Zaczęłam opowiadać Ani sceny z Biblii, zwłaszcza z Ewangelii. W jaki sposób je wybierałam?
Na narodziny dziecka czekałam długo. Lata te były wypełnione marzeniami, także i o tym, jak to będę wprowadzać je w świat wiary, jak będziemy się razem modlić, studiować Pismo Święte, celebrować uroczystości religijne.
Gdy wreszcie Córka przyszła na świat, od początku, od Jej pierwszych dni, modliłam się „z nią” - starałam się, by co wieczór odmówić przy niej na głos przynajmniej „Ojcze nasz”, i w ten sposób poznała tę modlitwę sama nie wiem kiedy, bez żadnego „pedagogicznego” wysiłku z mojej strony. Bardzo wcześnie też Ania zaczęła sięgać po Biblię, oczywiście tę, którą ja czytałam. Zabierała mi Pismo Święte z ręki i „studiowała”, jako dziecko półtoraroczne... Ale potem zaczęły się schody.
Okazało się, że – im więcej miała do powiedzenia, tym mniej chciała, bym czytała jej Pismo Święte. Starannie dobrany spośród wielu egzemplarz Biblii dla dzieci – leżał odłogiem. Co jakiś czas próbowałam zachęcić moją dwu-, trzyletnią Córkę do posłuchania historii biblijnych, protestowała. A trzeba wiedzieć, że zawsze uwielbiała słuchać, zaczęłam jej czytać najróżniejsze rzeczy, nim jeszcze nauczyła się siedzieć... Jednak nie chciała słuchać, jak czytam jej Biblię.
Po jakimś czasie odpuściłam. Nauczyłam się już bowiem w wielu sytuacjach, że presja działa na moje dziecko przeciwskutecznie. Widać za bardzo mi zależało i tej presji unieść nie mogła. Może za wcześnie zaczęłyśmy i teksty te były dla niej wówczas za trudne? Nie wiem.
Upłynęło nieco czasu. Nadal modliłam się z Anią, zaczęła się włączać w podawanie intencji, raz bardziej, raz mniej aktywnie uczestniczyła w liturgii... Zauważyłam, że – mimo iż nie należy do dzieci cicho i spokojnie siedzących w czasie Mszy świętej – słucha Ewangelii, ponieważ zdarzało się jej reagować na słyszane słowa. To, wraz z odkrywaniem zamiłowania mojej Córki do teatru, odgrywania scenek, skomplikowanych fabuł, opowieści, naprowadziło mnie na trop...
Zaczęłam opowiadać Ani sceny z Biblii, zwłaszcza z Ewangelii. W jaki sposób je wybierałam? Najczęściej opowiadałam te, które są dla mnie osobiście bardzo ważne i mocno do mnie przemawiają: o paralityku, którego przyniesiono przez dach, o burzy na jeziorze, o cudach Jezusa. Później, częściowo kierując się rokiem liturgicznym i czytaniami z danego czasu, częściowo działając spontanicznie, opowiadałam także inne historie biblijne.
Nie jestem osobą świetnie zorganizowaną, nie były to zatem nigdy wydarzenia regularne, jednak opowiadamy sobie nawzajem (Córka bardzo aktywnie włącza się w te opowieści, odgrywamy scenki, a czasem zdarza się jej nawet coś z nich narysować – to objaw ogromnego zainteresowania, ponieważ zazwyczaj stroni od wszelkich prac plastycznych) dość często.
Zdarza się, że nasze opowieści ewoluują w apokryfy. Początkowo niepokoiło mnie zmienianie treści Pisma, jednak nauczyłam się wkrótce podchodzić do tego ze spokojem i otwartością. Przyjęłam zasadę, że sama nie dopowiadam szczegółów, których nie znajdziemy w Piśmie, ale pozwalam Ani puszczać wodze wyobraźni. Jestem przekonana, że z czasem Ania, sama czytając już „dorosłe” Pismo, pozna wersje kanoniczne. Teraz zależy mi na tym, by postaci i wydarzenia z Pisma były dla niej interesujące, żywe, by stykały się z Jej życiem.
W wychowaniu Córki unikam moralizowania. Trzymam się tego także w lekturze Pisma. Staram się wskazywać, co mówi o Panu Bogu dana przypowieść czy dane wydarzenie z życia Jezusa, wspominam czasem o tym, jak my możemy czynić podobnie (np. jak przyjaciele przynieśli paralityka i nie wahali się nawet rozebrać dachu, by zaprowadzić go do Jezusa, tak my też nie powinniśmy się poddawać i powinniśmy zawsze szukać Jezusa – dla siebie i dla innych). Chcę przede wszystkim, by moja Córka poznawała Pismo jako źródło, z którego możemy uczyć się o Bogu i o naszej relacji z Nim, o miłości Boga i bliźniego, a nie jako zbiór umoralniających opowiastek. Wydaje mi się, że ten ostatni aspekt i tak przyjdzie z czasem (słuchając czasem kazań dla dzieci)... Nie próbuję też dawać jednoznacznych odpowiedzi na wszystkie dziecięce pytania (dotyczy to zresztą wszelkich pytań, nie tylko tych „religijnych”), ale rozmawiać, pokazywać, że pytania są wartościowe i że można szukać na nie odpowiedzi.
Chciałabym zachęcić wszystkich rodziców do szukania własnej drogi przybliżania dziecku Pisma, a raczej Boga za pośrednictwem Pisma. Każda rodzina może znaleźć własny sposób, uwzględniający jej sytuację, zainteresowania dzieci, ulubione sposoby spędzania razem czasu. Ważne moim zdaniem, by pokazywać dzieciom przede wszystkim to, czym sami żyjemy, uczyć je o tym, co sami już jakoś zrozumieliśmy i jak Bóg przemienia nasze życie.
***
Tekst pochodzi ze strony www.czasnabiblie.pl