Czy do nas, społeczeństwa polskiego pierwszej połowy XXI wieku Jezus powiedziałby podobnie jak owym ludziom z dzisiejszej Ewangelii? Że żaden znak nie będzie nam dany? I że z racji tych znaków, które już mogliśmy zobaczyć, a które zlekceważyliśmy, zostaniemy osądzeni surowiej niż inni?
Nie wiem. Wiem za to, że żeby zobaczyć cokolwiek trzeba... patrzyć. To znaczy rozejrzeć się tam, gdzie można owe znaki zobaczyć. A nie mieć oczy utkwione w oczach ukochanej, w szklankę z pubie czy w ekran trzymającej mnie w informacyjnej bańce komórki. I potem mówić: „nie ma żadnych znaków; ja nie widziałem”.
Pewnie nie tylko jakimś „onym”, ale także mnie samemu jakaś forma ślepoty na dane mi przez Boga znaki grozi. Znaki jego łaskawości, życzliwości. Człowiek o tym co dobre albo łatwo zapomina albo uważa, że to normalne, że tak powinno być i już. Za to gdy przychodzi, czego nie chcę, pytam „gdzie jesteś Boże”….
Rachunek sumienia