Janie, słyszysz to, prawda? Bóg wskazuje na Jezusa. Już nie ty będziesz grał pierwsze skrzypce.
Trzeci odcinek adwentowego minicyklu "Siedząc przy Janie".
Czas szybko płynie. Ani się obejrzałem, znów zmierzam na spotkanie z Janem Chrzcicielem. Już trzecie. Po co? Bez wyraźnego celu. Tak, zwyczajnie. Posiedzieć, porozglądać się, nadstawić ucha. A przede wszystkim – bezcenne – odetchnąć pełną piersią. Odpocząć przy Janie od codziennej bieganiny…
Nad Jordanem ciągle ten sam znajomy gwar przemieszany z pluskiem wody. Ciągle błękitne niebo, duszna nadwodna zieleń, a w dali złote piaski pustyni. Ale dziś na tę scenę wkracza Inny. Jezus z Nazaretu.
„Przyszedł Jezus z Galilei nad Jordan do Jana, żeby przyjąć chrzest od niego. Lecz Jan powstrzymywał Go, mówiąc: «To ja potrzebuję chrztu od Ciebie, a Ty przychodzisz do mnie?» Jezus mu odpowiedział: «Pozwól teraz, bo tak godzi się nam wypełnić wszystko, co sprawiedliwe». Wtedy Mu ustąpił. A gdy Jezus został ochrzczony, natychmiast wyszedł z wody. A oto otworzyły Mu się niebiosa i ujrzał Ducha Bożego zstępującego jak gołębicę i przychodzącego na Niego. A głos z nieba mówił: «Ten jest mój Syn umiłowany, w którym mam upodobanie»”.
Może dziwne, ale Jan już wiedział. Wiedział, że oto przyszedł ten, którego zapowiadał. Zanim zobaczył nad Jezusem Ducha niby gołębicę i usłyszał z nieba głos. Skąd ta wiedza? Boży mężowie widzą czasem więcej, niż pozwalają zobaczyć oczy. Jakąś intuicja Ducha potrafią w jednym momencie poskładać w całość wiele drobiazgów tak, że wszystko staje się proste i oczywiste jak ułożone puzzle. Jan już wiedział.
Ale w jego odczuciu powinno być na odwrót. To nie on powinien chrzcić Jezusa, ale raczej przyjąć chrzest od Niego. Jednak Jezus nie chce. „Pozwól teraz, bo tak godzi się nam wypełnić wszystko, co sprawiedliwe”. Jakby chciał mu powiedzieć: chrzcić to twoja działka, to dla ciebie zarezerwowana część Bożego dzieła. Dlatego i Ja, podobnie jak wielu, przychodzę dziś do ciebie.
To szczyt. Jan jest tym, który chrzci samego Mesjasza. Chwila niebywałego wywyższenia proroka. Nie jest to oczywiście chrzest będący zanurzeniem w śmierci i zmartwychwstaniu Jezusa. Ten chrzest nie gładzi grzechów, nie czyni dzieckiem Bożym. To nie sakrament. To zwykły, choć symboliczny gest. Gest ukorzenia się przed Bogiem. Swoista deklaracja Jezusa: chcę Ojcze zawsze pełnić Twoją wolę. Tak, na to przyszedł. A Bóg odpowiada. Duchem, jak gołębica zstępującym na Jezusa. I głosem z nieba. „Ten jest mój Syn umiłowany, w którym mam upodobanie”.
Skąd znam te słowa? W głowie kołacze się proroctwo Izajasza.
Oto mój Sługa, którego podtrzymuję.
Wybrany mój, w którym mam upodobanie.
Sprawiłem, że Duch mój na Nim spoczął;
On przyniesie narodom Prawo.
Nie będzie wołał ni podnosił głosu (…)
Trochę inaczej, prawda? Nad Jordanem nie ma już podtrzymywanego przez Boga sługi. Jest Syn…
Syn umiłowany, w Nim mam upodobanie. Też to słyszysz, Janie, prawda? Bóg wskazuje na Jezusa. Już nie ty będziesz grał pierwsze skrzypce. Już nie w Tobie Bóg ma upodobanie, choć sam Jezus powie, że spośród narodzonego z niewiasty nie ma większego od ciebie. Ale On cię przewyższa godnością. To sam Syn Boży, Bóg. Już nie ciebie ludzie mają słuchać, a Jego. Chwila Twojego największego wywyższenia jest jednocześnie chwilą, gdy twoja misja zdaje się dobiegać końca.
Za chwilę Jezus odejdzie. A ty, Janie? Cieszysz się? Na pewno. Na tę chwilę przecież czekałeś. Zaczynasz się jednak też pewnie zastanawiać, co dalej. Jak teraz powinna wyglądać ta twoja misja? Może mówić ludziom, że mają iść do Jezusa? No dobrze, ale przecież On jeszcze nic nie robi. Pójdzie teraz na czterdzieści dni na pustynię. Może teraz kontynuować dzieło, a potem stanąć u Jego boku? Pewnie chętnie byś to zrobił, ale Syn Umiłowany niczego takiego ci nie zaproponował. Czy w ogóle będziesz jeszcze potrzebny? Może jeszcze później? Może gdy wróci z pustyni, gdy rozpocznie swoją działalność, wtedy coś ci zaproponuje? Może będzie chciał wtedy mieć u boku kogoś takiego, jak ty?
Odtąd będziesz dawał świadectwo temu, co widziałeś. Gdy będą pytać o twoje ambicje z pokorą powiesz, że trzeba, byś ty się umniejszał, a On wzrastał. Ale nie ma co ukrywać: przed tobą, Janie, trudny czas. Czas niepokoju, niepewności, usuwania się w cień.
W dzień twojego triumfu zobaczyłem po raz pierwszy, Janie, w twoich oczach mgiełkę niepewności. Dobrze to znam. Czas pokaże jak będzie, ale tak czy siak, przed tobą trudny egzamin. By nie zgorzknieć. By do końca pozostać Bożym…
Wracam znad Jordanu w codzienność. Rozmyślając nad tym, co niby oczywiste, ale o czym zapominam. Że i w moim życiu nie chodzi o moje triumfy. Nie o to, by na przekór wszystkiemu postawić na swoim. Nie o to, bym mógł się pochwalić, jaki to jestem Boży człowiek i jakie dla Bożego królestwa mam zasługi. Chodzi o to, by mógł zatriumfować Jezus.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |