Na 4 Niedzielę Adwentu C z cyklu "Wyzwania".
więcej »Biblia zawiera dwa opisy stworzenia człowieka. Dlaczego? Czy jeden by nie wystarczył?
Znów musimy sobie przypomnieć, że mamy do czynienia z poetyckim opisem rzeczywistości, która jest niezwykle trudna do oddania ludzkim językiem. Ta sama prawda przedstawiona jest na różne sposoby, by bardziej dotarła do odbiorców, by ukazać ją głębiej, byśmy mogli ją lepiej zrozumieć.
Kiedy byłam małą dziewczynką, moja starsza siostra wzięła mnie na zajęcia plastyczne. Lepiliśmy w glinie. Do tej pory pamiętam moje podekscytowanie, kiedy na stole przede mną znalazła się glina i mogłam zanurzyć w niej ręce. Nie szło mi łatwo, oj nie, byłam nawet trochę rozczarowana… Jak to? Wyobraziłam sobie, jakie to cudo uda mi się ulepić, a tu niestety… Efekt końcowy daleki był od ideału, który sobie wymyśliłam. Potem przez długie lata, mijając koślawy garnuszek stojący na szkolnej półce pośród prac uczniów, czułam w sercu dumę. Lubiłam na niego patrzeć: szkliwiony na czarno z niebieskim kwiatkiem. Ukochane dzieło, w które włożyłam tyle serca.
Może właśnie dlatego tak bardzo lubię opis stworzenia, w którym Bóg lepi człowieka z prochu ziemi (Rdz 2,7). Biblia używa tu jacar, hebrajskiego słowa, które może być używane właśnie na określenie rzemieślnika lepiącego garnki lub figurki. Lubię wyobrażać sobie Stwórcę siadającego nad bryłą gliny i zanurzającego w niej dłonie. Jego ręce ściśle się z nią łączą, ona oblepia Jego skórę. Palce Stwórcy wnikają w sam jej środek. Doskonała bliskość. Bóg ma w głowie obraz tego, co zaraz powstanie. „Myślał go” od zawsze! On – w przeciwieństwie do mnie – jest wprawnym artystą. Wypuszcza ze swych rąk arcydzieło. Dokładnie takie, jakie sobie wymarzył. A Jego plan wcale nie jest prosty.
Może jeszcze przez chwilę zatrzymam się na tworzywie, z którego powstał człowiek. Wzmianka o prochu ziemi nie jest przypadkowa. W Biblii wszystko ma sens. Autor natchniony uczy nas, kim jesteśmy. Z jednej strony – dziełem samego Stwórcy, mistrza w swoim fachu: uczynieni przez Najwyższego, który tworząc nas, zanurzał w nas swoje ręce i skupiał na nas swoją uwagę. Z drugiej strony – stworzeniem z prochu ziemi. Hebrajskie słowo określające ziemię (w sensie: glebę) to adama. Człowiek to adam. Nazwa wskazuje na pochodzenie. Moglibyśmy żartobliwie powiedzieć: ziemniak to ten, który jest z ziemi. To uczy nas właściwej postawy. Jestem tylko prochem ziemi, którego dotknęły ręce Stwórcy i z którego uczyniły dzieło. Wszystko, co mam, zawdzięczam Bogu.
Praca mistrza trwa w tym opisie stworzenia dłużej niż w poprzednim. Dzieło wydaje się skończone, a jednak Bóg dochodzi do wniosku, że nie! Zobaczył jakiś brak, jakąś niedoróbkę. Mężczyźnie brakuje kobiety! I proszę bardzo, znów ta sama prawda, która pojawiła się wcześniej, ale wyrażona innym obrazem: pełnia jest wtedy, kiedy są oboje! Teraz wszystko gra.
Myślę, że wielu z nas spotkało się z powiedzeniem „żebro Adama”, które miało być synonimem kobiety. Ja słyszałam je wiele razy. Dopóki jest to żart mężczyzny, który w swoim życiu ceni kobiety, szanuje je i dostrzega ich wielką wartość, wszystko w porządku. Niestety wiele razy określenie to było jak kolec wysunięty ze skorupy pogardy – wypowiadane, by pokazać swoją wyższość i trzymać na dystans. Kto jest temu winien? Bóg, że ubrał w takie ludzkie słowa historię powołania do życia kobiety? Czy może raczej my, bo nie rozumiemy, co czytamy i co Najwyższy chciał nam powiedzieć?
Wina spoczywa na nas. Dostaliśmy Słowo Boże przetłumaczone na polski, więc wydaje nam się, że wystarczy je tylko przeczytać. Nic bardziej mylnego! Nikt nie zwolnił nas z trudu dociekania jego sensu, tłumaczenia zwyczajów i kultury, w której powstało. Czyje to zadanie? Na pewno teologów, przede wszystkim księży, na których spoczywa obowiązek głoszenia i wyjaśniania tego, co Bóg w Biblii mówi do człowieka, ale także nas wszystkich – samemu można też czytać komentarze, pytać, sięgać po opracowania.
Żebro, z którego Bóg czyni kobietę, nie jest przypadkowe – kryje głęboki sens. To odwołanie do zwyczaju, który dla pierwszych odbiorców tekstu o stworzeniu mężczyzny i kobiety był jasny i oczywisty. Słowa Biblii przetrwały wiele wieków; zwyczaj, który za nimi stoi, już nie. Ale możemy sięgać do przekazów mówiących o kulturze starożytnych plemion Bliskiego Wschodu, pytać antropologów, archeologów, historyków i… odkryć zdumiewającą prawdę. Kiedy koczownicy przemieszczali się, szukając pastwisk dla swoich trzód, zdarzało się, że spotykali w drodze człowieka, który chciał do nich dołączyć, stać się częścią ich społeczności. Samotny, sam mający niewielkie szanse na przetrwanie, miał okazję czuć się bezpieczny. Istniał zwyczaj, który mógł zapewnić mu miejsce w napotkanej wspólnocie. Przywódca danej społeczności w specjalnym obrzędzie przyciskał takiego samotnika do swoich żeber i ogłaszał: oto ten człowiek jest kością z moich kości i ciałem z mego ciała. Od tej pory przygarnięty włóczęga stawał się pełnoprawnym członkiem wspólnoty, równym innym. Nie był już przybłędą i nikt nie miał prawa tak go traktować.
Co nam to mówi o kobiecie? Ten opis stworzenia jest bardzo feministyczny. Bóg poprzez swoje słowo upomina się o godność kobiety. Staje w jej obronie i przypomina, jakie jest jej miejsce w ludzkiej wspólnocie. Kość z kości, ciało z ciała, równa w godności, pełnoprawna uczestniczka społeczności. Nic rewolucyjnego? Może dla nas rzeczywiście nie (przynajmniej teoretycznie), ale dla pierwszych odbiorców tego opowiadania to był wielki przewrót. Zburzenie myślenia, które wydawało się takie normalne. Tak, kobieta była bardzo cenna, należało w pewien sposób o nią dbać i się o nią troszczyć. Była to troska podobna do tej, jaką okazujemy drogiemu przedmiotowi, któ- ry ma jak najdłużej służyć. Kobieta miała dać życie kolejnym pokoleniom, wychować je i zadbać o to, by mężczyzna godnie odpoczywał po trudach życia. Cenna, droga, ale czy równa w godności? Raczej nie. Tymczasem Biblia jasno mówi, jakie jest jej miejsce we wspólnocie.
Mężczyzna powstaje ulepiony tak, jak tworzy się figurkę bądź garnek: Bóg zanurza w nim ręce i go kształtuje. A kobieta? Tu Bóg również używa swoich rąk, swojej precyzji i rozmachu. Ani w jednym, ani w drugim przypadku Stwórca nie tworzy dystansu pomiędzy sobą a swoim dziełem. Każde Jego dzieło staje się Mu bliskie, co widać także w zaangażowaniu Boga w tworzenie. Podobieństwo do Boga, które dostaliśmy w pakiecie razem z naszym życiem, jest jak uwierzytelniający podpis mistrza: oto prawdziwe arcydzieło. Nie stoisz w gablocie w muzeum, nie wisisz na ścianie w galerii, bo jesteś czymś więcej niż Mona Lisa, Słoneczniki czy Wenus z Milo.
*
Powyższy tekst jest fragmentem książki "Kobiety, które kochał Bóg". Autorka: Maria Miduch. Wyd. WAM.