Kiedy czytam Księgę Ezechiela, stają mi przed oczami różnego rodzaju „mistyczne przeżycia”.
Ezechiel przez wielu ludzi uważany był przynajmniej za dziwaka. Pochodzący prawdopodobnie z rodziny kapłańskiej, prorok pełnił swój urząd przez niemal dwadzieścia lat. Był oczytany, posiadał wiedzę z zakresu historii, polityki i stosunków społecznych. Swoją posługę pełnił podczas pobytu narodu wybranego na wygnaniu. Przywiązany do tradycji narodowych, dużo pisał o swojej ojczyźnie. Uważany za stróża Izraela, zwracał szczególną uwagę na kult świątynny, który zajmuje w Księdze Ezechiela dużą jej część. Mnie jednak uderzyły jego spektakularne proroctwa. Otóż miał on wizje, które nie tylko dla ówczesnych, ale i dzisiaj są nie do końca rozumiane bądź też różnie interpretowane. Weźmy choćby sam moment powołania go przez Boga i pierwsze wizje towarzyszące temu wydarzeniu:
Pan skierował słowo do kapłana Ezechiela, syna Buziego, w ziemi Chaldejczyków nad rzeką Kebar; była tam nad nim ręka Pańska. Patrzyłem, a oto wiatr gwałtowny nadszedł od północy, wielki obłok i ogień płonący oraz blask dokoła niego, a z jego środka [promieniowało coś] jakby połysk stopu złota ze srebrem, ze środka ognia. Pośrodku było coś, co było podobne do czterech istot żyjących. Oto ich wygląd: miały one postać człowieka. Każda z nich miała po cztery twarze i po cztery skrzydła. Nogi ich były proste, stopy ich zaś były podobne do stóp cielca; lśniły jak brąz czysto wygładzony. Miały one pod skrzydłami ręce ludzkie po swych czterech bokach. Oblicza i skrzydła owych czterech istot – skrzydła ich mianowicie przylegały wzajemnie do siebie – nie odwracały się, gdy one szły; każda szła prosto przed siebie. Oblicza ich miały taki wygląd: każda z czterech istot miała z prawej strony oblicze człowieka i oblicze lwa, z lewej zaś strony każda z czterech miała oblicze wołu i oblicze orła, oblicza ich i skrzydła ich były rozwinięte ku górze; dwa przylegały wzajemnie do siebie, a dwa okrywały ich tułowie. Każda posuwała się prosto przed siebie; szły tam, dokąd duch je prowadził; idąc nie odwracały się.
W środku pomiędzy tymi istotami żyjącymi pojawiły się jakby żarzące się w ogniu węgle, podobne do pochodni, poruszające się między owymi istotami żyjącymi. Ogień rzucał jasny blask i z ognia wychodziły błyskawice. Istoty żyjące biegały tam i z powrotem jak gdyby błyskawice (Ez 1,3-14).
Powiedział mi: „Synu człowieczy, posyłam cię do synów Izraela, do ludu buntowników, którzy Mi się sprzeciwili. Oni i przodkowie ich występowali przeciwko Mnie aż do dnia dzisiejszego. To ludzie o bezczelnych twarzach i zatwardziałych sercach; posyłam cię do nich, abyś im powiedział: Tak mówi Pan Bóg. A oni, czy będą słuchać, czy też zaprzestaną – są bowiem ludem opornym – przecież będą wiedzieli, że prorok jest wśród nich. A ty, synu człowieczy, nie bój się ich ani się nie lękaj ich słów, nawet gdyby wokół ciebie były osty i ciernie i gdybyś się znalazł wśród skorpionów. Nie obawiaj się ich słów ani się nie lękaj ich twarzy, bo to lud oporny. Przekażesz im moje słowa: czy będą słuchać, czy też zaprzestaną, bo przecież są buntownikami. Ty więc, synu człowieczy, słuchaj tego, co ci powiem. Nie opieraj się jak ten lud zbuntowany. Otwórz usta swoje i zjedz, co ci podam”. Popatrzyłem, a oto wyciągnięta była w moim kierunku ręka, w której był zwój księgi. Rozwinęła go przede mną; był zapisany z jednej i drugiej strony, a opisane w nim były narzekania, wzdychania i biadania (Ez 2,3-10).
Wizji Ezechiela trudno nie nazwać spektakularnymi. Pewnie dlatego nie przez wszystkich był rozumiany. Dzisiaj osoby, które opowiadają o swoich osobistych spotkaniach z Bogiem, też nie są przez wszystkich rozumiane. Z jednej strony trudno się dziwić komuś, dla kogo mistyczne przeżycia skończyły się wraz ze znakiem krzyża nakreślonym przez biskupa podczas bierzmowania. Z drugiej zauważam pewien brak zaufania w to, co niedostrzegalne gołym okiem.
Należę do osób, które nigdy nie miały wizji. Nie objawiła mi się Maryja. Nie przyśnił mi się Ojciec Pio. Nie sięgnąłem alkoholowego dna. Nie miałem nadzwyczajnych zdolności uzdrawiania ani nie czytałem w myślach innych ludzi. Nie przeżyłem spoczynku w Duchu Świętym, chociaż bardzo bym chciał. Mojemu powrotowi do wiary nie towarzyszyły żadne spektakularne wydarzenia. Nie było fajerwerków. Ktoś, kto przyglądał się temu z boku, może śmiało powiedzieć, że to straszna nuda. Pismo Święte i modlitwa, modlitwa i Pismo Święte. I właśnie to jest w tym wszystkim najlepsze! Nie ma jednej drogi do Boga i wiary. Jedna droga może być spektakularna i widowiskowa, druga spokojna i miejscami nudna. Jedna jest łatwa, druga trudna. Są miliony możliwości. My nie musimy znać tej dogi. Wystarczy, że Bóg ją zna. Nam pozostaje tylko się z nią zgodzić.
*
Powyższy tekst, którego tytuł pochodzi od redakcji, jest fragmentem książki "Biblia nie gryzie. Czyli jak Słowo Boże zmienia życie". Autor: Marcin Kaczmarczyk. Wydawnictwo: eSPe.