Dziwna ta apokaliptyczna scena, którą przedstawia mi dziś liturgia słowa. Zjeść książkę? A ona okazuje się słodka w ustach, ale wnętrzności napełnia goryczą?
To książeczka ostatecznych wyroków. Jak czytam w komentarzu, przedstawiająca, w przeciwieństwie do poprzedniej księgi, tej porządnie zapieczętowanej, to co już zrozumiałe i ujawnione... I to właśnie jest jednocześnie i słodkie i gorzkie...
Nie wchodzę w to, co w owej książeczce napisano. Ale wiem, że tak właśnie jest z byciem chrześcijaninem. To jest to, czego z całego serca pragnę. Jednocześnie jest to też to, co bywa trudne, co wymaga samozaparcia, co wymaga znoszenia różnych przeciwności... Tak, na drodze wiary chrześcijaninowi towarzyszą słodkość, ale i gorycz. Ale warto. Nie tylko z powodu nagrody życia wiecznego. Także dlatego, że stać po stronie tego co dobre i prawe zawsze lepiej niż ulegać żądzy łatwych, ale jedynie doraźnych sukcesów, których potem przyjdzie się wstydzić...
Dodaj swój komentarz »