Zakłopotany perspektywą wieczności, spłoszony wielkością Krzyża... Potulnie żałujący grzechów, których nie dostrzega... Karmiony obietnicami, które za wielkie, o które mu nie chodzi... Oto ty, Adamie. Oto ty.
Każdy ślad wężowego ukąszenia musi być skutecznie wygojony - dopiero taka istota może/potrafi przebywać w bliskości Boga. Słowa, które Bóg kieruje do pierwszej pary po grzechu (Rdz 3) nie są więc, jak zwykliśmy przyjmować, słowami gniewu i wyrokiem dla ludzkości, ale w stosunku do planu pierwotnego aktem korekty, który ustala nowy sposób realizacji powziętego przez Stwórcę zamiaru dopuszczenia człowieka do bliskości ze sobą. Ten akt korekty został wymuszony przez fakt okaleczenia człowieka i nieusuwalne następstwa grzechu, nie ingeruje jednak w samą istotę Bożego zamysłu. Ani człowiek, ani wąż przez swe czyny nie potrafią wpłynąć na zamiary Boga. Wygnanie, czyli nowa, trudniejsza formuła bytowania w świecie, jest więc wbrew swym pozorom nie karą, lecz kołem ratunkowym, które Stwórca podaje człowiekowi w sytuacji niechybnej śmierci. Przy tym Bóg nie odbiera człowiekowi tożsamości. Nie poprawia aktu stworzenia, przydając mu nowych jakości, których wcześniej nie posiadał[1], ale w pełni szanuje swoistość tej istoty. Dokonuje korekty w oparciu o to, czym ona już dysponuje i jedynie tam, gdzie zagrożona jest realizacja założonego celu.
Intuicja, że chodzi o wewnętrzną przemianę, o przekroczenie pewnych wrodzonych determinant, których trwanie odpowiada za stagnację duchową, które więc w języku Księgi Rodzaju są symptomami śmierci, inspirowała chrześcijan od zawsze, pobudzając ich do działań ascetycznych i samowychowawczych. Jeśli tego rodzaju ziarno padało na glebę dostatecznie głęboką, plon bywał olśniewający. Jeśli grunt był płytki, mieliśmy próby chodzenia na skróty. Ostatecznie ze wszystkiego da się zrobić karykaturę. Sądzę, że pewien rodzaj obrzydzenia, jakim świat współczesny darzy chrześcijan, ma swoje źródło gdzieś tutaj, w tym rodzaju sprytu. Cierpiętnictwo, zdeklarowane słabeuszostwo, dewocja, świętoszkostwo, doktrynerstwo, brak intelektualnej odwagi, lenistwo imitujące powściągliwość, tchórzostwo udające pokorę - to są znamiona pseudochrześcijańskiej drogi na skróty, przemiany, która nie zdążyła się dokonać. Której nie pozwolono się dokonać. Znamiona chwały, której Bogu nie oddano, bo ten Jego genialny zamysł dokonujący się we wnętrzu konkretnego człowieka, czyż nie jest czystą emanacją Jego chwały?
Czy jednak poczynione tu na kanwie starotestamentowych opowieści rozpoznania dotyczące natury i kondycji człowieka, a przede wszystkim charakteru tej korekty dotyczącej formuły jego egzystencji są prawidłowe? Czy nie są po prostu efektem wydumanych interpretacji, które na razie nie budzą oporu, ale zbadane w swych najdalszych konsekwencjach okażą się pełne sprzeczności i, co gorsza, niechrześcijańskie z ducha?
Jak odeprzeć te wątpliwości, skoro nie staje wnikliwości, by taką analizę przeprowadzić? Jedynie szukając odpowiedzi na kartach Ewangelii. Skoro Dopóki niebo i ziemia nie przeminą, ani jedna jota, ani jedna kreska nie zmieni się w Prawie, aż się wszystko spełni (Mt 5,18), ten sam obraz człowieka i człowieczeństwa, o ile jest prawdziwy, musi towarzyszyć nauczaniu Pana Jezusa. Każdy bowiem, kto staje naprzeciw drugiego człowieka z jakąś ofertą dla niego, od akwizytora po mistrza życia duchowego, zawczasu dysponuje jakimś obrazem swego słuchacza, jakąś wiedzą o nim, która pozwala mu swoją propozycję wpasować w jego świat pojęć i emocji, po prostu uczynić dla niego zrozumiałą. Czy potrafimy ten obraz wyłuskać z nauczań Jezusa? I, co dla prezentowanego tu toku myślenia najistotniejsze, czy jest to obraz, który już znamy, to znaczy ta sama wizja antropologiczna, którą wyczytaliśmy ze Starego Testamentu?
Pewien człowiek miał dwóch synów. Młodszy z nich rzekł do ojca: „Ojcze, daj mi część majątku, która na mnie przypada". Podzielił więc majątek między nich. Niedługo potem młodszy syn, zabrawszy wszystko, odjechał w dalekie strony i tam roztrwonił swój majątek, żyjąc rozrzutnie. A gdy wszystko wydał, nastał ciężki głód w owej krainie i on sam zaczął cierpieć niedostatek. Poszedł i przystał do jednego z obywateli tej krainy, a ten posłał go na swoje pola, żeby pasł świnie. Pragnął on napełnić swój żołądek strąkami, którymi żywiły się świnie, lecz nikt mu ich nie dawał.
---------------------------------
[1] W baśniach obowiązuje zasada, że bohater, by móc wykonać jakieś trudne i nowe dla siebie zadanie, już wcześniej wszedł w posiadanie zaczarowanego przedmiotu albo zyskał nadludzką umiejętność, którym zawdzięczać będzie sukces i ocalenie.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |