23.11.2010

Co prawda wiedziałem, że nie jest żadnym z imion mojego Boga, ale jeszcze nie wiedziałem, że jest jednym z imion zwodziciela.

Lata trudów i wyrzeczeń przyniosły owoce. Pochwały i słowa uznania dawały pewność, że wzniesiony gmach jest solidny, a wykonawca zasługuje na satysfakcję, należną dobrym  budowniczym. Zapomniałem, że sukces usypia i jak narkotyk wprawia w stan błogiego samozadowolenia. Co prawda wiedziałem, że nie jest żadnym z imion mojego Boga, ale jeszcze nie wiedziałem, że jest jednym z imion zwodziciela. Aż nadszedł on, anioł mający władzę nad ogniem. I zapuścił swój sierp. I z tego, co wzniesione, nie ostał się kamień na kamieniu. Wszystko legło w gruzach.

Musiała przelać się czara żalu i goryczy, musiałem patrzeć jak pochlebcy zamieniają się w oskarżycieli, musiałem wreszcie doświadczyć pustki i osamotnienia, by doczekać dnia, gdy pojawił się on – anioł pocieszenia. Nie płacz – powiedział – i nie lamentuj. Nie wszystko stracone. To, co najważniejsze, zostało. Czyli fundament. Mocny, trwały, na skale osadzony. Można zacząć budować na nowo.  Ale nie dla własnej satysfakcji. Jeżeli na widok budowli ziemia nie zaśpiewa, że Pan jest królem, znów wszystko legnie w gruzach. Więc strzeż się…

 

Czytania mszalne rozważa ks. Włodzimierz Lewandowski