Wszystko, co o niej wiemy, to licząca trzy wersy wzmianka w Ewangelii świętego Łukasza.
Znajduje się ona w opowieści o tym, jak rodzice Jezusa czterdzieści dni po Jego narodzinach przynieśli Go zgodnie z religijnym żydowskim prawem do świątyni w Jerozolimie, żeby się oczyścić (bo narodziny dziecka skutkowały u Maryi rytualną nieczystością) oraz ofiarować bobasa Bogu (w znaczeniu: oddać w opiekę, uznając, że od Boga pochodzi).
Do młodych rodziców najpierw „przykleja” się starzec Symeon, który głośno mówi, że całe życie czekał na Mesjasza i wreszcie Go zobaczył, więc teraz może spokojnie czekać na wymeldowanie go z tego świata. Wypowiada też mało wesołe proroctwo pod adresem Maryi (o tym, że dzięki Jezusowi wielu upadnie i wielu powstanie, a Jej, Maryi, duszę przeszyje miecz bólu). Wtedy na scenie zjawia się nasza Anna, o której Łukasz mówi tyle, że była bardzo stara (miły to ty, Łukaszku, nie byłeś), była wdową, nie opuszczała świątyni, a gdy rodzice Jezusa składali swoje ofiary, właśnie do niej przyszła (tu rodzi się zasadne pytanie: jak mogła przyjść, skoro wcześniej nie opuszczała?) i „wielbiła Boga i opowiadała o Nim wszystkim, którzy oczekiwali wyzwolenia Jeruzalem”.
Dobrze, i co z tego? Przyszła do świątyni, to o czym miała opowiadać, o plackach? Cała rzecz polega jednak na tym, że gdy się posłucha wypowiedzi obojga staruszków, widać, że Anna dopełnia miniprelekcję Symeona. On mówi: przyszedł Mesjasz, światło dla pogan, cały świat jest uratowany. Anna dodaje do tego ważne tło: wspomina o mieście, w którym oboje żyją, a które jednocześnie jest symbolem całego narodu. Zobaczyła w małym berbeciu kogoś, kto przychodzi ze wstrząsającą wiadomością. Ludzie, idzie nowe! Rewolucja! Zmiana o 180 stopni! Jerozolima przestanie być więzieniem, zacznie być – zgodnie z tym, co przepowiadał choćby prorok Izajasz – rajem ludzi uratowanych przez miłość i troskę Boga z epickich rozmiarów szamba, w które się władowali.
Izrael naczekał się na spełnienie tej obietnicy, Izajasz przepowiadający Mesjasza żył wszak siedemset lat przed Chrystusem. Naczekał się na Niego każdy konkretny człowiek. Łukasz pisze, że Anna miała osiemdziesiąt cztery lata, a była mężatką przez siedem, po czym małżonek zmarł, a więc – zakładając, że wyszła za mąż jako czternastolatka, jak to było wówczas w zwyczaju – była wdową przez sześćdziesiąt trzy lata, dokładnie trzy czwarte swego życia. Wdowy, zasadniczo rzecz biorąc, miały w tamtejszej kulturze kiepskie perspektywy życiowe, zaliczając się do najniższej społecznej kasty wraz z cudzoziemcami i sierotami (bo nie były już w stanie zwiększyć liczebności ludu Izraela, a dzietność i bogactwo były znakiem, że Bóg czuwa i błogosławi). Dlatego w Piśmie znajdujemy tyle apeli, by właśnie ich otaczać specjalną opieką. Anna nie miała więc łatwego życia, zdecydowała się jednak nie wstępować w kolejny związek, tylko żyła przy świątyni, modliła się i pościła.
To jedna z tych biblijnych postaci, które pokazują, że w życiu z ludźmi i z Bogiem żadna umiejętność nie jest tak cenna, jak talent do czekania. Bibliści porównują Annę do „prorokiń” Starego Testamentu, na przykład Judyty czy Debory. Dla mnie Anna to raczej koleżanka Abrahama. Bezdzietnego faceta, któremu Bóg się objawił, gdy ten miał siedemdziesiąt pięć lat, obiecał mu syna i dziedzica (a to dla kogoś, po kim cały dorobek życia dziedziczyć miał jakiś cudzoziemiec, było wszystko), ale obietnicę zrealizował dopiero ćwierć wieku później. Gdy wszyscy już potracili nadzieję, a reakcją na ponawianą przez Boga raz na jakiś czas obietnicę cudu był coraz częściej pusty śmiech.
Nie wiadomo, czy Anna ze świątyni wiedziała, ile wspólnego ma jej życie z losem stojącej przed nią dziewczyny. Maryja niespełna rok wcześniej usłyszała anioła, który zapowiedział, że Bóg wywróci Jej życie do góry nogami. Nie zostawił Jej, bo jakby mógł zostawić Matkę swojego Syna, ale nie generował chyba jakichś nieustannych cudów, nie mnożył objawień z zapewnieniami, że wszystko idzie dobrze. Maryja musiała przejść przez trzydzieści lat czekania i zadawania sobie pytań, co będzie z Jej Synem. Była przy Jego przeokrutnej egzekucji, gdzie też nie podtrzymywali Jej i nie pocieszali aniołowie. Jak nikt inny potrafi zrozumieć tych, którzy całe życie czekają na głos, wskazówkę, i nie dostrzegają, tego, co widziała ona: że tuż obok pod bokiem mają wszystko, co wystarczy: Boga, który jest człowiekiem.
Doświadczenie Anny i Symeona to doświadczenie całego życia Maryi w pigułce. Ta para wysyła jednak w świat jeszcze jeden komunikat: o Bogu mają opowiadać światu i mężczyźni, i kobiety. Przez lata oficjalne podejście Kościoła do kobiet opierało się na nieszczęsnym zdaniu świętego Pawła, który palnął, że kobieta w Kościele ma milczeć, podczas gdy Jezus niczego podobnego nie głosił. Opowiadanie z uporem godnym lepszej sprawy, że misją kobiety jest rodzenie dzieci i pilnowanie domowego ogniska, to archaiczny kod kulturowy, a nie Ewangelia. Kobiety w Kościele powinny głosić, czytać, zarządzać (ze szczeblem Kurii Rzymskiej włącznie). Kapłaństwo zostawić kapłanom, ale brać odpowiedzialność za coś więcej niż odkurzacz proboszcza (fraza nie moja, ale katofeministki Zuzanny Radzik). W innych częściach świata kobiety prowadzą parafie, bo ksiądz ma zbyt dużo stricte księżowskiej roboty, pełnią wysokie funkcje w kuriach i to nie wyłącznie w sytuacji, gdy księży jest za mało.
Naprawdę nie jest tak, że Bóg powołał facetów do działania, a kobiety do bycia przedmiotem tegoż, mężczyzna zaś ma je ubogacać nasieniem prawdy i mądrości. Wysnuwanie łopatologicznych wniosków co do eklezjologii z mechaniki rozrodu człowieka prowadzi na manowce. Anna i Symeon przypominają po prostu, że miejsce kobiety nie jest wyłącznie w ławce, a faceta wyłącznie na ambonie. Wszystkie kobiety, które z ławek wyszły, i wszyscy faceci, którzy mieli odwagę zejść z ambony (choćby po to, by włączyć odkurzacz), mogą mieć w Annie patronkę. Wyobrażam sobie, że Jezus po swojej śmierci, odwiedzając otchłań i ogłaszając dobre wiadomości, iż czas zacząć marsz do nieba, z czułością przywitał się z nią, z Symeonem, z pastuszkami. Z ludźmi, którzy dowiedli, że to wcale nie ci najmądrzejsi są najczęściej tymi najbardziej spostrzegawczymi.
*
Tekst jest rozdziałem z książki Szymona Hołowni "Święci codziennego użytku". Publikacja ukaże się na rynku 4 listopada nakładem wydawnictwa Znak.