Czyli biblijne podstawy „różańcowej chwały” - część I.
W Pierwszym Liście do Koryntian czytamy, że „[…]jeśli Chrystus nie zmartwychwstał, daremne jest nasze nauczanie, próżna jest także wasza wiara.”(1 Kor 15,14).
Powyższe słowa nie pozostawiają wątpliwości. Zmartwychwstanie jest najradośniejszą nowiną chrześcijaństwa. Dzięki niej wyznawcy Chrystusa mają motywacje do tego, by stawiać kolejne kroki na drodze wyznaczonej przez Boga-Człowieka.
Dobrze, że możemy tę Tajemnicę rozważać także w Różańcu. Nawet gdybyśmy codziennie rozmyślali o tej Prawdzie wiary, nie doszłoby do „przejedzenia”. Kościół jest świadom ogromu treści, które płyną z tego Orędzia, więc nie skąpi Go swoim wiernym. Przedstawia Go na przeróżne sposoby.
Do najważniejszych należy „zwykłe, a jednak niezwykłe” chodzenie na coniedzielną Mszę świętą (oczywiście, częstsze uczestnictwo w Eucharystii jest jak najbardziej zalecane). Niemniej, raz w tygodniu (właśnie w niedzielę), każdy katolik jest zobowiązany do godnego przeżycia Mszy świętej.
Ten pierwszy dzień tygodnia (a nie siódmy według świeckich kalendarzy), jest pamiątką wielu rzeczy: odpoczynku Stwórcy po sześciodniowym dziele stworzenia, Zesłania Ducha Świętego, a co najważniejsze – Zmartwychwstania Pana Jezusa. To cotygodniowe upamiętnienie Zmartwychwstania Pańskiego nosi bardzo piękne miano „małej Wielkanocy”.
Warto tutaj zestawić słowa określające to „święto tygodnia” w dwóch językach: polskim i rosyjskim. Polska nazwa zachęca do „schowania rąk do kieszeni” i niedziałania – stąd „nie-dziela”. Nasi wschodni sąsiedzi patrzą trochę bardziej teologicznie, bowiem niedzielę nazywają „woskriesienije" (czyli zmartwychwstaniem).
Ta „kalendarzowa duchowość” prostą linią prowadzi nas do Różańca. On także „organizuje dla nas czas” na medytowanie wygranej przez Jezusa wojny ze śmiercią. Jest nam dane spojrzeć na nią z „maryjnej perspektywy”. To może być naprawdę fascynujące.
Tajemnica zmartwychwstania Jezusa nie zaczęła się dla Matki Bożej wraz ze zdjęciem swojego Syna z krzyża. Już od „anielskiego Zwiastowania” Maryja wiedziała, że Jezus nie będzie „zwyczajnym malcem”. Od początku pokazywał, że odwołuje się do „innego życia” i ma niestandardowe nastawienie jak na nastolatka (patrz: sytuacja w świątyni Jerozolimskiej).
To wszystko, co przeżyła Maryja, nie musi pozostawać tylko Jej doświadczeniem. Po to (między innymi) została szczęśliwie nazwana „Matką Kościoła”, by nas „wychowywać” poprzez zdobyte doświadczenie. W kwestii zmartwychwstania, może nas nauczyć jak przeżyć „śmierci” które dotykają nasze życie. Kiedy coś lub kogoś tracimy, Jej ramiona są zawsze otwarte, by dać nam pocieszenie.
Nadszarpnięte zdrowie, brak poczucia sensu życia mogą zostać dzięki Niej odczytane od zupełniej innej, lepszej strony. Wystarczy (chociaż nie jest to takie proste) głęboko jak Ona uwierzyć, że to co doczesne nie jest wcale ostateczne. W wieczności czeka na nas zmartwychwstały Chrystus, który zrekompensuje nasze ziemskie bóle…
***
Autor jest redaktorem portalu Ewangelizuj.pl