. Jak Duch Święty zstąpił na Jezusa w postaci cielesnej „niby gołębica”, a nad Apostołami pojawiły się języki „jakby z ognia”. To coś, co Jan nie wie jak nazwać. Najpewniej dlatego, że to „przyrząd” do mierzenia czegoś, co nie ma charakteru materialnego. 

Jan ma zmierzyć świątynię. Jaką konkretnie? W Starym Testamencie świątynia to miejsce przebywania Boga na ziemi, jakby kawałek nieba. Jest nią najpierw, w czasie wyjścia z Egiptu i potem przez kilka wieków, Namiot Spotkania. Potem, w czasach Salomona powstaje pierwsza świątynia – budowla. Przetrwa kilkaset lat, aż w końcu zostanie w 587 roku przed Chrystusem zostanie zburzona przez Babilończyków. Druga, zbudowana już nie z takim rozmachem, powstała po niewoli. To ją rozbudował i powiększył morderca niewiniątek z Betlejem Herod Wielki. To z niej Jezus wypędził przekupniów i w niej też czasem uczył. To tę świątynię podczas oblężenia Jerozolimy w czasie powstania w 70 roku po Chrystusie zburzyli Rzymianie. Trzecia świątynia... Żydzi ciągle czekają. Nie taką chyba jednak świątynię miał  tym czymś, podobnym do mierniczego pręta, zmierzyć Jan. A co?

Ano Kościół. Od czasu Jezusa miejscem przebywania Boga na ziemi, czyli świątynią, jest Kościół, wspólnota ludu Bożego. To dlatego Jan ma też zmierzyć „tych, co wielbią Boga”, bo oni są tym Kościołem. Wspólnota ta zjednoczona jest z tym Kościołem, który już jest w niebie, czyli także z tymi, którzy – jak czytamy w siódmym rozdziale Apokalipsy – opłukawszy swoje szaty, we krwi Baranka je wybielili, a teraz już stoją przed Bogiem. Ołtarz, który ma zmierzyć Jan, to ten ołtarz, na którym składane są razem z dymem niebieskich kadzideł modlitwy i ofiary chrześcijan (Ap 8). Ci zaś, którzy oddają w tej świątyni Bogu cześć, to zarówno ci, którzy już stoją przed Bogiem jak i ci, którzy robią to żyjąc jeszcze tu na ziemi. Zauważmy na marginesie: to nie, jak w religii Izraela, sami tylko kapłani, a wszyscy wierzący w Chrystusa. Wszak Kościół to lud kapłański...  To właśnie jest ta cała świątynia, którą ma mierzyć Jan: Kościół, zarówno ten, który jest już z Bogiem w niebie, jak i ten, który jeszcze pielgrzymuje na ziemi. Ważne, gdy dziś dość często mówi się o Kościele jako zwyczajnej organizacji czy instytucji pożytku publicznego. Ale o tym za chwilę. 

A co oznacza czynność mierzenia? Różnie bywa to tłumaczone. Albo że to znak Bożej opieki nad swoim ludem albo ma wskazywać to na fakt, że ta świątynia, Kościół, ciągle jest w budowie. Obie te interpretacje mają uzasadnienie w jednej z wizji z Księgi proroka Zachariasza (2,5-9):

Później podniósłszy oczy patrzyłem. I oto zobaczyłem człowieka ze sznurem mierniczym w ręku. „Dokąd idziesz?” - zapytałem. A on rzekł: „Chcę przemierzyć Jerozolimę, aby poznać jej szerokość i długość”.  I wystąpił anioł, który do mnie mówił, a przed nim stanął inny anioł,  któremu on nakazał: „Spiesz i powiedz temu młodzieńcowi: Jerozolima pozostanie bez murów, gdyż tak wiele ludzi i zwierząt w niej będzie.  Ja będę dokoła niej murem ognistym - wyrocznia Pana - a chwała moja zamieszka pośród niej”.

Pierwsza ze wspomnianych interpretacji Apokalipsy odwołuje się do ostatniego zdania z przytoczonego proroctwa Zachariasza: nie potrzeba Jerozolimie murów, bo Ja, Bóg, będę dla niej murem. Drugie... W kontekście księgi Zachariasz to jasne, ale w samym tym fragmencie trudne do zauważenia: czas przyszły, Jerozolima będzie. Czyli teraz jej albo wcale nie ma albo jest jeszcze dość licha. Zachariasz to prorok czasu powygnaniowego; upraszczając: prorokuje mobilizując powracających do ziemi ojców do odbudowy Jerozolimy i świątyni. Analogicznie w mierzeniu przez Jana świątyni komentatorzy Apokalipsy widzą fakt, że ta nowa świątynia, Kościół, jest w budowie. 

Wydaje się jednak, że to interpretacje zbyt mocno szukające nawiązań w Księgach Starego Testamentu. Intuicja podpowiada inne znaczenie tego mierzenia: chodzi po prostu o poznanie. Zmierz czyli poznaj. Podobnie jak w kwestiach poznania prawdy o ludzkim postępowaniu mówimy o sądzie, tak mierzenie wydaje się być synonimem poznania rzeczy, spraw; dokładniejszego zbadania, nie samymi tylko nieuzbrojonymi w żadne narzędzia zmysłami. I dlatego chyba właśnie mierzy tę świątynię Jan, a nie jakiś anioł. On ma poznać Kościół i on ma o tym Kościele pouczyć tych, którym przekaże swoje świadectwo. 

Taka interpretacja chyba lepiej pasuje do dalszej części tej wizji (o której w następnym odcinku), gdy mowa będzie o dwóch świadkach; to najprawdopodobniej też symboliczny obraz Kościoła. Przede wszystkim jednak taka interpretacja lepiej chyba tłumaczy to dziwne polecenie z drugiego zdania omawianego tekstu: „Dziedziniec zewnętrzny Świątyni pomiń zupełnie i nie mierz go, bo został dany poganom i będą deptać Miasto Święte czterdzieści dwa miesiące”.

Wydana poganom część ludu Bożego

Ze zdania tego zdaje się wynikać, że „dziedziniec zewnętrzny Świątyni” i „Miasto Święte” to ta sama, różnie nazwana rzeczywistość. A że Miasto Święte to Jerozolima, ów „zewnętrzny dziedziniec świątyni” to też – nie precyzujmy tego na razie  – Jerozolima. 

W 70 roku po Chrystusie, po buncie przeciw Rzymowi, miasto to zostało zdobyte przez wojska późniejszego cezara Tytusa, a stojąca w niej od wieków świątynia (owa druga, zbudowana po niewoli babilońskiej), miejsce przebywania Boga na ziemi, zburzona. Rozmiaru klęski dopełniły wydarzenia związane z wydarzeniami lat 132- 135, powstaniem Bar Kochby. Nie wchodząc w historyczne szczegóły:  w jego konsekwencji praktykowanie judaizmu zakazane zostało, Żydzi mieli zakaz nie tylko zamieszkania, ale  i wchodzenia do Jerozolimy, a nawet przebywania w jej okolicy. Z niej zaś samej uczyniono miasto dla wojskowych weteranów, z wieloma pogańskimi świątyniami, w tym, w miejscu dawnej świątyni jedynego prawdziwego Boga, poświęconej pogańskiemu Jowiszowi. No i zmieniono też jego nazwę: z Jeruzalem (Miasta Pokoju)  stało się „Elią Capitoliną”, czyli miastem poświęconym Kapitolińskiemu Jowiszowi. To właśnie kryje się pod Janowym  stwierdzeniem, że oddane poganom Miasto Święte będzie przez nich deptane. 

Spróbujmy jednak doprecyzować: ów dziedziniec zewnętrzny świątyni to tylko Jerozolima? Mamy tu do czynienia z figurą stylistyczną nazywaną synekdochą. Ot, kiedy „słyszmy witaj w moich skromnych progach” rozumiemy, że nie o progi chodzi, ale o dom. Tu jest tak samo. Nie o samą Jerozolimę chodzi, ale całego Izraela. To on został dany poganom na podeptanie. Jan ma go w swoich pomiarach pominąć, bo odrzuciwszy Chrystusa nie jest już – przynajmniej na razie nie – częścią tej nowej świątyni, nowego ludu Bożego, Kościoła...  

Jak to powiedział w Ewangelii Jezus? „A Jerozolima będzie deptana przez pogan, aż czasy pogan przeminą” (Łk 21,24). A w innym miejscu: „Jeruzalem, Jeruzalem! Ty zabijasz proroków i kamienujesz tych, którzy do ciebie są posłani! Ile razy chciałem zgromadzić twoje dzieci, jak ptak swe pisklęta zbiera pod skrzydła, a nie chcieliście. Oto wasz dom zostanie wam pusty.  Albowiem powiadam wam: Nie ujrzycie Mnie odtąd, aż powiecie: Błogosławiony, który przychodzi w imię Pańskie” (Łk 13, 24-35). Czyli nie przyjmiecie mnie, Jezusa, jako Bożego Mesjasza...

To wszystko tylko do czasu, mówi Jezus. Jan w Apokalipsie tę samą myśl wyraził w inny sposób: napisał, że Miasto będzie deptane przez czterdzieści dwa miesiące. Czyli 1260 dni. Albo trzy i pół roku. Zapamiętajmy te liczby. To, licząc w latach, połowa siódemki, liczby wyrażającej pełnię. Trzy i pół znaczy, że tymczasem, że przejściowo. To czas próby... Na czas próby Izrael nie jest wartą poznania, zmierzenia przez Jana częścią Kościoła. Nim ma się już nim przejmować. A co potem? Zobaczymy gdy minie tych 1260 dni. Albo 42 miesiące, albo trzy i pół roku...

Od teologii do życia

Dwa zdania, mnóstwo treści. Ale też ważne dla nas, chrześcijan XXI wieku pouczenie. I to niezależnie od tego, którą interpretację wizji Jana przyjmiemy. Być może zresztą – tak to w Pismach Jana bywa – owe różne interpretacje wcale się nie wykluczają.  Jan często posługuje się wieloznacznością...  Jeśli więc w owym mierzeniu zobaczymy przypomnienie, że Kościół jest w budowie, która zakończy się przy końcu świata, z większym dystansem popatrzymy na istniejące w Kościele niedoskonałości czy nawet grzechy. To jeszcze dzieło niedokończone... Jeśli owo mierzenie świątyni miałoby być znakiem Bożej opieki –  wizja niesie nam pociechę: cokolwiek by się nie działo, Bóg wie, Bóg czuwa, Bóg nie tylko znajdzie, ale już zna rozwiązanie tego problemu....

Jeśli zaś zobaczymy w tym wezwaniu Jana do zmierzenia świątyni wezwanie do poznania Kościoła... Czym się jawi? Nie jest budowlą: jest wspólnotą ludu Bożego. I nie jest jak różne ziemskie organizacje czy partie polityczne: przecież jest rzeczywistością ogarniającą także niebo. Czyli jest w niej (wspólnocie Kościoła) i Bóg i ci, którzy wierząc w Chrystusa odeszli już do wieczności. Uprzedzając zaś dalszy ciąg tej wizji można powiedzieć: nie patrz na Kościół jako na coś, co kształtuje rzeczywistość: dostrzeż, że kształtuje ją – przez Kościół! – sam Bóg. 

Często, zbyt często,  spotykamy się w naszych czasach z patrzeniem na Kościół w wymiarze mocno spłaszczonym: jakby był tylko jedną z wielu organizacji, tyle że zajmującą się kultem Boga i pouczaniem ludzi o moralności. I nie o niewierzących tu chodzi, bo oni mają prawo nie wiedzieć, ale o chrześcijan, także tych z teologicznym wykształceniem. To mówienie, pisanie o Kościele z perspektywy socjologicznej, akcentowanie strony organizacyjnej, sprowadzanie powołania do skutecznego oddziaływania pedagogicznego, wychowania w duchu wiary do troski o dobre samopoczucie... A przede wszystkim to oskarżanie o nieudolność siebie nawzajem w obliczu odchodzenia młodych od wiary... Teoretycznie wiemy, że wiara jest łaską, że Bóg ma swoje plany. W praktyce zachowujemy się, jakby wszystko zależało od nas. Od naszej umiejętności dialogu ze światem, od naszych umiejętności pedagogicznych, od zgrabnych kazań, przemyślanych i „przemodlonych” rekolekcji... A Kościół to coś więcej. I naszym zadaniem, owszem, jest prorokować, głosić Ewangelię, ale przecież to Bóg daje wzrost, to On wszystkim wedle sobie tylko znanego planu kieruje... Janie, Pawle, Marku, Agnieszko, Doroto – zmierzcie świątynię, ołtarz i wielbiących Boga. Poznajcie, zrozumcie tę rzeczywistość, a nie traktujcie jej jakby była polityczną partią (w tym sensie, że najważniejsze jest, by skutecznie przekonywała do głosowania na jej kandydatów)...

Być może też i w owym oddanym poganom dziedzińcu świątyni, w owym deptanym przez nich Świętym Mieście, wolno nam dziś zobaczyć tę część ludu Bożego, która, podobnie jak kiedyś Izrael, odrzuca Jezusa. I znów nie chodzi o niewierzących. Raczej o tych, którzy uważają się za lud Boży, za jego część, a tak naprawdę Boga odrzucili. Przestali Go słuchać, przestali słuchać Chrystusa. Dokładniej: odrzucili Jego autorytet. To ta część Kościoła, która pisze dziś własne wersje Ewangelii, wycinając z nauczania Jezusa co niewygodne, a uzupełniając tym, co za postępowe uważa dzisiejszy świat. To już – przynajmniej na razie – nie jest część tej świątyni. To, co tworzą jest bez przyszłości „ich dom pozostanie pusty” Czy deptani w różnoraki sposób przez dzisiejszych pogan przejrzą i zawołają „Błogosławiony, który przychodzi w imię Pańskie”? Zobaczymy gdy minie to ich 1260 dni. Albo 42 miesiące, albo trzy i pół roku...