To nam się niekiedy nie do końca podoba: to Bóg zawiera z nami przymierze wieczne, sprzyja nam. Wolelibyśmy przecież coś znaczyć, mieć na koncie liczne sukcesy, albo przynajmniej dobrze się zapowiadać. A tu tylko wstyd na twarzach z powodu własnej słabości i win. I Boża przychylność, która nie jest bynajmniej odpowiedzią na nasze zasługi…
Nawet jak znamy prawdę o sobie, bijemy się w piersi, spowiadamy się systematycznie jak w zegarku – i tak trudno to czasem przełknąć: to poczucie, że Bóg wychodzi naprzeciw właśnie naszej słabości. Jak mamy w wierze być dzieckiem – to przynajmniej takim ładnym. Jak sługą – chcielibyśmy być tym niezastąpionym. Wojownikiem – nieugiętym. I w ogóle: chrześcijaninem wiernym, godnym szacunku, mądrym…
Boże, tyle pokory nam trzeba, pokory!
Dodaj swój komentarz »