publikacja 27.08.2020 00:00
Ten moment, gdy w chwilach duchowych zawirowań brakuje ci słów i zdumiony odkrywasz, że… w Psalmach jest wszystko. Cała paleta emocji i uczuć. Krzyk i śpiew, skowyt i uwielbienie, bezradność i doświadczenie wszechmocy. I okazuje się, że „z głębokości” nie woła już król Dawid, ale Jan Kowalski…
Krzyczałem, aż w końcu zabrakło mi słów. W czasie największego kryzysu, który objawił się na wielu płaszczyznach, znajomy kapłan podpowiedział, bym czytał po kolei psalmy. Czytałem, choć początkowo wydawało mi się, że kartkuję książkę telefoniczną, a słowa odbijały się ode mnie. Dopiero po czasie, gdy zaczęły we mnie rezonować, zorientowałem się, że to zapis mojej skargi, mojej historii. Pamiętam, jakim odkryciem była dla mnie intuicja Psalmu 84: „Przechodząc doliną Baka, zamieniaj ją w źródło”. Podpowiedź, że „Baka” po hebrajsku oznacza „łzy”, okazała się kwintesencją chrześcijaństwa: przekuwaniem tego, co przeklęte, w błogosławieństwo, zranień w perły. Spokoju nie dawało mi słowo z Psalmu 34: „Raduj się w Panu, a On spełni pragnienia twojego serca”. Dotąd myślałem, że spełnia jedynie potrzeby i modliłem się o to, „by do pierwszego starczyło”. Psalmista podpowiadał jednak wyraźnie, że chodzi o coś większego, bardziej intymnego. O pragnienia i marzenia.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Lustro