Na Boże Narodzenie - Msza w dzień - z cyklu "Wyzwania".
więcej »To ten wewnętrzny zapach całkowitego oddania w bezinteresownej miłości połączył Jezusa i Marię, a zewnętrznie wspólna im obu woń nardu była tylko konsekwencją tamtego zjednoczenia.
W Ewangelii wg św. Jana czytamy, że na sześć dni przed Paschą Chrystus przychodzi do domu swoich przyjaciół w Betanii (J 12,1-8). Tam zostaje wyprawiona dla Niego uczta, podczas której Maria „wzięła funt szlachetnego i drogocennego olejku nardowego i namaściła Jezusowi nogi, a włosami swymi je otarła. A dom napełnił się wonią olejku” (J 12,3).
Wyobraźmy sobie ten intensywny zapach, który poczuł każdy, kto wszedł do domu. Gdzie znalazł jego „źródło”? Ta unosząca się w powietrzu woń nardu pochodziła teraz zarówno od Jezusa jak i od Marii. Oni oboje pachnieli tak samo: Jego namaszczone stopy i jej włosy, którymi je otarła. Zapach nardowego olejku połączył ich w jedno, ale ten olejek roznosi nie tylko zewnętrzną woń. Jest w nim ukryta również woń wewnętrzna, której nabiera ze sposobu powstawania. Spróbujmy zatem ją wyczuć.
Jak powstaje olejek nardowy? Jest on otrzymywany z korzenia kwiatu rosnącego w Himalajach ok. 4-5 tys. m n.p.m. Niezwykłym jest fakt, że to właśnie korzeń – a nie np. płatki nardowego kwiatu, jak to zazwyczaj bywa przy wyrabianiu kwiatowych perfum – jest potrzebny do wyroby tego pachnącego olejku. Albowiem to oznacza, że roślina – aby dać nam swój szczególny zapach – umiera. Nie wystarczy, że da swój kwiat – a więc jedynie cząstkę siebie – ale musi nam oddać siebie całą, musi ofiarować swoje życie. Woń olejku nardowego ukrywa więc w sobie wewnętrzny zapach całkowitego oddania, zapach bezinteresownej miłości, która rozdaje się cała i nic nie zostawia dla siebie. Z tego powodu księga Pieśni nad Pieśniami mówi o Oblubieńcu – który jest symbolem Boga – że Jego imię jest rozlanym olejkiem (zob. Pnp 1,3), tzn. On jest miłością, która „pachnie” bezinteresownym oddaniem całego siebie.
To ten wewnętrzny zapach całkowitego oddania w bezinteresownej miłości połączył Jezusa i Marię, a zewnętrznie wspólna im obu woń nardu była tylko konsekwencją tamtego zjednoczenia. Maria – zasłuchana w słowo swego Pana (zob. Łk 10,39) – stała się tą, która poznała Jego serce i odgadła Jego prawdziwe imię: „olejek rozlany”, która weszła w Jego sposób myślenia i upodobniła się do Niego w miłości. Możemy powiedzieć, że zanim jeszcze dokonała się ofiara Jezusa na krzyżu, Maria już widziała w Nim Tego, który oddaje wszystko: całego siebie. Ona zanim jeszcze poczuła w swych ustach smak tego chleba, który Pan przemieni w swoje ciało ustanawiając Eucharystię, już doświadczała, że jest obdarowana Jego życiem jak chlebem.
Dlatego odpowiada taką samą miłością: bezinteresowną i rozrzutną, stając się przez swój czyn ikoną miłości samego Boga. Jej gest namaszczenia stóp Chrystusa podczas uczty przypomina bowiem ucztę Ostatniej Wieczerzy i gest wykonany przez samego Mistrza (por. J 13,4-5). Tutaj ona namaszcza nogi Jezusa olejkiem nardowym, a za kilka dni On wodą umyje uczniom nogi. Możemy więc śmiało powiedzieć, że Maria jest pierwszą, która dla Jezusa czyni to, co On potem uczyni dla nas. Być może to nawet ona stała się Jego inspiracją do umycia nóg apostołom, ponieważ pozwoliła Mu doświadczyć, jak czuje się człowiek obdarowany takim gestem. Możliwe, że to od niej Chrystus nauczył się tego prostego gestu świadczącego o bezgranicznej miłości i wyrażającego całkowite oddanie, którym potem obdarzy apostołów na ostatniej wieczerzy.
Tylko Pan Jezus doskonale rozumie głębokie znaczenie jej namaszczenia: czuje w nim zapach bezinteresownej miłości Ojca. Dlatego synoptycy zapisali te niezwykłe słowa Mistrza: „gdziekolwiek po całym świecie głosić będą tę Ewangelię, będą również opowiadać na jej pamiątkę to, co uczyniła” (Mt 26,13; Mk 14,9). Tymi słowami – przypominającymi te, których potem użyje podczas ustanowienia Eucharystii: „to czyńcie na moją pamiątkę” (Łk 22,19) – sam Pan zwraca uwagę na eucharystyczny rys jej gestu, którym jest całkowite wewnętrzne oddanie. Syn Boży czuje się kochany przez Marię tak, jak sam kocha drugich: miłością bezinteresowną, która niczego nie kalkuluje; która nie wylicza, co się jej opłaca, a co już nie; która nie przewiduje zysków i strat; która nie czeka na odpłatę, ale która zwyczajnie oddaje siebie umiłowanemu. Dotąd przecież wszyscy – także apostołowie – przychodzili do Jezusa albo szli za Nim, ponieważ coś od Niego potrzebowali albo też spodziewali się jakiejś odpłaty: uzdrowienia, przebaczenia, miejsca po Jego lewej i prawej stronie w Królestwie (por. Mt 19,27) itp. Dopiero Maria Go obdarowuje i nic za to nie chce, ani niczego nie spodziewa się w zamian. Ona wykonuje ten gest tylko i wyłącznie dla Niego samego, a nie dla Jego darów czy nagrody. Bezinteresowna miłość to cała intencja jej czynu. Ona po prostu chce kochać i kocha. Możemy do niej odnieść te słowa, które Karol Wojtyła napisał w jednym ze swoich wierszy o Weronice: „Nie pragniesz ani przez chwilę, by twój uczynek nazwano niecodziennym; gdybyś zapragnęła, już nie byłby to uczynek ten sam.”
Dlatego też apostołom tak trudno jest zrozumieć jej postępowanie (zob. Mt 26,8), a za kilka dni będą mieć podobną trudność w zrozumieniu zachowania Jezusa, który wstanie od wieczerzy, zdejmie swoje szaty, opasze się prześcieradłem i zacznie im umywać nogi (zob. J 13,1-20). Potem nie zrozumieją także, dlaczego ich Mistrz nie broni się przed pojmaniem, dlaczego mając w sobie moc, nie ocala siebie, lecz pozwala się ukrzyżować (zob. J 18,10-13). Oni – chociaż usłyszą w Ogrójcu słowa wypowiedziane do żołnierzy: „Jeżeli więc Mnie szukacie, pozwólcie tym odejść!” (J 18,8) – ciągle nie będą w stanie wyczuć tego specyficznego zapachu Boga, którym jest bezinteresowna miłość oddająca za nich swoje życie. Uczniowie wtedy jeszcze nie zrozumieją, iż mogą odejść z Getsemani nieskrępowani, ponieważ On pozwolił się za nich związać i nie dostrzegą, iż nie ocalił siebie, ponieważ wolał – jak dobry Pasterz – ocalić ich życie (por. J 10,10-18).
Skrajnym przykładem tego niezrozumienia obecnego w uczniach jest Judasz. W jego reakcji na gest Marii nie ma nic z miłości. Jest tylko zimna kalkulacja, a owa pomoc ubogim – której tak się domaga – stanowi jedynie przykrywkę dla jego własnej nieuczciwości. Judasz bowiem – jak ujawnia nam św. Jan – zamiast rozdawać ubogim, kradnie pieniądze dla siebie samego. Postępuje niczym ów ewangeliczny głupiec, który posiadaniem stara się zabezpieczyć swoje życie (por. Łk 12,16-21). Jego myślenie i postępowanie jest przeciwne do myślenia i postępowania Boga, który – podobnie jak Maria – oddaje wszystko, co ma i nic nie zostawia dla siebie (zob. Łk 15,12). W Judaszu nie ma bezinteresowności Chrystusa, nie ma w nim zapachu Boga. Judasz choć zewnętrznie był blisko, nie „nasiąknął” wonią swojego Mistrza.
Prawdziwy chrześcijanin jest natomiast wypełniony Chrystusem, przesiąknięty Nim w całym swoim człowieczeństwie. On jest niczym gliniane naczynie (por. 2Kor 4,7), które już na zawsze przesiąka tym, czym raz zostało wypełnione i dlatego nie może być napełnione niczym innym, bo nawet jeśli otrzyma nową zawartość, to i tak przeniesie na nią ów pierwotny zapach. Dlatego św. Paweł ukazuje chrześcijan jako tych, którzy roznoszą po wszystkich miejscach miłą woń Chrystusa (zob. 2Kor 2,14-15), którzy – niezależnie od okoliczności – zostawiają po sobie zapach Jego bezinteresownej miłości (zob. 2Kor 5,14; por. 1J 3,16). Po ich skończonym życiu na ziemi można powiedzieć to, co powiedziano o Jezusie: „przeszedł dobrze czyniąc” każdemu bez wyjątku i nie oczekując nic w zamian (por. Dz 10,38).
A jaką woń wnosi moja obecność? Co pozostaje w osobach i w miejscach po moim przejściu? Czy rzeczywiście każda osoba, z którą się spotykam czuje ode mnie zapach Boga, czyli zapach bezinteresownej miłości?
Św. Matka Teresa z Kalkuty – która napełniła świat wonią Chrystusowej bezinteresownej miłości – modliła się takimi słowami:
„Drogi Panie Jezu,
pomóż mi rozsiewać Twoją woń wszędzie tam, dokąd pójdę.
Napełnij moją duszę Twoim Duchem i Twoją miłością.
Przeniknij i władaj całym moim jestestwem tak całkowicie,
żeby całe moje życie było jedynie promieniowaniem Twojego życia.
Świeć poprzez mnie i bądź tak we mnie,
aby każda dusza, z którą się zetknę,
mogła poczuć Twoją obecność w mojej duszy,
aby patrząc na mnie, nie widziała mnie, ale Ciebie we mnie.
Pozostań we mnie, a wtedy ja będę jaśnieć Twoim blaskiem
i będę mogła stać się światłem dla innych.
To światło, Jezu, całe będzie Twoje;
nic z niego nie będzie moje.
To będziesz Ty świecący na innych przeze mnie.
Pozwól mi więc wychwalać Cię tak, jak Ty najbardziej uwielbiasz:
przez promieniowanie na ludzi wokół mnie.
Pozwól mi głosić Cię bez wygłaszania kazań,
nie słowami, ale własnym przykładem,
zaraźliwą siłą i pełnym współczucia wpływem tego, co robię,
widoczną w moim sercu pełnią miłości, którą niosę dla Ciebie. Amen.”