publikacja 29.09.2025 10:46
A my? My na pustyni. Życie to czas próby. Czas kształtowania postaw i charakterów.
Henryk Przondziono /Foto Gość
Niewiasta obleczona w słońce, księżyc pod jej stopami, a na głowie...
Malowidło w krypcie katowickiej katedry: Roman Kalarus i Joanna Piech
Misterium Boga się dokonało, siódma trąba zabrzmiała, sąd i nagroda dla sprawiedliwych, a dla tych, „którzy niszczą ziemię” zniszczenie... Kończąc lekturę jedenastego rozdziału Apokalipsy czytelnik mógłby oczekiwać w dalszej części rozwinięcia tego wątku. Opisu przyszłego sądu, obrazu szczęśliwości nieba. W wizjach Jana pojawia się tymczasem wątek nowy: po ukazaniu losów świata teraz pokazane zostają losy Kościoła w świecie. Temat sądu i tego co po nim powróci? Tak. Tylko....
Otóż to. Wydawałoby się, że tak należałoby napisać. Ale jak się zastanowić... Przecież ten sąd nad światem już się rozpoczął, nie tak? Jest w Ewangelii Jana zastanawiająca scena, już po uroczystym wjeździe do Jerozolimy, gdy w obliczu bliskiej już męki i zmartwychwstania Jezus mówi (J 12, 31-32):
Teraz odbywa się sąd nad tym światem. Teraz władca tego świata zostanie precz wyrzucony. A Ja, gdy zostanę nad ziemię wywyższony, przyciągnę wszystkich do siebie.
Ten sąd już się rozegrał. Władca tego świata już został precz wyrzucony (ten wątek też pojawi się za chwilę w 12 rozdziale Apokalipsy). Być może na wszystko, co dzieje się od dwóch tysięcy lat oraz na to, co dziać się będzie aż do skończenia świata, powinniśmy patrzeć jak na sąd właśnie. Być może ten sąd jest mocno rozciągniętym w czasie procesem, a w Dniu Ostatecznym jedynie nastąpi jego zakończenie; „misterium Boga się dokona” (Ap 10,7). Tak jest? Może. Niczego tu ze stanowczością nie twierdząc spójrzmy na obraz, który w kolejnych wizjach Apokalipsy odmalowuje przed czytelnikami tej księgi święty Jan.
Obleczona w słońce
Potem wielki znak się ukazał na niebie...
Właściwie dosłownie byłoby „I znak wielki został ukazany w niebie”... Nie ma więc znaczenia słowo „potem”, nie ma znaczenia, że wcześniej Jan widzi coś w (εν) niebie, a teraz na (εν) niebie. Ważniejsze w tym zdaniu jest to, że to znak. Czyli coś, czego nie należy rozumieć dosłownie; coś co wskazuje na inną rzeczywistość. Jak znak drogowy informujący o ostrym zakręcie nie jest zakrętem tylko ostrzeżeniem przed nim. No i ważne, że znak, który się pokazał, był wielki. Znaczy, że bardzo ważny. A co zostało Janowi pokazane?
Potem wielki znak się ukazał na niebie:
Niewiasta obleczona w słońce
i księżyc pod jej stopami,
a na jej głowie wieniec z gwiazd dwunastu.
A jest brzemienna.
I woła cierpiąc bóle i męki rodzenia.
I inny znak się ukazał na niebie:
Oto wielki Smok barwy ognia,
mający siedem głów i dziesięć rogów
- a na głowach jego siedem diademów.
I ogon jego zmiata trzecią część gwiazd nieba:
i rzucił je na ziemię.
I stanął Smok przed mającą rodzić Niewiastą,
ażeby skoro porodzi, pożreć jej dziecię.
I porodziła Syna - Mężczyznę,
który wszystkie narody będzie pasł rózgą żelazną.
I zostało porwane jej Dziecię do Boga
i do Jego tronu.
A Niewiasta zbiegła na pustynię,
gdzie miejsce ma przygotowane przez Boga,
aby ją tam żywiono przez tysiąc dwieście sześćdziesiąt dni.
Na tym na razie zakończmy.... Niewiasta? W tym wypadku to symboliczne przedstawienie Ludu Bożego. Obu Testamentów: i Izraela i Kościoła. Nic nadzwyczajnego. W Starym Testamencie prorocy dość często chcąc przedstawić relację między Bogiem a Izraelem tego ostatniego przedstawiali jako oblubienicę (niewierną) Boga. Tak jest np. u Ozesza, Izajasza, Jeremiasza i Ezechiela. Podobnie w Nowym Testamencie bywa przedstawiany Kościół (np. u św. Pawła w 2 Liście do Koryntian i w Liście do Efezjan, a także u Jana, w dalszej części Apokalipsy). W grece – inaczej niż w Polskim – nie razi: wszak w tym języku Kościół to Ekklesia; jest rodzaju żeńskiego. Na marginesie warto w tym miejscu też zauważyć, że w czasach, gdy powstawała Apokalipsa drogi Synagogi i Kościoła jeszcze ostatecznie się nie rozeszły. Żydzi uważali chrześcijan za sektę w łonie judaizmu, a chrześcijanie z kolei uważali, że to oni, którzy uwierzyli posłanemu przez Boga na świat Synowi, są prawdziwym Izraelem; Izraelem nie z urodzenia, ale z wyboru. Wyraz tego myślenia znaleźć można u św. Pawła w Liście do Rzymian (9, 6-8) czy do Filipian (3,3). Nic dziwnego więc, że pierwsi chrześcijanie ten starotestamentalny obraz relacji między Bogiem a Izraelem odnosili siebie, w Kościele, „Eklezji” widząc (teraz już wierną) oblubienice Boga.
Dlaczego owa Niewiasta, którą widzi Jan, jest obleczona w słońce? Dlaczego pod jej stopami księżyc? Dlaczego nad głową dwanaście gwiazd? Pierwsze co się nasuwa, to chyba skojarzenie z pogańskimi kultami ciał niebieskich; tutaj to, co poganie czczą, byłoby przedstawione jako ozdoba tylko. Ale to chyba jednak nie ten trop. Szukając z kolei kontekstu biblijnego może nasunąć się przypuszczenie, że to nawiązanie do sceny z Księgi Rodzaju, w której Józef, jeden z synów Jakuba, opowiada, ze śniło mu się, że „słońce, księżyc i jedenaście gwiazd” oddają mu pokłon – ojciec, matka i jedenastu braci (Rdz 37, 9). Jakub, przypomnijmy, to wnuk Abrahama, praojca Izraela. Obraz z Apokalipsy byłby więc podkreśleniem, że faktycznie chodzi o Niewiastę będąca symbolem ludu Bożego. Czy jednak symbolika tego obrazu nie powinna być przy znaku wielkim – jak pisze Jan – nieco głębsza? Czy te szczegóły mogłyby nie mieć większego znaczenia?
Słońce może tu być symbolem chwały. Podobnie jak u Izajasza, który zapowiadając przyszła chwałę Jerozolimy wieszczy (60,1-3):
Powstań! Świeć, bo przyszło twe światło
i chwała Pańska rozbłyska nad tobą.
Bo oto ciemność okrywa ziemię
i gęsty mrok spowija ludy,
a ponad tobą jaśnieje Pan,
i Jego chwała jawi się nad tobą.
I pójdą narody do twojego światła,
królowie do blasku twojego wschodu.
Podobnie jest też w księdze sekretarza Jeremiasza, Barucha (5,1nn)... Zwróćmy jednak uwagę: „ponad Tobą jaśnieje Pan” – pisze Izajasz. W Apokalipsie nie „ponad tobą”; niewiasta jest obleczona w światło, w słońce... Skojarzenie? Jak nazwał Jezusa Zachariasz? Z wysoka Wschodzącym Słońcem, które oświeca mieszkających mroku i cieniu śmierci (1, 78-79). W apokaliptycznym obrazie Niewiasty obleczonej w słońce może chodzić więc nie tylko o pełen chwały lud Boży, lud żyjący w świetle Boga, ale o lud UBRANY w Słońce, w Chrystusa, lud, który żyje z Chrystusem i który promienieje w świecie Jego światłem.... Wszak On jest światłością świata (J 8,12), nasze światło ma świecić przed ludźmi tak, by widząc nasze dobre czyny chwalili niebieskiego Ojca (zob. Mt 5,13-16)...
Wymowa wieńca z dwunastu gwiazd wydaje się za to dość oczywista. Wieniec to znak zwycięstwa. Dwanaście gwiazd z kolei to najpewniej symbol pełni ludu Bożego – dwunastu pokoleń Izraela, dwunastu apostołów Chrystusa. Byłby to więc symbol ludu Bożego zwyciężającego (tak lepiej niż zwycięskiego; ciągle zwyciężającego nie tylko raz). No a ten księżyc pod stopami Niewiasty?
Z tym problem największy. Skoro jest on „pod stopami” Niewiasty być może można by upatrywać w tym obrazu zwycięstwa ludu Boga nad kultami pogańskimi... Trudno powiedzieć. A może ów księżyc – wespół z symbolem słońca i gwiazd – to jednak tylko podkreślenie, że chodzi o Niewiastę – Oblubienicę Boga? W Pieśni nad pieśniami o oblubienicy w pewnym momencie napisano (6,10):
Kimże jest ta, która świeci z wysoka jak zorza,
piękna jak księżyc, jaśniejąca jak słońce,
groźna jak zbrojne zastępy?
Pamiętajmy, że Apokalipsa to dzieło często posługującego się wieloznacznością Jana. No i Boga, który może podsunąć myśl, której znaczenia sam autor księgi nie przewidywał. Różne interpretacje nie muszą się wykluczać. W każdym razie owa Niewiasta to z całą pewnością symbol ludu Bożego. Chwalebnej i zwycięskiej Oblubienicy Boga....
Ta niewiasta jest brzemienna – pisze dalej Jan. I woła cierpiąc bóle i męki rodzenia... Niesamowite, prawda? Niesamowite, jak jednym zdaniem streścić można całą historię Starego Testamentu: męki i bóle rodzenia obiecanego w Edenie potomka niewiasty, Ewy. Tego, który zmiażdży głowę węża... Wielu czytając Stary Testament gorszy się, że dzieje Izraela pełne są krwi, grzechu i niewierności wobec Boga. Tak, zanim nowa Ewa, Maryja, zrodziła światu Jezusa Chrystusa, ludowi Bożemu przyszło nieraz pobłądzić i wiele wycierpieć. Trudna to była historia. Jak dla niejednej kobiety trudna ciąża i bolesny poród...
Znak drugi: ognisty Smok
Jak widzi jednak też na niebie drugi znak: Smoka. Przypomnijmy chodzi o znak, a więc coś, co jest wskazaniem na inną rzeczywistość. Niebawem, w wierszu 7 (o którym więcej w następnym odcinku cyklu) przedstawione zostanie to jasno: chodzi o diabła, szatana, węża z Edenu; tego, który zwodząc człowieka stara się mu szkodzić jak tylko może. Teraz przedstawiony jest jako istota barwy ognia, co przywodzi na myśl piekło oraz gwałtowny, „ognisty” charakter tej postaci.
I ma ów Smok wielką władzę. Jej symbolem są rogi. Tak, rogi są w Biblii (i w ogóle w tamtym kręgu kulturowym) symbolem władzy, pozycji, znaczenia, siły. A Smok ma ich aż dziesięć. Do tego ma siedem głów, z których każda ozdobiona jest diademem. Ten ostatni to symbol królewskiej władzy; smok ma więc jakby władzę siedmiu królów – chce powiedzieć Jan. Czyli, jak sugerują komentatorzy, ma władzę nad wszystkimi ziemskimi potęgami. Pamiętając zaś, że liczba siedem symbolizuje w Biblii doskonałość można by powiedzieć, że władza Smoka w tym ziemskim wymiarze jest doskonała. Przerażające? Tak, ale – zauważmy – ta władza Smoka nie jest jednak absolutna. Rogów ma tylko 10, prawda? Symbolem pełni – w tym wypadku pełni władzy – byłaby liczba 12. 10 to liczba człowieka; jak jego dziesięć palców u rąk. Wiele może, ale do doskonałości mu brakuje. Obraz owego siedmiogłowego Smoka z dziesięcioma rogami jest więc symbolicznym wyjaśnieniem, że ma on nad światem władzę wielką, potężną, ale nie absolutną.
A jak rozumieć to, że Smok swoim ogonem zmiata (dosłownie: ciągnie) trzecią część gwiazd nieba i rzuca je na ziemię? Bibliści tłumaczą to w dwojaki sposób. Po pierwsze, chodzić może o symbol pewnej władzy Smoka nad stworzeniem – nie za wielkiej, jedna trzecia, ale jednak. Po drugie być może jest to echo biblijnej tradycji, która wspomina o mającym miejsce w bliżej nieokreślonej przeszłości buncie aniołów. Takie ma być pochodzenie złych duchów: to aniołowie, którzy zbuntowali się przeciw Bogu. Owa trzecia część gwiazd ściągnięta z nieba na ziemię miałaby być aluzją do tego właśnie wydarzenia. Ten zaś, którego Jan nazwa tu Smokiem miałby być tym, który ten bunt spowodował.
Zniweczone zamiary Smoka
Niewiasta i Smok. Co dalej? Dla wygody przytoczmy dalszą część widzenia Jana raz jeszcze.
I stanął Smok przed mającą rodzić Niewiastą,
ażeby skoro porodzi, pożreć jej dziecię.
I porodziła Syna - Mężczyznę,
który wszystkie narody będzie pasł rózgą żelazną.
I zostało porwane jej Dziecię do Boga
i do Jego tronu.
O co tu chodzi? Jak wspomniałem, Niewiasta cierpiąca bóle rodzenia to obrazowe przedstawienie czasów Starego Testamentu; ludu Bożego, który znosząc przeróżne przeciwności i cierpienia czeka na Mesjasza. Czeka na tego, o którym już po grzechu Adama i Ewy Bóg powiedział, że „zmiażdży głowę węża” (Rdz 3), pokona go. To, co teraz przedstawia Jan, to nic innego, jak... narodzenie, śmierć, zmartwychwstanie i wniebowstąpienie Jezusa. Absurdalne? Wcale nie. Przecież od samego początku diabeł chciał „pożreć”, Syna Maryi, prawda? Zabić albo inaczej zniweczyć Boże dzieło. Najpierw rękami zbirów Heroda. Potem, gdy Jezus zaczynał swoją działalność, po chrzcie w Jordanie, na pustyni, gdy próbował Go omamić sprytnie przedstawianymi pokusami. Usiłował skłonić Go, by odrzucił mające nam dać zbawienie posłuszeństwo Ojcu, a do panowania nad światem wybrał drogę na skróty – kamień zamienić w chleb, wystawiać na próbę Boga, oddać pokłon diabłu. Tylko nie będąc posłuszny Ojcu Jezus nie odwróciłby nieposłuszeństwa Adama; plan Boga zostałby zniweczony. Potem jeszcze widzimy diabła czyhającego na Jezusa w Nazarecie, gdy mieszkańcy tego miasta chcą Go (Jezusa) strącić w przepaść.... W końcu w Wielki Piątek, gdy posługując się ludźmi owładniętymi nienawiścią Smok doprowadził do śmierci Jezusa. Tylko że zaślepiony nienawiścią nie zauważył, że zabicie Jezusa nic nie da. Gorzej, że w ten sposób Jezus za posłuszeństwo Ojcu zapłacił najwyższą z możliwych cen: był posłuszny aż do śmierci. A Bóg Jezusa wskrzesił; On zmartwychwstał. Zaś czterdzieści dni później „Dziecię Niewiasty” zostało „porwane do Boga” ,Jezus wstąpił do nieba i zasiadł po prawicy Ojca...
Zauważmy jeszcze jedno: ten dotyczący Syna – Mężczyzny, czyli Jezusa Chrystusa zwrot: „wszystkie narody będzie pasł rózgą (albo laską) żelazną”. Czyli z wielką mocą, z całą surowością... Wzmianki o rózdze jako narzędziu Bożej kary możemy spotkać w Biblii kilka razy. „Żelazna rózga” występuje jednak w całej Biblii chyba tylko cztery razy. Trzy razy w Apokalipsie – w liście do Kościoła w Tiatyrze (Ap 2,27), w omawianym miejscu, a potem jeszcze, gdy Jan będzie widział „Pierwszą walkę zwycięskiego Słowa” – jak zatytułowano ten fragment Apokalipsy w Biblii Tysiąclecia. Tylko raz w innej księdze: w Psalmie 2 (w. 9), który zapowiada przyjście Mesjasza, sprawiedliwego Króla. Przytoczmy jego tekst, żeby lepiej uchwycić znaczenie tego zwrotu.
Dlaczego narody się buntują,
czemu ludy knują daremne zamysły?
Królowie ziemi powstają
i władcy spiskują wraz z nimi
przeciw Panu i przeciw Jego Pamazańcowi:
«Stargajmy Ich więzy
i odrzućmy od siebie Ich pęta!»
Śmieje się Ten, który mieszka w niebie,
Pan się z nich naigrawa,
a wtedy mówi do nich w swoim gniewie
i w swej zapalczywości ich trwoży:
«Przecież Ja ustanowiłem sobie króla
na Syjonie, świętej górze mojej».
Ogłoszę postanowienie Pana:
Powiedział do mnie:
«Tyś Synem moim,
Ja Ciebie dziś zrodziłem
Żądaj ode Mnie, a dam Ci narody w dziedzictwo
i w posiadanie Twoje krańce ziemi.
Żelazną rózgą będziesz nimi rządzić
i jak naczynie garncarza ich pokruszysz».
A teraz, królowie, zrozumcie,
nauczcie się, sędziowie ziemi!
Służcie Panu z bojaźnią
i Jego nogi ze drżeniem całujcie,
bo zapłonie gniewem i poginiecie w drodze,
gdyż gniew Jego prędko wybucha.
Szczęśliwi wszyscy, co w Nim szukają ucieczki.
Będzie rządził „rózgą żelazną” znaczy, że może wszystko i że jak chce, będzie swoją wolę przeprowadzał. Ludziom buntującym się przeciw Bogu może się wydawać, że się im udało, że osiągnęli swój cel. Jak diabłu, któremu mogło się wydawać, że skoro doprowadził do śmierci Jezusa, to plany Boże zostały zniweczone. Nic takiego. Właśnie ta Jego śmierć dała nam zbawienie... I tak samo jest z owymi buntującymi się przeciw Bogu ludźmi: może im się wydawać, że udało im się zniweczyć Boże plany. Nic bardziej mylnego: Bóg te ich plany przejrzał. I swoje tak do zmodyfikował, że i tak dopnie swego....
Ucieczka na pustynię
Dalej zaś w Apokalipsie czytamy:
A Niewiasta zbiegła na pustynię,
gdzie miejsce ma przygotowane przez Boga,
aby ją tam żywiono przez tysiąc dwieście sześćdziesiąt dni.
Lud Boży ucieka na pustynię... Skojarzenia? Przede wszystkim z czasem wyjścia Izraela z Egiptu. Pustynia, po której błąka się Izrael zanim, po czterdziestu latach, przekroczy Jordan i wejdzie do ziemi obiecanej to czas próby; to czas kształtowania postaw i charakteru Izraela. I jednocześnie jest to czas troskliwej opieki Boga nad swoim ludem – wyprowadza mu wodę ze skały, karmi manną i przepiórkami, walczy po jego stronie w bitwach z jego wrogami. Słowem: kształtuje go i nie pozwala mu zginąć. Z Niewiastą, ludem Bożym, który teraz, po wydarzeniu Jezusa Chrystusa śmiało można już nazwać Kościołem, jest podobnie. Żyjemy w czasie kształtowania naszych postaw, naszych charakterów. Jednocześnie jesteśmy otoczeni Bożą opieką: On w tym mało przyjaznym świecie nie pozwoli nam zginąć....
Piszącemu te słowa przychodzi na myśl jeszcze jedno skojarzenie: z historią proroka Eliasza. Zwłaszcza z epizodem, gdy po zwycięstwie nad pogańskimi prorokami ucieka przed gniewem Izebel (Jezabel) i zniechęcony kładzie się na pustyni, by umrzeć. A anioł Boży budzi go, karmi i każe iść do Bożej góry Horeb, gdzie Eliasz spotyka Boga w powiewie łagodnego wiatru (1Krl 19). Czas ucieczki, czas zniechęcenia, i kształtujące Eliasza spotkanie z Bogiem, po którym rusza dokończyć swoją misję...
Tak, żyjąc w tym świecie, Kościół żyje na pustyni. To czas próby. Kształtowania charakterów i postaw. Czas, w którym ma stawać się prawdziwie wierną Bogu wspólnotą uczniów. W tym czasie nic naprawdę złego go nie spotka. Jest pod szczególną Bożą opieką. On karmi go swoim słowem, karmi Eucharystią. Jak długo to potrwa? Jan pisze, że tysiąc dwieście sześćdziesiąt dni. Czyli czterdzieści dwa tygodnie albo trzy i pół roku. Już się z tym określeniem w Apokalipsie spotkaliśmy. W poprzednim rozdziale, gdy Jan zapowiadał, że poganie będą deptać Miasto Święte czterdzieści dwa miesiące i przez taki sam czas „dwaj świadkowie” (czyli, jak tłumaczyłem, Kościół) będą z mocą świadczyć o Chrystusie. Te czasy są tożsame: czas deptania Izraela (czyli czas jego odstępstwa), czas składania świadectwa i czas próby. Powtórzmy pytanie: jak długo to potrwa? Trzy i pół to połowo siódemki; połowa „doskonałości”. Nie potrafimy powiedzieć dokładnie ile lat. Ale to czas przejściowy. Wcześniej czy później minie.
My czy jednak Bóg?
Dalej.... Ta scena na tym się nie kończy. W dalszej części tego rozdziału znajdujemy ważne dopowiedzenie do tego, o czym mowa była w tym odcinku cyklu. Ale miejmy nad sobą litość; nie wszystko na raz. Teraz jeszcze tylko jedno: gdzie w tym wszystkim my, chrześcijanie XXI wieku, żyjący w takim, a nie innym świecie, ze wszystkimi swoimi problemami i bolączkami?
Przedstawiony przez Jana obraz Niewiasty, Smoka i Syna porwanego do Boga każe nam po raz kolejny inaczej spojrzeć na nasze, Kościoła miejsce w świecie. Jak często stawiamy sprawy? Trzeba zrobić to a to, Bóg nam pomoże. Troszczymy się więc na przykład o katechizację, o działalność charytatywną, o misje, o budowę kościołów, szkoły katolickie i wiele innych. My się troszczymy, Bóg ma pomóc. Tymczasem powinno być dokładnie odwrotnie: Bóg działa, my Mu pomagamy. W praktyce codziennych naszych wysiłków to niczego istotnego nie zmienia. Zmienia się tylko nasze nastawienie. Gdy niewiele się udaje, pomaga ono nie zniechęcać się, a żyć nadzieją: to nie my tworzymy Bogu jakieś dzieło, ale raczej On swoje dzieło tworzy, a my w tylko w jego staraniach uczestniczymy. Tak, On jest reżyserem, my aktorami, nie odwrotnie. On jest tym pasterzem pasącym ludy rózgą żelazną, nie my.
A my? Naszym zadaniem jest pamiętać, że żyjemy na pustyni; że to czas próby, czas kształtowania naszych postaw i charakterów. Czas, w którym to przede wszystkim my sami musimy dorastać do bycia uczniami Jezusa. Kiedy zaś przychodzi nam się na naszej drodze wiary ścierać z różnymi przeciwnościami – własną słabością, własnymi wątpliwościami, bólem spowodowanym obojętnością na Chrystusa naszych bliskich i wieloma innymi – pamiętajmy, że uczestniczymy w walce. Nie przeciw ludziom. Walce ze Smokiem, który – jak to zobaczymy wkrótce – robi wszystko, by zniszczyć inne dzieci Niewiasty, Ludu Bożego. Tak, to przeciwnik przez nas, słabych ludzi, nie do pokonania. Ale nie jesteśmy sami.