„Jeżeli Mnie miłujecie, będziecie zachowywać moje przykazania”. To zdanie przypomina rozmowę Jezusa z młodzieńcem, który pytał, co ma czynić, aby osiągnąć życie wieczne.
1. Pierwszy warunek, który postawił mu Pan, brzmiał: „zachowuj przykazania”. Kto chce odnaleźć pełne życie, ten musi zacząć od drogi wyznaczonej przez przykazania. Dziś mocno w Kościele szerzy się inne podejście do kwestii przykazań, które można by ująć tak: „Jeśli miłujecie Boga, to nie przejmujcie się za bardzo przykazaniami, bo miłość jest najważniejsza”. Niektórzy teologowie stworzyli teorię tzw. opcji fundamentalnej. Powiada ona, że najważniejsza jest podstawowa decyzja człowieka za Bogiem lub przeciw Niemu. I rzekomo o naszym wiecznym losie rozstrzyga ta decyzja, a nie poszczególne ludzkie czyny. Przy takim założeniu wiara przestaje praktycznie wpływać na kształt życia, na codzienne wybory. Wiara staje się ogólną deklaracją, za którą nie idzie życie albo idzie tylko w takiej mierze, w jakiej mi to odpowiada. Jan Paweł II odrzucił tę teorię (encyklika „Veritatis splendor”). I przypomniał, że nasz wybór Boga wyraża się w konkretnych czynach moralnych. Kto łamie przykazania, mówi Bogu swoje „nie”. Kto zachowuje przykazania, ten mówi Bogu swoje „tak”.
2. Św. Augustyn pyta: „Czy to miłość sprawia, że przestrzegamy przykazań, czy też raczej ich przestrzeganie rodzi miłość?”. I odpowiada: „Któż może mieć wątpliwości, że to miłość poprzedza zachowywanie przykazań? Kto bowiem nie miłuje, pozbawiony jest motywacji dla ich przestrzegania”. Czyli jest tak: „Kocham Cię, Boże, dlatego podążam drogą, którą mi pokazujesz, idę za prawdą, którą jesteś”. Legalizm, czyli „mechaniczne”, „zimne” zachowywanie przykazań nie rodzi miłości. Przykładem tego jest starszy brat syna marnotrawnego, który deklaruje: „Ojcze, nigdy nie przekroczyłem twego nakazu”, a jednocześnie jest pełen złości na brata i wściekłości na ojca. Jest niewolnikiem, nie synem. Nie widzi obdarowania, widzi tylko obowiązki.
3. Dlatego potrzebujemy Parakleta, czyli Ducha Świętego. Jezus doskonale wie, że jesteśmy słabi. Bez Boga jesteśmy sierotami. Także w tym sensie, że niewiele potrafimy zrobić sami. Młodzieniec odszedł zasmucony, gdy Jezus zaprosił go do zostawienia bogactwa i pójścia na całość, za Nim. Dlatego potrzebujemy Pocieszyciela. „Człowiek nie potrafi o własnych siłach naśladować i przeżywać miłości Chrystusa. Staje się zdolny do takiej miłości jedynie mocą udzielonego mu daru. (…) Darem Chrystusa jest Jego Duch, którego pierwszy »owoc« to miłość” (JP2). Dzięki Duchowi Prawdy przykazania nie jawią się nam już tylko jako nakaz, wymaganie, twarde prawo. Duch Święty rozlewa w nas miłość Boga, a dzięki tej miłości potrafimy pójść za Prawdą, którą On przed nami odkrywa. Bóg najpierw nas obdarowuje. Obdarowuje sobą! Jeśli ktoś „odpakuje” ten dar, czyli pozwoli Duchowi Świętemu działać w sobie, wtedy wszelkie moralne wymagania miłości stają się lekkim brzemieniem, słodkim jarzmem. Dar i zadanie – przenikają się. Ale dar poprzedza zadanie. Gdy nie widzi się daru, zadanie staje się czymś, co nas przerasta.