Na 4 Niedzielę Adwentu C z cyklu "Wyzwania".
więcej »"Karmiłam się słowem Bożym pewna tego, że nic nie jest w stanie zachwiać mojej wiary. Dzisiaj widzę, że diagnoza była dla mnie wezwaniem Boga do tego, bym wyszła z tej niewoli" - pisze Iwona Nowak w jednym z rozważań.
Wyjść i zatopić się w miłości
„Czyż brakowało grobów w Egipcie, że nas tu przyprowadziłeś, abyśmy pomarli na pustyni? (...) Nie bójcie się! Pozostańcie na swoim miejscu, a zobaczycie zbawienie od Pana, jakie zgotuje nam dzisiaj”.
„I zaczęło szemrać na pustyni całe zgromadzenie Izraelitów przeciw Mojżeszowi i przeciw Aaronowi. Izraelici mówili im: »Obyśmy pomarli z ręki Pana w ziemi egipskiej, gdzie zasiadaliśmy przed garnkami mięsa i jadaliśmy chleb do syta! Wyprowadziliście nas na tę pustynię, aby głodem zamorzyć całą tę rzeszę?«”.
Zastanawiałam się, czy fakt, że właśnie teraz czytana jest w Kościele Księga Wyjścia, ma jakiś związek z tym, co obecnie przeżywam.
Po doświadczeniu pierwszej chemii i tego, co działo się ze mną po niej, wiem, że tak. Jestem jak ten naród izraelski, który Bóg wyprowadza z niewoli. Podobnie jak on, żyłam sobie wygodnie w Egipcie moich wyobrażeń o Bogu i o sobie. Karmiłam się słowem Bożym pewna tego, że nic nie jest w stanie zachwiać mojej wiary. Dzisiaj widzę, że diagnoza była dla mnie wezwaniem Boga do tego, bym wyszła z tej niewoli. O tym, że wszystko runęło i tak naprawdę muszę zaczynać od początku, by poznać Prawdę i uwierzyć nie fizycznym doświadczeniem Boga, lecz decyzją woli, pisałam już wcześniej.
Będąc jeszcze w szpitalu, miałam to szczęście, że w swoim pokoju spotykałam wierzące osoby. Niezwykle ujęła mnie Kasia, która po przerzutach i świeżo usuniętym guzie w mózgu, mimo przejścia kilkudziesięciu chemii i będąc w bardzo słabej kondycji fizycznej, zachowywała pogodę ducha, życzliwość i mówiła: „Widocznie Bóg chce, żebym jeszcze żyła”. Umacniałyśmy się wspólnym przeżywaniem Eucharystii online i oczekiwaniem na kapłana, który co drugi dzień przychodził z Komunią św.
Trudne doświadczenia przyszły jednak dopiero po powrocie do domu. Z dnia na dzień czułam się coraz gorzej. Po otrzymaniu zastrzyku, który daje wyrzut białych krwinek w szpiku kostnym, byłam cały dzień jak nieżywa. Był to czas nie tylko fizycznej, ale i duchowej niemocy. Nie tylko nie byłam w stanie, ale wręcz nie czułam potrzeby, by w ogóle do Boga się odzywać, a jeśli już, to tylko ze złością i pretensjami, że na to wszystko pozwolił. Mimo że codziennie mąż przynosi mi do domu Pana Jezusa, przez dobrych kilka dni w ogóle nie czułam tego, że w tym małym kawałku chleba jest obecny Bóg. Czułam się opuszczona przez Boga, chociaż już dzisiaj wiem, że tak nie było.
Zastanawiałam się, jaki w tym wszystkim jest sens: w tej chorobie, cierpieniu, leczeniu niedającym pewności wyzdrowienia, bólu związanym z nietrafionymi wenflonami, utracie sił, mdłościach itd... Po co to wszystko? Gdybym chociaż wiedziała, że to pomoże. Tymczasem może tak być i nie mogę tego przemilczać, że to całe cierpienie nic nie da. Myślałam sobie: „Boże, jeśli chcesz mnie zabrać do siebie, to wolę dostać zawału i rano się nie obudzić, niż dalej tak cierpieć...”. Ale tego też nie wiem. Nikt nie jest w stanie przewidzieć, co zaplanował Bóg.
Przez ostatni tydzień czułam się jak ten szemrzący naród, który wolał wrócić do Egiptu...
Tymczasem Bóg w każdej sytuacji, w której Izraelici myśleli, że już giną, wyciągał ich z opresji, chronił ich, jednocześnie jednak hartował ich charaktery. Mojżesz mówił do nich: „Nie bójcie się, a zobaczycie zbawienie od Pana”.
No właśnie... Nie bójcie się... Mam uwierzyć Bogu siłą woli i całą swoją bezsilność, niemoc, lęk przed bólem i śmiercią, a nawet złość złożyć w Jego rękach.
Jestem w drodze, wciąż krążę po pustyni. Bóg hartuje nie tylko mój charakter, ale i moją duszę. On chce, bym, przeżywając ten czas po swojemu, dostrzegła, że tu już nie ma miejsca na moje pomysły, plany i wyjścia awaryjne. Jest tylko Bóg i albo z wiarą przyjmę Jego wolę i z ufnością cała Mu się oddam, wierząc, że zobaczę zbawienie od Pana, albo nadal będę się miotać i szemrać. Niczym lud izraelski będę krążyć po pustyni, niby wolna, ale jednak wciąż tkwiąca mentalnie w Egipcie.
Boże, proszę Cię o łaskę wiary i ufności, bym potrafiła zatopić się w Twojej miłosiernej miłości i przyjąć Twoją wolę z pewnością, że cokolwiek się stanie, będzie to najlepsze dla mojego zbawienia.
Więcej rozważań dostępnych jest na blogu Dobre Wino .
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |