publikacja 20.04.2011 23:13
Cena zdrady: Hakeldamach - „Pole Krwi"
Fragment książki "Umęczon pod Ponckim Piłatem?" , który publikujemy za zgodą Wydawnictwa M
W pierwszym etapie naszego „śledztwa w sprawie Judasza" staraliśmy się zbadać, jaki był los apostoła, który dopuścił się zdrady.
Popełnił samobójstwo? W jaki sposób? Między dwiema wersjami, jakie posiadamy (jedna w Ewangelii św. Mateusza, druga w Dziejach Apostolskich, przypisywanych św. Łukaszowi) istnieje istotnie niezgodność; jednak, po dokładnym zbadaniu tekstów może się ona okazać, bardziej niż sprzecznością, uzupełnieniem: to właśnie stwierdziliśmy.
Ale co się stało po śmierci Judasza lub, w każdym razie, po jego zdradzie i po odnośnym przekazaniu pieniędzy? Również tutaj dwie wersje zdają się ze sobą różnić.
Przypomnijmy przy sposobności obydwa teksty.
Mateusz: Arcykapłani zaś wzięli srebrniki i orzekli: «Nie wolno kłaść ich do skarbca, bo są zapłatą za krew». Po odbyciu narady kupili za nie Pole Garncarza na grzebanie cudzoziemców. Dlatego pole to aż po dziś dzień nosi nazwę Pole Krwi (Mt 27,6n).
Dzieje Apostolskie: (Judasz) Za pieniądze, niegodziwie zdobyte, nabył ziemię (następuje tutaj opis gwałtownej śmierci). Rozniosło się to wśród wszystkich mieszkańców Jerozolimy, tak że nazwano ową rolę w ich języku Hakeldamach, to znaczy: Pole Krwi (Dz 1,18n).
Obydwa źródła są więc zgodne co do użycia tych niegodziwych pieniędzy na „zakup ziemi" i co do nazwy, jaką ten nabytek ostatecznie otrzymał. Ale kto kupił pole? Przywódcy żydowscy (Mateusz), czy sam Judasz (Łukasz w Dziejach Apostolskich)? A krew, o której jest mowa, jest krwią Chrystusa (Mateusz), czy krwią Judasza (Dzieje Apostolskie)? Czy jest możliwe - wystrzegając się apologetycznych naciągań i naiwnej dosłowności - znalezienie punktu stycznego między obiema wersjami i odkrycie w nich subtelnego echa prawdziwej historii? Lub też jedynym dającym się zastosować rozwiązaniem jest uznanie, że w tych tekstach spotkały się dwie różne tradycje (i jest to od dawna stanowisko, zresztą dające się pogodzić z wiarą, także wielu chrześcijańskich biblistów)? Albo też trzeba właśnie zgodzić się na przyznanie racji uczonym „niewierzącym", którzy tutaj, jak i gdzie indziej, odsłaniają sprzeczności i pomyłki, jakie nie pozwalają na przyznanie Nowemu Testamentowi historyczności?
W rzeczywistości, nawet w tym ostatnim rodzaju krytyki, radykalnej, burzącej, wydaje się nie brakować sprzeczności, o którą oskarża innych. Alfred Loisy wyśmiewa się z usiłowań tradycji chrześcijańskiej pogodzenia wersji na temat śmierci Judasza („powiesił się" czy „pękł na pół"?) pisząc ironicznie, wspomnieliśmy o tym, że „konstruuje się tutaj nieprawdopodobne historie". Ale sławny racjonalistyczny uczony nie zaniedbuje konstruowania swojej własnej „nieprawdopodobnej historii": tak właśnie ją nazywa, całkiem słusznie, Pierre Benoit, współczesny biblista, który przestudiował dogłębnie akurat te teksty, jakie nas tutaj interesują.
Istotnie, według Loisy'ego, ciało Jezusa zostało wrzucone do wspólnego dołu, który istniał w Jerozolimie (ale o którym nie mówią nic posiadane przez nas źródła starożytne) i który został nazwany Hakeldamach. Dla usunięcia pamięci o tej nieprzyjemnej rzeczywistości i dla upiększenia pogrzebu tego zwyciężonego pseudo-Mesjasza, jego uczniowie wymyślili zdarzenie z grobem ofiarowanym dla Jezusa przez Józefa z Arymatei, a na nikczemne „Pole Krwi" przenieśli pochówek Judasza. Nastąpił mianowicie pewien rodzaj wyrachowanego zastąpienia osoby; a raczej zwłok...
Hipoteza, zbędne o tym mówić, całkowicie bezpodstawna.
Właśnie „wymysł"; jednak jego zasługą jest ukazanie, jak również uczeni, którzy uważają, że wszystko - tutaj jak i gdzie indziej - jest tylko wymysłem autorów Nowego Testamentu, muszą nawiązywać do pewnego tyle niewygodnego, ile precyzyjnego znaku historyczności.
Chodzi mianowicie o Hakeldamach, o „Pole Krwi", które zostało włączone do wersetów zarówno Mateusza, jak i Dziejów Apostolskich i które nie ma żadnego innego możliwego wytłumaczenia jak trwała pamięć nazwy związanej z topografią Jerozolimy (jak przyznaje to sam Loisy, właśnie wtedy, gdy nie zważa na swoje dedukcje: jeżeli buduje wokół niego wymyśloną historię dla usunięcia jego historyczności, to dlatego, że nie może go wyeliminować).
Między innymi zwrócono uwagę, jak dzięki tej nazwie starożytna tradycja chrześcijańska wydaje się znajdować dodatkowe potwierdzenie pochodzenia Ewangelii. Tradycja, która zawsze twierdziła, że Łukasz, autor Dziejów Apostolskich, jest człowiekiem z kręgu kultury greckiej i który - podróżując w towarzystwie św. Pawła - zwraca się przede wszystkim do ludzi pochodzenia i formacji podobnej do jego własnej: hellenistycznej, nie semickiej. Rzeczywiście, Łukasz umieszcza w przemówieniu Piotra swoje wyjaśniające zdanie wtrącone, podając aramejską nazwę terenu („nazwano ową rolę w ich języku Hakeldamach") i natychmiast tłumacząc: „to znaczy: «Pole Krwi»". Poprawny język aramejski - na potwierdzenie, że ten „grecki" pisarz nie powołuje się na jakąś wyimaginowaną Palestynę, lecz czerpie wprost z tradycji tam zakorzenionej - oraz poprawne tłumaczenie dla swoich adresatów, którzy nie znają języków semickich.
Trzymając się następnie tej samej, bardzo starożytnej tradycji, autorem pierwszej Ewangelii jest Mateusz, nazywany także Lewi, celnik wezwany do pójścia za Jezusem, gdy siedział w komorze celnej (Mt 9,9 i 10,3). W każdym razie, wierzący zawsze twierdzili, że chodzi o tekst „napisany przez Żyda dla wiernych pochodzących z judaizmu" (Orygenes). Istotnie, oto tutaj możliwa wskazówka wśród wielu: w odróżnieniu od Łukasza, Mateusz nie czuje potrzeby tłumaczenia swoim adresatom, jak brzmi po aramejsku „Pole Krwi", ponieważ wiedzieli to bardzo dobrze sami. Na dodatkowe potwierdzenie, że zwraca się do ludzi, którzy dobrze znają Jerozolimę, Mateusz pisze: „Kupili Pole Garncarza", jak gdyby chodziło o znaną rzecz. A że za taką ją uważa, ukazuje również użycie rodzajnika - ton agrón -którego nie używa się w języku greckim, jeżeli nie chce się wskazać na „to" pole, na „owo" pole, lecz na „jakieś" pole; cum articulo, quia notus[1], zauważa tutaj najnowsze krytyczne wydanie Nowego Testamentu, przygotowane przez Gianfranca Nolliego. Łukasz, natomiast, ogranicza się do korion – bez rodzajnika, dokładnie: „kawałek ziemi" lub, może, „miejsce" - uznając dokładniejszą informacje za niepotrzebną dla ludzi, którzy nie znali tych okolic.
U Mateusza ma miejsce następnie, jako wyzwanie do weryfikacji, odwołanie się do rzeczywistości, o której jego żydowscy rozmówcy mogli się bezpośrednio przekonać: Dlatego pole to aż po dziś dzień nosi nazwę «Pole Krwi». Jak gdyby powiedział: jeżeli nie wierzycie, poinformujcie się! (I tutaj wydaje się istnieć dla nas także wskazówka o redakcji wcześniejszej od roku 70, mianowicie od upadku Jerozolimy, który spowodował całkowite zniszczenie miasta, zupełne wyludnienie - ci, którzy ocaleli, zostali deportowani - również w okolicy, gdzie oblegający Rzymianie szaleli przez lata, panował kompletny zamęt.)
Zresztą sygnał tego rodzaju znajduje się również w Dziejach Apostolskich: Rozniosło się to wśród wszystkich mieszkańców Jerozolimy, tak że nazwano ową rolę, itd. Wyrażenie, które wydaje się wskazywać, również tutaj, na punkt korzystny dla tradycji, która sięga lat przed rokiem 70, a nie po nim, kiedy o „mieszkańcach Jerozolimy", przynajmniej tubylczych, nie można było już mówić. Ci, którzy nie umarli podczas straszliwego oblężenia, lub nie zostali zgładzeni (albo nie popełnili samobójstwa), gdy Rzymianie wdarli się wewnątrz murów, zostali sprzedani jako niewolnicy (tak wielu ich było, że spowodowało to spadek cen na wszystkich targach wokół Morza Śródziemnego z powodu nadmiaru podaży) lub rozproszyli się po Palestynie, podczas gdy pośród opustoszałych ruin Jerozolimy obozowali legioniści zwycięskiej decima Legio Fretensis: mianowicie z garnizonu nad Fretus, Cieśniną Messyńską.
-----------------------------------
[1] Łacińskie: „z rodzajnikiem, ponieważ znane" (przyp. tłum.)
Jakkolwiek by było, stwierdza Benoit, „ta aramejska nazwa Hakeldamach poręcza w mocny sposób zasadniczą historyczność dramatu Judasza", odsyłając do dokładnej rzeczywistości lokalnej i przyłączając się do owych wzmianek kronikarskich, które znajdują się w obfitości zarówno w Ewangeliach, jak i w całym Nowym Testamencie, w przeciwieństwie do tego, co utrzymuje ktoś, kto nazywa te teksty tworami mitycznymi i późnymi, rodzącymi się powoli w ciemnych zaułkach śródziemnomorskich, dalekich od Izraela, który już zniknął razem ze swą nazwą. Przy pomocy takich wskazówek, często nieoczekiwanych i pozornie „zbytecznych" (ale cennych dla nas), teksty z początków chrześcijaństwa ukazują, że bynajmniej nie powstawały one w jakiejś nierealnej krainie z sennego marzenia, lecz przeciwnie, na konkretnym terenie, dobrze znanym przez tego, kto mówi i, często, przez tego, kto słucha.
Ta dobra znajomość jest poświadczona również przez inne spostrzeżenia, których można dokonywać badając tę literaturę grecką, w której tle daje się odkryć podłoże semickie.
I tak powróćmy jeszcze raz do siódmego wiersza 27 rozdziału Mateusza: Kupili Pole Garncarza na grzebanie cudzoziemców. I zauważmy, że także tutaj tout se tient[2]: to, co dotyczyło zwłok, było u Żydów chronione przez surowe zakazy dotyczące nieczystości rytualnej. Pogrzebanie kogokolwiek było możliwe wyłącznie poza murami miasta. Ale wiemy z tych samych źródeł, że poza terenem zabudowanym domami mieszkalnymi musieli przebywać także wytwórcy naczyń ceramicznych oraz inni rzemieślnicy, jak odlewnicy niektórych metali, typu miedzi: i to bardziej niż z motywów „ekologicznych" (mianowicie dla uchronienia mieszczan od dymów i wyziewów), ze względów religijnych. Modelarze z gliny i z metali, istotnie, byli podejrzani: uprawiane rzemiosło mogło pozwalać im na wytwarzanie owych znienawidzonych idoli, z odrazą zwalczanych przez Izraela w ciągu całej jego historii, której rdzeniem wiecznym i nie do wykorzenienia jest oddawanie czci Bogu jedynemu, zazdrosnemu o swoją jedyność, tak bardzo, że zabronił tworzenia jakiegokolwiek obrazu istoty żyjącej.
A zatem sprawdzona jest możliwa zbieżność między kawałkiem gruntu na cmentarz a miejscem wykonywania zawodu garncarza, ponieważ jedno i drugie musiało znajdować się poza murami. Nie dość na tym: również dla innego motywu „pole garncarza" mogło zostać nabyte dla użytku grzebalnego. Wiadomo rzeczywiście, że właśnie miejsca bogate w glinę były stanowiskami ulubionymi nie tylko (co oczywiste) przez wytwórców naczyń, lecz także jako miejsca do grzebania zmarłych, ze względu na to, że taka struktura gleby zdaje się przyśpieszać rozkład.
I jeszcze: poświadczona jest potrzeba, a zatem obecność cmentarzy dla cudzoziemców w mieście stanowiącym cel jednego z największych ruchów pielgrzymkowych na świecie, naturalne było bowiem, że każdego roku umierali liczni „cudzoziemcy", mianowicie Żydzi z Diaspory, którzy przybywali, aby w świętym mieście oddać cześć Bogu. Pod wpływem gorliwości religijnej, wielu starych i chorych ludzi, wybierało się w tę podróż bez powrotu.
Nie wypowiadamy się tutaj w sposób tylko teoretyczny. Rzeczywiście, bardzo starożytna - oraz, na ile się wydaje, bardzo pewna - tradycja umiejscawia Hakeldamach na kawałku ziemi na południe od Jerozolimy, tuż za murami: dociera się tam przez bramę, którą zawsze nazywano - znamiennie - „Bramą Skorup" (z terakoty). I właśnie tutaj, czytamy w Starym Testamencie, prorok Jeremiasz, na rozkaz samego Boga, kupił flakon gliniany: (Jr 19,1nn) Jeszcze dzisiaj znajdują się tam gliniane ławy i zostały odkryte kanały, które doprowadzały z pobliskiego źródła Gihon (Siloe), wodę niezbędną do produkcji, zasilając także sadzawki w mieście, związane z cudami Jezusa. Przemysł ceramiczny poza tym miał tutaj swoje dogodne miejsce, również z tego powodu, że znajdując się w dolinie Gehenny, był bardzo blisko dwóch innych dolin (Tyropeonu i Cedronu), gdzie wiał silny prąd powietrza, który podsycał swoim tlenem płomień pieców. Wykopaliska ukazały -dodatkowe, a nawet, prawdopodobnie, definitywne potwierdzenie solidności tradycji ewangelicznej - że te miejsca obfitujące w glinę były wyznaczane także na cmentarze.
-----------------------------------
[2] Francuskie: „wszystko się trzyma" (przyp. tłum.)
Chce się więcej? Z pewnością: chciałoby się, żeby w tym dramacie Judasza znalazło się rozwiązanie sprzeczności, jaka może najbardziej jest nie-rozwiązalna i która skłoniła wielu - także pośród wierzących specjalistów - do skapitulowania (pomimo dowodów historyczności, niektóre z nich zbadaliśmy) wobec hipotezy, że w obydwie wersje wkradły się, razem ze ścisłymi wspomnieniami, także elementy sprzecznych tradycji.
Mówimy, oczywiście, o owym tekście Mateusza: Po odbyciu narady (najwyżsi kapłani) kupili za nie (trzydzieści srebrników) Pole Garncarza. To zdanie wydaje się być w nieubłaganej sprzeczności z Łukaszowym: Judasz za pieniądze niegodziwie zdobyte nabył ziemię...
Ernest Renan, sławny autor najbardziej zwodniczego i najbardziej popularnego Życia Jezusa (jeszcze dzisiaj, po 125 latach od pierwszego wydania, ukazują się na świecie ciągle nowe reedycje: kto bacznie obserwuje ludzi i nie żyje w odizolowanej wieży z kości słoniowej specjalistów, wieź bezpośredniego doświadczenia, jak ta książka w dalszym ciągu stoi u początku wielu kryzysów wiary), Renan więc, wychodząc od tego „nabył ziemię", opisuje Iskariotę, który rozkoszuje się spokojnie swoją małą farmą, wysłuchując z ironią głosów, które do niego docierają: jego byli koledzy, apostołowie, chodzą po świecie opowiadając, że zrozpaczony popełnił samobójstwo, że jego pole nazywa się obecnie, groźnie, „polem krwi"...
Również to, rozumie się, jest „nieprawdopodobną historią", jaka w pełni jest sprzeczna z historią Loisy'ego, który w tamtym miejscu umieszcza wspólny grób, a nie wymyślony przez Renana jakiś piękny ogród: tak samo jak wierzący, w równym stopniu i niewierzący nie zawsze są ze sobą zgodni...
Pomimo to jest prawdą, że może wydawać się zbyt powierzchowną, jeżeli nie naiwną - jeszcze bardziej niż w wypadku sposobu śmierci zdrajcy - hipoteza pogodzenia tych dwóch tekstów, wysunięta jeszcze raz, w imię egzegezy tradycyjnej, przez Giuseppe Ricciotttiego: „Dzieje Apostolskie zdają się przypisywać nabycie pola samemu Judaszowi, jak gdyby samobójstwo popełnił dopiero po dokonaniu zakupu. Chodzi tymczasem o pośredni i zwięzły sposób wyrażania się: nabycie jest przypisane o tyle Judaszowi, na ile on dostarczył członkom Sanhedrynu pieniędzy dla uskutecznienia go".
Również tutaj, pierwszą reakcją może być poirytowanie, jak gdyby usiłowało się w nieco podstępny sposób uwolnić od rzeczywistej trudności. Jak zauważył Giovanni Papini, sam także niekiedy szlachetnie kuszony podobnymi metodami, „w zbyt łatwych obronach, które wydają się być z urzędu, jest zawsze coś drażniącego". W każdym wypadku, instynktowne poirytowania i rozdrażnienia - jeżeli są - zostają przezwyciężone przez rozum w celu zbadania wszelkiej możliwości, bez żadnego rodzaju uprzedzeń.
Spróbujmy więc zagłębić się na nowo w teksty, zwracając przede wszystkim uwagę na to, że tłumaczenie Dziejów Apostolskich w wydaniu Konferencji Biskupów Włoskich wydaje się nie oddawać w pełni ściśle oryginału greckiego. Rzeczywiście, K.E.W. tłumaczy, widzieliśmy to, „kupił kawałek ziemi za dochód ze swojej zbrodni"[3], podczas gdy tekst brzmi dosłownie, „posiadał miejsce za zapłatę za krzywdę". Subtelności, na pozór, ale ważne, w świetle tego, o czym mówimy.
Zdobądźmy się na cierpliwość, aby powrócić do wersetów 6 i 7 rozdz. 27 Mateusza, tych dwóch, które zacytowaliśmy na początku rozdziału.
Przede wszystkim zwrócono uwagę na dwie oznaki historyczności: znajduje potwierdzenie, w tym co wiemy ze wszystkich źródeł, przypisywana kapłanom uwaga o tym, że „nie godzi się" wkładać tych pieniądzy z powrotem do skarbca świątynnego. Prawo rzeczywiście zabraniało Świątyni przyjmowania jako ofiary, zapłaty lub zwrotu pieniędzy, kapitałów pochodzących z podejrzanych lub niegodnych zysków: a za takie uchodziło z pewnością wynagrodzenie dane po kryjomu uczniowi po to, aby wydał swojego nauczyciela, skazując go w ten sposób na śmierć, jak Judasz, może z rozpaczą, odkrył to zbyt późno, ale o czym wiedzieli ci kapłani od początku („są zapłatą za krew", mówią).
-----------------------------------
[3] W Biblii Tysiąclecia: Za pieniądze, niegodziwie zdobyte, nabył ziemię (przyp. ttum.)
Do tego dowodu historycznego dochodzi fakt, że to, co w tłumaczeniu włoskim Mateusza, jest „skarbcem" (Świątyni), w oryginale greckim nie jest oznaczone terminem greckim, lecz słowem korbanás, z aramejskiego Qorban, co oznacza „ofiarę złożoną świątyni", oraz, przez rozszerzenie, miejsce, w którym te ofiary były gromadzone. Krótko mówiąc, podobnie jak w wypadku Hakeldamach, napotykamy tutaj drugi semityzm, który odsyła do żydowskich początków Ewangelii i, przeto, do poszlaki prawdopodobieństwa tego, o czym opowiada.
Tymczasem w tych wersetach pierwszej Ewangelii znajduje się pewna nieścisłość (lub, lepiej, coś, „co zostaje uściślone") i która, w zaskakujący sposób, w tylu studiach egzegetycznych nad Ewangelią, wydaje się, że przeszła jak gdyby nigdy nie zauważona: „...Arcykapłani wzięli srebrniki...". W rzeczywistości, kapłani nie mogli wziąć tych pieniędzy, właśnie dlatego, że były „zapłatą za krew", a więc nieczyste, do tego stopnia, że nie były godne, aby je włożyć do korbanás. Dotknięcie tych sztuk srebra oznaczałoby dla tych religijnych hierarchów ściągnięcie na siebie ciężkiej „legalnej nieczystości", aby się od niej uwolnić potrzeba byłoby czasu i trudu. Otóż: był piątek poprzedzający wielkie święto Paschy, nikt z nich nie mógł pozwolić sobie na to, aby zostać z niego wyłączonym przez tego rodzaju nieroztropność. Z drugiej strony, jak pozwolić na to, aby ta suma, nie najwyższa, ale jednak przecież niezła (postaramy się później ustalić jej siłę nabywczą), pozostała na ziemi, w miejscu publicznym, nie tylko narażona na kradzież, lecz również jako przyczyna zgorszenia dla wszystkich, jeżeli nie „zbrukania" tego miejsca świętego? Z innej strony, nawet po znalezieniu sposobu pozbierania ich, pieniądze te nie tylko nie mogły być włożone z powrotem do skarbca jako teraz „nieczyste", mogły jedynie posłużyć dla jakiegoś użytku tak samo „nieczystego".
Może dzięki temu, tym przebiegłym ludziom i doświadczonym znawcom des escamotages[4], które pozwalały przechodzić im bez szkody przez oczka prawa, przyszedł na myśl (zwróćmy uwagę w tekście na to znamienne: „Po odbyciu narady") właśnie garncarz i cmentarz? Rzeczywiście, kto pracował w glinie - widzieliśmy to - wykonywał zawód nie budzący zaufania, do tego stopnia, że niektórzy doktorzy uważali, iż znajduje się on w stanie „trwałej nieczystości" (jak na przykład pasterze i w ogóle ci, którzy byli podejrzewani o to, że nie dokonują rytualnych obmyć). Tego rodzaju człowiek mógł pozwolić sobie na zebranie tych nieczystych pieniędzy i przywłaszczenie ich sobie, w zamian za odstąpienie kawałka ziemi dla rzeczy tak samo nieczystej, jaką było miejsce pochówku.
A ponieważ te pieniądze nie należały już do Świątyni - przeciwnie, nie mogły już tam powrócić - i ponieważ żaden z kapłanów, którzy zarządzali funduszami (ani żaden inny bogobojny Żyd) nie mógł ich przywłaszczyć sobie, należały one, nieodwołalnie, do Judasza: czy tego chciał, czy nie. Przeto z pewnością w imieniu Judasza Iskarioty (nawet jeżeli w tym czasie już popełnił samobójstwo albo został uznany za zaginionego) musiał być - na piśmie lub ustnie - zawarty kontrakt z garncarzem. Nie tylko pieniądze były „jego", lecz również w jego imię została dokonana wymiana.
Jeżeli sprawy tak się mają (a nie wydaje się to być konstrukcją fantastyczną, nowym „wymysłem", zważywszy, że wszystko odpowiada temu, co wiemy o tym okresie i o logice tamtych ludzi), ma rację Mateusz: „Kupili za nie Pole Garncarza" (ewentualnie, „pozbieranie tych pieniędzy" będzie należało rozumieć jako „kazano pozbierać"). Lecz mają rację również Dzieje Apostolskie: „Judasz, za pieniądze niegodziwie zdobyte, nabył ziemię". A raczej, jak zauważamy według oryginału, nie kupił, ale posiadał: słowo greckie podsuwa myśl o „bierności" - coś możliwego przeto także dla umarłego, dla nieobecnego - czego nie ma w „kupić", które mieści w sobie obraz „działania", osobistą inicjatywę.
-----------------------------------
[4] Francuskie: l'escamotage - sztuczka, unikanie, wykręcanie się, wymigiwanie się (przyp. tłum.).
Musiała zatem zaistnieć tam prawna fikcja, która dobrze harmonizuje z wyrafinowaną hipokryzją, jaka cechowała ten świat. Zauważmy, zatrzymując się przy samym Jezusie, że ta hipokryzja osiągała swoje szczyty właśnie (zważ na ten przypadek) w kwestiach, które dotyczyły Qorbanu, kasy Świątyni. I słusznie na temat tych przebiegłości prawnych, Nazarejczyk zauważa z goryczą: Wiele innych podobnych rzeczy czynicie (Mk 7,8-13).
Jednak potwierdzając, to jasne, możliwość i słuszność innych interpretacji, wydaje nam się, że - w perspektywie, jaką nakreśliliśmy - również ta „sprzeczność" mogłaby nie być koniecznie taka.
Zresztą, te „sprzeczności", prawdziwe lub tylko pozorne, stanowią, paradoksalnie, w sumie najpewniejsze oznaki charakteru historycznego, a nie legendarnego, opowiadań ewangelicznych. Wspomnieliśmy, w poprzednim rozdziale, o autorze Piętro Zullino, który opublikował swoje najnowsze „dochodzenie o Judaszu", budując na dwóch różnych wersjach Mateusza i Łukasza całe rusztowanie hipotez przedstawianych, jak zwykle, jako pewniki.
Zullino pisze: „Kościół nie usunął z tekstów świętych tych nie do przyjęcia schizofrenii. Teraz jest późno, ale był czas, w którym ta operacja mogła zostać dokonana, ponieważ Pisma Nowego Testamentu są wynikiem opracowania, które trwało wieki. Dla spokoju wiernych powinien był albo wykreślić świadectwo Piotra w Dziejach Apostolskich, albo zlikwidować wersety rozdziału 27 Mateusza". Ponieważ nie dopilnował tego, kontynuuje ten pisarz, właśnie to, co dotyczy zakończenia dramatu Judasza „stało się powodem tysiącletniego kłopotu, jeżeli nie zgryzoty dla komentatorów chrześcijańskich".
Lecz w jaki sposób to rozpatrywać? Ewangelie pełne są rozbieżności, które nawet jeżeli nie dotyczą prawie nigdy punktów istotnych, są niekiedy trudne do pogodzenia ze sobą. Aby pozostać przy temacie Męki, który nas tutaj interesuje, pomyślmy o tabliczce, którą Piłat kazał przybić do krzyża Jezusa, z wyszczególnieniem na niej przyczyny wyroku skazującego. Będziemy później mówili o tym dokładniej. Teraz wystarczy powiedzieć, że wszystkie cztery Ewangelie wspominają o tej tabliczce, jednak każda z wersji tekstu na niej napisanego, różni się od innej, choćby tylko w małych szczegółach. (Ta „niejednoznaczność" dotyczy niekiedy nie tylko sceny historycznej, lecz także treści, doktryny. Między przypadkami najbardziej drażliwymi, na przykład, punkt widzenia Pawła i nauka Listu Jakuba na temat relacji wiara-uczynki. Także z tego powodu katolik wierzy, że konieczne jest czytanie Pisma Świętego razem z Tradycją, mianowicie z interpretacją, jaką dał w danej sprawie Kościół.)
Otóż: z jednej strony wszyscy „naukowi" burzyciele historyczności Ewangelii utrzymują, że te teksty są jedynie fantastycznymi wytworami, legendarnymi wyolbrzymieniami dokonanymi przez wspólnotę wierzących, która zamierzała skonstruować sobie Boga na miarę swoich oczekiwań, swoich aspiracji, swojej wiary. Z drugiej strony ci sami burzyciele wierzą, że ta wspólnota najpierw stworzyła, a potem przechowywała z ogromną troskliwością, teksty pozostające często w oczywistej sprzeczności ze sobą. Czy dla masochistycznej przyjemności nakładania na siebie trudności („kłopotów, jeżeli nie zgryzot", żeby powtórzyć to za Zullinem, najnowszym przedstawicielem, przynajmniej na poziomie popularyzatorskim, postawy, która charakteryzowała i charakteryzuje śmietankę specjalistów uniwersyteckich) Kościół pierwszych wieków wymyślił, upowszechnił i przechowywał za wszelką cenę teksty nie harmonizujące ze sobą, skoro wystarczyłoby dokonać kilku różnych, drobnych zmian dla nadania treści nieskazitelnej formy?
Takie postępowanie jest niedorzeczne, chyba że zakłada się - i to jest właśnie hipotezą wierzącego - iż u początku Ewangelii nie ma wcale opowiadania, którym można manipulować do woli. To wszystko, w rzeczywistości, każe myśleć o wspólnocie zobowiązanej do ścisłego trzymania się materiału, jakim dysponowała i jaki otrzymała od świadków uważanych za najbardziej wiarygodnych. Wspomnienia, tradycje, niekiedy różniące się, ale w sumie najlepsze na płaszczyźnie historycznej; w każdym razie, świadectwa nienaruszalne, nawet jeżeli stanowią źródła problemów.
To jest zresztą argument przeciw próbom retuszowania tekstów dla zharmonizowania ich w sposób pełny i definitywny: te zamiary zderzały się zawsze z niezłomnym sprzeciwem Kościoła, który nie wahał się rzucać ekskomunik i ogłaszać heretykami tych, którzy się na to odważyli. Dla tamtych wiernych, na początku wiary to jest skałą świadectwa, nie plastyczną gliną fabulacji. Przekonanie, iż jest to autentyczny sprawdzony fakt o Jezusie, nie dający się zmienić, zwarty blok świadectw i wspomnień uprzywilejowanych, których ona, wspólnota chrześcijańska, uważa siebie za skrupulatnego stróża, nie właściciela.
I to odnosi się także do tego, co Mateusz i Dzieje Apostolskie mówią o Judaszu: któż chciałby tutaj dokonać tego, co proponuje jakiś Zullino? I z jakiego powodu to się nie stało, jeżeli nie ze względu na to, na co zwróciliśmy uwagę?
W rzeczywistości, zastanawiając się nad tym głębiej oraz poszerzając te rozważania, nie tylko pewne szczegółowe rozbieżności na temat śmierci, ale sama obecność postaci zdrajcy stanowiła dla Kościoła problem poważnego zakłopotania. Jest to coś niemożliwego do wymyślenia, a jeżeli prawdziwe, należałoby sprawić, aby zniknęło za wszelką cenę.
Jak mówi pewien współczesny uczony żydowski, jeden z niewielu wśród Izraelitów, którzy pochylają się nad dogłębnym studiowaniem postaci owego niezwykłego syna ich plemienia, Shalom ben Chorin: „Ale Judasz, dlaczego? Dlaczego wspólnota chrześcijańska musiałaby wymyślić bohatera tak bardzo dla niej przykrego?" I właśnie temu będziemy się starali przyjrzeć.