22.11.2010

Bóg nie cierpi smutasów. Choć dzień odnowienia wszystkiego jeszcze nie nadszedł, przez uchylone bramy Niebieskiego Jeruzalem już słychać muzykę i taniec.

Zakończone przed paroma godzinami rekolekcje. Głowa i serce pełne obrazów, jakie prowadzący sugestywnie roztaczał przed słuchaczami. (Właściwie kto prowadził? On, czy Duch Święty?) Jeden wraca w trakcie lektury Apokalipsy. Mnich, jak kuglarz stający na głowie i tańczący, wyrzeźbiony w kapitelu średniowiecznej kolumny. Kojarzyłem w trakcie tej konferencji z legendą o kuglarzu Matki Bożej. Wypada powołanemu do życia oddanego Bogu pozwolić sobie na takie krotochwile? Już Dawida o to pytano. Czyż nie z powodu tańców i podskoków przed Arką wzgardziła nim Mikal?

Bóg nie cierpi smutasów. Choć dzień odnowienia wszystkiego jeszcze nie nadszedł, przez uchylone bramy Niebieskiego Jeruzalem już słychać muzykę i taniec. Weselny korowód prowadzi Baranka. Do stu czterdziestu czterech tysięcy wykupionych z ziemi dołączają kolejni. To ci, którzy dla miłości odważyli się wszystko postawić na głowie. Bo podobno miłość wszystko wywraca do góry nogami. Stąd kandydat do orszaku Baranka musi mieć w sobie coś z kuglarza, coś z ubogiej wdowy i coś ze świętej Cecylii. I nie może tracić czasu na zastanawianie się, co pomyślą inni. Patrząc na ubogą wdowę niektórzy też pewnie pukali się po głowie, tłumacząc, że przecież samą miłością Bożą nie wyżyje. Wyżyła. I jeszcze śpiewa. Słyszysz, jak pięknie?

 

Czytania mszalne rozważa ks. Włodzimierz Lewandowski