Już was nie nazywam sługami, bo sługa nie wie, co czyni pan jego, ale nazwałem was przyjaciółmi, albowiem oznajmiłem wam wszystko, co usłyszałem od Ojca mego.
Piękne, prawda? Nam też Jezus – przez Apostołów, przez Kościół – oznajmił wszystko, co usłyszał od Ojca. Jest jednak jeden problem: jesteśmy Jego przyjaciółmi, jeśli czynimy, co nam przykazał. Czyli jeśli wzajemnie się miłujemy. Mniej istotne kim jesteśmy, jeśli nie miłujemy lub miłujemy za mało. Ważniejsze ile tego miłowania musi być, by móc się nazywać przyjaciółmi Jezusa. Przecież idealni nie jesteśmy, wiadomo. Czy ta miłość, którą dajemy innym, wystarczy? Na szczęście jest jeszcze to wyjaśnienie, które święty Jan zawarł w swoim liście: jeśliby nawet ktoś zgrzeszył, mamy rzecznika wobec Ojca...
Tak czy siak pozostaje jeszcze wielki ideał. Czego chcę od życia, co chcę osiągnąć? W świetle tego, co mówi Jezus powinienem chyba pozmieniać swoje priorytety. Największym życiowym sukcesem jest przecież to, jeśli nauczę się w każdych okolicznościach kochać. Może właśnie dlatego im bardziej się staram tak żyć, tym w trudniejszych okolicznościach tego się uczę? Bóg, po prostu, podnosi poprzeczkę...
Dodaj swój komentarz »