04.02.2013

Krzyk

Żeby krzyczeć nie trzeba być opętanym. Czasem po prostu strasznie boli. I nie pomaga żaden przeciwbólowy środek, bo boli dusza.

W tej Ewangelii od dawna uderza  mnie przede wszystkim jedno: ten krzyk opętanego. Musiał być straszny. Tak jak straszna była ta jego dzikość. Wszystkiemu winne były zamieszkujące go demony. Gdy weszły w świnie całe stado zaraz potonęło. Nad życiem opętanego nieczyste duchy władzy nie miały. Ale każdego dnia – chcąc nie chcąc musiał znosić ich obecność. Trudno sobie wyobrazić wielkość jego cierpienia.

Żeby krzyczeć nie trzeba być opętanym. Czasem po prostu strasznie boli. I nie pomaga żaden przeciwbólowy środek, bo boli dusza. Znieczulacze – jak alkohol – dają tylko chwilę zapomnienia. Pozostaje tłumiony w sercu krzyk, bo gdyby go uzewnętrznić byłby jak wycie wilka. I od czasu do czasu ów ból powoduje śmiech. Taki straszny, powodujący ciarki na plecach śmiech szaleńca.

Przeżyłeś to? Pytałeś gdzie jest twój Bóg? A On milczał i nie odpowiadał? Jeśli boli cię jeszcze dziś, to pamiętaj, że kiedyś na przeklęty brzeg twojego życia też przybędzie Chrystus. Uzdrowi twój ból. I jak ów człowiek, z którego Jezus wypędził Legion, poprosisz Boga, by już na zawsze pozwolił Ci być blisko Niego.

Modlitwa

Uzdrów, Jezu, moje zranienia. Przez lata sporo się ich już nazbierało. Tyle ze często gaszą radość życia. Uzdrów mnie. Nie musisz przywracać mi okraszonej śmiechem młodzieńczej beztroski. Ale obdarz mnie pokojem….