Nie chodzi o to, by udawać fajtłapę, stając na ostatnim miejscu z nadzieją, że dadzą mi święty spokój.
Miłość heroiczna to także troska o zbawienie braci. Niekoniecznie nie znających Chrystusa. Także nam najbliższych.
Wierzę „w ciała zmartwychwstanie”. Powtarzamy każdego dnia. Trochę z przyzwyczajenia. Są jednak chwile, gdy zaczynamy pytać.
Jak to się stało, że święto wskazujące na radość, spełnienie, szczęście, skojarzone zostało z cmentarnym smutkiem
Posiadamy wszystko, by dojrzewać. Dojrzewając spodziewamy się.
Widzimy zagrożenia, czyhające niebezpieczeństwa i czujemy paraliżujący bezwład. Już nie pochyleni, ale pełzający.
Miłość, tak często odmieniana przez wszystkie przypadki, nie jest pięknym uczuciem. Jest relacją. Czasem trudną.
Z owocami bywa różnie, fundamenty się chwieją, ręce puste, a Ewangelię czasem trudno zanieść do pokoju dzieci. Czego brakuje?
Co przeżywała stojąc i patrząc na agonię Umiłowanego? Sama uległość Syna także Ją uczyniła uległą?
Choć uniżony, ogołocony tak bardzo podobny do ludzi, jednak zwycięski, żywy, wywyższony, Pan. Dlatego przykuwa wzrok.
Być Kościołem Matką mającym oczy Matki. Czyli widzieć. Nie tylko to, co leży na ulicy, rzuca się w oczy, epatuje biedą...
Bez niego cóż jest? "Jedno cierń i nędze".
Garść uwag do czytań na święto Matki Kościoła z cyklu „Biblijne konteksty”.
Komentarze biblijne do czytań liturgicznych.