01.08.2012

Być chrześcijaninem

Biada mi, matko moja, żeś mnie porodziła, męża skargi i niezgody dla całego kraju. Nie pożyczam ani nie daję pożyczki, a wszyscy mi złorzeczą.

Nie mówię, że jestem podobny do Jeremiasza. To byłaby zarozumiałość. Odnajduję jednak w jego nastroju swoje nastroje. W jego problemach – swoje problemy. Albo problemy swoich współbraci.

Czytam:

Biada mi, matko moja, żeś mnie porodziła, męża skargi i niezgody dla całego kraju. Nie pożyczam ani nie daję pożyczki, a wszyscy mi złorzeczą.

Nie jestem politykiem. Nie uczestniczę w wyścigu do pieniędzy. Mimo to spotykam się…. Może nie ze złorzeczeniem, ale niechęcią. Tępy, chodzący na pasku kleru katol – myśli o mnie i mnie podobnych niejeden. To przykre. Ale jeśli z powodu wierności Bogu, łatwo znieść…

I dalej:

Nigdy nie zasiadałem w wesołym gronie, by się bawić. Pod Twoją ręką siadałem samotny, bo napełniłeś mnie gniewem. Dlaczego mój ból nie ma granic, a rana moja jest nieuleczalna, niemożliwa do uzdrowienia?

Siadałem w wesołym gronie. Tyle że tych, którzy myśleli tak jak ja, albo którym moja wiara nie przeszkadzała. W wielu zabawach nie mogłem jednak uczestniczyć. Bo byłem inny, bo nie pasowałem do towarzystwa. Bo nie robiłem rzeczy, które inni bawiący się uznawali za normę. Taka samotność… Nie, nie boli. W każdym razie nie bardziej niż codzienne życie. Tylko nie ma czym tego bólu uśmierzyć. Choćby na chwilę…