03.01.2020

Jak gołębica

Rozważając scenę znad Jordanu stajemy przed pokusą interpretowania jej w kategoriach wielkiego spektaklu

Rozważając scenę znad Jordanu stajemy przed pokusą interpretowania jej w kategoriach wielkiego spektaklu. Wydaje nam się, że zstąpienie Ducha musiało przypominać cud słońca z Fatimy, wprawiający w zachwyt zgromadzone tłumy. Jeśliby tak miał wyglądać chrzest Jezusa po cóż jeszcze prorok miał składać świadectwo, potwierdzać coś oczywistego. Jeśli zaś mówił o swoim widzeniu, bardziej aniżeli spektakl musiało ono przypominać spotkanie sprzed przeszło trzydziestu lat, gdy Maryja przyszła do Elżbiety, a on poruszył się z radości w jej łonie, choć niczego nie widział. Więc może i tu widział w podobny sposób, czyli niczego nie widząc. A właściwie widząc, ale innymi niż oczy i uszy zmysłami.

Zresztą w swoim sposobie postrzegania Bożych interwencji niczym nie różni się od proroków Starego Testamentu, ale też i od swojego ucznia, również Jana. Ich wszystkich łączyło jedno słowo, odmieniane na różne sposoby: jak, jakby…, świadczące co prawda o potrzebie wyrażenia ludzkim językiem tego, co niewyrażalne, ale też wskazujące na inny sposób patrzenie i odczytywania Bożej obecności.

Po cóż ta długa analiza? Byśmy słysząc w pierwszym czytaniu dwa razy „objawi” nie czekali, ani nie liczyli na spektakl, ale nieustannie wyczulali „światłe oczy serca”, tak, by były zdolne ujrzeć zstępującego „jakby” gołębicę Ducha i Jezusa, czekającego w kolejce grzeszników na chrzest. Bo nie dla spektaklu przyszedł, ale po to, by zgładzić „grzechy świata”.