Zobaczę zbawienie od Pana. Lectio divina w chorobie

red.

publikacja 30.08.2023 17:35

"Karmiłam się słowem Bożym pewna tego, że nic nie jest w stanie zachwiać mojej wiary. Dzisiaj widzę, że diagnoza była dla mnie wezwaniem Boga do tego, bym wyszła z tej niewoli" - pisze Iwona Nowak w jednym z rozważań.

Zobaczę zbawienie od Pana. Lectio divina w chorobie Klaudia Cwołek /Foto Gość Obraz Jezusa Miłosiernego z kościoła parafialnego św. Andrzeja w Zabrzu.

Dotarło ono do nas za pośrednictwem Marka Dybowskiego ze Szkoły Nowej Ewangelizacji. Iwona wraz z mężem Markiem należy do Domowego Kościoła (mają już dwoje dorosłych dzieci), zaangażowana jest także w Diakonii Słowa Bożego, znana jest w parafii św. Andrzeja w Zabrzu z czytania podczas liturgii. 10 maja zdiagnozowano u niej mięsaka, który jest nowotworem złośliwym. Zmiany na nodze zauważyła już pod koniec zeszłego roku, ale nie przypuszczała, że to może być coś tak poważnego. Diagnoza wstrząsnęła nie tylko nią i jej najbliższymi, ale także przyjaciółmi i dalszymi znajomymi. Wszyscy chcą, żeby wyzdrowiała.

Kilka lat temu, robiąc Namiot Spotkania (tak w Ruchu Światło-Życie nazywa się praktykę modlitwy osobistej w oparciu o Biblię), Iwona zaczęła wypisywać sobie ważne zdania, którymi dzieliła się na spotkaniach kręgu rodzin, potem także z innymi bliskimi sobie osobami. Te notatki z czasem coraz bardziej rozbudowywała, pisząc niemal codziennie i wysyłając je do coraz szerszego grona osób, czemu sprzyjał szczególnie czas pandemii. Żeby było praktyczniej, z zapisków w zeszycie przeszła do notowania rozważań w telefonie. W pewnym momencie niektóre z nich zaczęto publikować na blogu Szkoły Nowej Ewangelizacji. 

Marek Dybowski z Iwoną znają się ze szkoły podstawowej, razem trenowali koszykówkę, potem ich drogi się rozeszły. On dziś jest taksówkarzem, należy do SNE i posługuje modlitwą wstawienniczą, także w pracy, podczas kursów, z których wiele prowadzi na onkologię. Wozi chorych tam i z powrotem i widzi jak płaczą. Iwona, znając jego misję, po diagnozie poprosiła go o modlitwę.

Mamy nadzieję, że to rozważanie pomoże także innym osobom, zmagającym się z cierpieniem, chorobą i wielkim pytaniami wiary.

Ciąg dalszy na str. 2

Wyjść i zatopić się w miłości


 

  • 
24.07.2023 r., Wj 14,5-9a.10-18


„Czyż brakowało grobów w Egipcie, że nas tu przyprowadziłeś, abyśmy pomarli na pustyni? (...) Nie bójcie się! Pozostańcie na swoim miejscu, a zobaczycie zbawienie od Pana, jakie zgotuje nam dzisiaj”.



  • 26.07.2023 r., Wj 16,1-5.9-15


„I zaczęło szemrać na pustyni całe zgromadzenie Izraelitów przeciw Mojżeszowi i przeciw Aaronowi. Izraelici mówili im: »Obyśmy pomarli z ręki Pana w ziemi egipskiej, gdzie zasiadaliśmy przed garnkami mięsa i jadaliśmy chleb do syta! Wyprowadziliście nas na tę pustynię, aby głodem zamorzyć całą tę rzeszę?«”.


Zastanawiałam się, czy fakt, że właśnie teraz czytana jest w Kościele Księga Wyjścia, ma jakiś związek z tym, co obecnie przeżywam.


Po doświadczeniu pierwszej chemii i tego, co działo się ze mną po niej, wiem, że tak. Jestem jak ten naród izraelski, który Bóg wyprowadza z niewoli. Podobnie jak on, żyłam sobie wygodnie w Egipcie moich wyobrażeń o Bogu i o sobie. Karmiłam się słowem Bożym pewna tego, że nic nie jest w stanie zachwiać mojej wiary. Dzisiaj widzę, że diagnoza była dla mnie wezwaniem Boga do tego, bym wyszła z tej niewoli. O tym, że wszystko runęło i tak naprawdę muszę zaczynać od początku, by poznać Prawdę i uwierzyć nie fizycznym doświadczeniem Boga, lecz decyzją woli, pisałam już wcześniej.


Będąc jeszcze w szpitalu, miałam to szczęście, że w swoim pokoju spotykałam wierzące osoby. Niezwykle ujęła mnie Kasia, która po przerzutach i świeżo usuniętym guzie w mózgu, mimo przejścia kilkudziesięciu chemii i będąc w bardzo słabej kondycji fizycznej, zachowywała pogodę ducha, życzliwość i mówiła: „Widocznie Bóg chce, żebym jeszcze żyła”. Umacniałyśmy się wspólnym przeżywaniem Eucharystii online i oczekiwaniem na kapłana, który co drugi dzień przychodził z Komunią św.


Trudne doświadczenia przyszły jednak dopiero po powrocie do domu. Z dnia na dzień czułam się coraz gorzej. Po otrzymaniu zastrzyku, który daje wyrzut białych krwinek w szpiku kostnym, byłam cały dzień jak nieżywa. Był to czas nie tylko fizycznej, ale i duchowej niemocy. Nie tylko nie byłam w stanie, ale wręcz nie czułam potrzeby, by w ogóle do Boga się odzywać, a jeśli już, to tylko ze złością i pretensjami, że na to wszystko pozwolił. Mimo że codziennie mąż przynosi mi do domu Pana Jezusa, przez dobrych kilka dni w ogóle nie czułam tego, że w tym małym kawałku chleba jest obecny Bóg. Czułam się opuszczona przez Boga, chociaż już dzisiaj wiem, że tak nie było.


Zastanawiałam się, jaki w tym wszystkim jest sens: w tej chorobie, cierpieniu, leczeniu niedającym pewności wyzdrowienia, bólu związanym z nietrafionymi wenflonami, utracie sił, mdłościach itd... Po co to wszystko? Gdybym chociaż wiedziała, że to pomoże. Tymczasem może tak być i nie mogę tego przemilczać, że to całe cierpienie nic nie da. Myślałam sobie: „Boże, jeśli chcesz mnie zabrać do siebie, to wolę dostać zawału i rano się nie obudzić, niż dalej tak cierpieć...”. Ale tego też nie wiem. Nikt nie jest w stanie przewidzieć, co zaplanował Bóg.


Przez ostatni tydzień czułam się jak ten szemrzący naród, który wolał wrócić do Egiptu...


Tymczasem Bóg w każdej sytuacji, w której Izraelici myśleli, że już giną, wyciągał ich z opresji, chronił ich, jednocześnie jednak hartował ich charaktery. Mojżesz mówił do nich: „Nie bójcie się, a zobaczycie zbawienie od Pana”.


No właśnie... Nie bójcie się... Mam uwierzyć Bogu siłą woli i całą swoją bezsilność, niemoc, lęk przed bólem i śmiercią, a nawet złość złożyć w Jego rękach.


Jestem w drodze, wciąż krążę po pustyni. Bóg hartuje nie tylko mój charakter, ale i moją duszę. On chce, bym, przeżywając ten czas po swojemu, dostrzegła, że tu już nie ma miejsca na moje pomysły, plany i wyjścia awaryjne. Jest tylko Bóg i albo z wiarą przyjmę Jego wolę i z ufnością cała Mu się oddam, wierząc, że zobaczę zbawienie od Pana, albo nadal będę się miotać i szemrać. Niczym lud izraelski będę krążyć po pustyni, niby wolna, ale jednak wciąż tkwiąca mentalnie w Egipcie.


Boże, proszę Cię o łaskę wiary i ufności, bym potrafiła zatopić się w Twojej miłosiernej miłości i przyjąć Twoją wolę z pewnością, że cokolwiek się stanie, będzie to najlepsze dla mojego zbawienia.


Więcej rozważań dostępnych jest na blogu Dobre Wino .