Na 4 Niedzielę Adwentu C z cyklu "Wyzwania".
więcej »Rozumiem Hioba. Rozumiem, gdy pyta: „Czyż nie do bojowania podobny byt człowieka? Czy nie pędzi on dni jak najemnik?”. I rozumiem gdy wyznaje, że „czas leci jak tkackie czółenko i przemija bez nadziei”. Rozumiem, bo sam podobne pytanie nieraz zadawałem. Życie i wszystkie związane z nim trudności i dramaty potrafią człowieka przygnieść. Żadna mobilizacja nie pomaga. Tym bardziej czyjeś pouczenia. A jednak... chyba jest lekarstwo.
Czytam o nim w dzisiejszej Ewangelii: „Z nastaniem wieczora, gdy słońce zaszło, przynosili do Niego wszystkich chorych i opętanych; i całe miasto było zebrane u drzwi. Uzdrowił wielu dotkniętych rozmaitymi chorobami i wiele złych duchów wyrzucił (...)”. Niesamowita musiała być tamta atmosfera. To poruszenie, że oto pojawia się okazja na lepsza przyszłość, że monotonną beznadzieję przerywa całkiem konkretna nadzieja.
Nie, nie chcę powiedzieć, że żeby zostać uleczonym z przygniecenia ciężarem życia trzeba przyjść do Jezusa, by uzdrowił. To zbyt spłyca sprawę. To sam Jezus musi zagościć gdzieś w pobliżu. Żeby można było stanąć u Jego drzwi. Żeby nadzieja, iż oto pojawia się całkiem nowa i ciekawa możliwość rozpaliła na nowo płomień w sercu.
Chyba zwyczajnie musi dotrzeć do obolałego serca, że On ciągle jest blisko. I że nawet jeśli schowany jest gdzieś za drzwiami, to nie jestem Mu obojętny. Wtedy, choć mam już swoje lata, mogę na świat patrzyć z radością ludzi młodych...
Modlitwa
Nie wiem, Jezu, dokąd wiedzie moja droga życia. Ale dziękuję Ci za to odkrycie, że wcale nie musi być coraz gorzej i gorzej i tak aż do wyzwalającej śmierci. Za odkrycie, że co by się nie wydarzyło, mogę się śmiać. Bo przecież mój los nie jest Ci obojętny. Nawet jeśli będzie trudno, przyasekurujesz mnie...
Wszystkie komentarze »
Uwaga! Dyskusja została zamknięta.