W Piśmie Świętym jest mnóstwo słów. Dobrych i życzliwych człowiekowi, ale też miażdżących i twardych. Jedne i drugie są potrzebne; każde niesie w sobie życie.
Jest jakąś przedziwną tajemnicą ludzkiego serca, że człowiek skupia swoją uwagę na tym drugim rodzaju słów, jakby nie dowierzając tym pierwszym.
Pojawia się powątpiewanie, jak w mojej trudnej, bolesnej sytuacji przyjąć słowa: „będzie radość i wesele na zawsze z tego, co Ja stworzę”. Jak zachować pokój serca i umysłu dzięki takim słowom: „gniew Jego trwa tylko przez chwilę a Jego łaska przez całe życie”, gdy to, co mnie spotyka, miażdży i napełnia moje serce rozpaczą?
A jednak te słowa są prawdą i dają radość i nadzieję każdemu cierpiącemu, jeśli człowiek uwierzy słowu – jak urzędnik królewski z Kafarnaum. Jezus nie mówi wiele: „Idź, syn twój żyje” - nie tłumaczy, nie pociesza. Ale gdy człowiek, posłuszny słowu, idzie, te słowa w nim żyją i przemieniają jego wnętrze. Dlatego, dostrzegając cud – uzdrowienie syna, zaczyna nie tylko wierzyć słowu, ale zaczyna wierzyć Osobie. Zaczyna Mu zawierzać wszystko: siebie i całą rodzinę.
Czytania mszalne rozważa Elżbieta Krzewińska
Wszystkie komentarze »
Uwaga! Dyskusja została zamknięta.