Czyli biblijne podstawy „radości różańcowej” - część IV.
Roman Koszowski /Foto Gość Z modlitwą różańcową „na ustach” bądźmy realizatorami dobra, które dla nas zaplanował Czwarta Tajemnica Radosna proponuje nam do rozważenia bardzo „specyficzną” radość. Wydaje się, że dla wielu rodziców jest ona bardziej tragedią niż powodem do zadowolenia.
Można trochę o tym usłyszeć w trakcie dni powołaniowych, kiedy wielu nowicjuszy i kleryków opisuje, z jakim sprzeciwem ze strony rodziny spotkali się, gdy powiedzieli o podjętej decyzji pójścia do seminarium. W takich sytuacjach, gdy dzieci wybrały drogę zdecydowanie inną niż podejrzewali rodzice, mogą nastąpić niemałe, „międzypokoleniowe batalie”. Zwłaszcza, gdy w „grę” wchodzi całkowite oddanie swojego życia Bogu.
Dodatkowo, oprócz ambicji rodziców, swoje „pięć groszy” dodają sąsiedzi, którzy za wszelką cenę chcą i tak już zmartwionych rodziców, dobić „brakiem wnucząt”. Stan zmniejszenia liczby potomków (lub całkowity ich brak w wypadku „jedynaków”) ukazują jako gorsze od siedmiu plag egipskich. Dlaczego mówimy o tym „zamieszaniu po-powołaniowym” w temacie tej Tajemnicy Różańca?
Ano dlatego, że czwarta Tajemnica Radosna mimo swojego odświętnego charakteru (rozgrywa się przecież w świątyni), mówi właśnie o prawdzie, która dla wielu jest nie do przyjęcia, a brzmi następująco: Bóg powinien być dla dziecka ważniejszy niż jego rodzice.
Maryja i Opiekun świętej Rodziny - Józef z Nazaretu, udali się do świątyni Jerozolimskiej po to, by uczestniczyć w obrzędzie wykupu pierworodnego dziecka. Ta ceremonia, chociaż w pewnym sensie już w ich czasach niepotrzebna (służbę w świątyni zamiast pierworodnych spełniały „wydelegowane” do tego pokolenia kapłańskie), miała na celu przypomnienie, że wszystko, co było pierworodne płci męskiej, zgodnie z Prawem żydowskim należało do Boga[1]. Ta świadomość narodu izraelskiego, była bardzo „zdrowa duchowo” i wydaje się być godną do naśladowania.
Każdy chrześcijanin, który w swojej „pracy nad sobą” powinien brać pod uwagę naśladowanie Chrystusa, jest zaproszony do przemyślenia, czy jest gotowy upodobnić się do swojego Zbawiciela poprzez podobne „ofiarowanie”. Wiadomo, że nie zawrócimy czasu i nie ubierzemy po raz kolejny pieluch, ale zawsze jest w naszej dyspozycji możliwość całkowitego oddania serca. Co to znaczy? Chodzi o zgodę, że Bóg jest Panem naszego życia.
Objawia się to w niczym innym, jak w prostym życiu zgodnie z przykazaniami i dobrze ukształtowanym, „chrześcijańskim sumieniem”. Nie chodzi tutaj o wzniosłe deklaracje czy odnowienie Jasnogórskich Ślubów Narodu Polskiego.
Trzeba nam wiedzieć, że taka „prosta uległość” wobec Boga jest prawdziwą radością nie tylko dla nas, ale także dla innych wierzących. Bardzo pięknie pokazuje to postać Symeona, który „wyczekiwał pociechy Izraela” (por. Łk 2,25).
Gdyby Maryja i św. Józef nie praktykowali żydowskich zwyczajów religijnych, Symeon nie doczekałby się do dzisiaj Mesjasza. Starzec „umarłby z nudów” czekając na obiecanego Mesjasza, a objawienie Ducha Świętego (zob. Łk 2,26) pozostałoby bez pokrycia. Bóg jednak każdą wypowiedzianą obietnicę spełnia. Dlatego posyła różnych ludzi, by Jego „opatrznościowa układanka” zawsze była sprawnie ułożona.
Dlatego, by nie „przeszkadzać” Bogu i nie zmuszać Go do nadzwyczajnych kombinacji, zacznijmy pytać o Jego wolę. Z modlitwą różańcową „na ustach” bądźmy realizatorami dobra, które dla nas zaplanował.
[1] Por. A. Jankowski(red.), Komentarz praktyczny do Nowego Testamentu. Cz .1, Poznań 1998, ss. 278- 279.
***
Autor jest redaktorem portalu Ewangelizuj.pl