Problem czasem w tym, że my wcale nie chcemy wybierać. Wolimy mieć. Bez zastanawiania się, bez wysiłku, bez pytań, które zmieniają życie. Nie widzimy konsekwencji przyjmowanych postaw dla klimatu własnej – i cudzej – codzienności. Tak jakby „żyj i pozwól żyć” stało się synonimem świętego spokoju, który nie ma nic wspólnego ani z pokojem, ani ze świętością.
Problem czasem w tym, że my wcale nie chcemy nigdzie iść. Wyznaczanie celu, oczekiwanie spełnienia oznaczałoby przecież jakąś drogę do przebycia, jakieś warunki, trud, konieczność liczenia się z okolicznościami. Dużo łatwiej jest przechodzić od porywu do porywu, bez skupienia, niepewności, bez nadziei.
Wzięcie krzyża wydaje się niemożliwe. Bo nie należymy do samych siebie. Bo nie wiemy po co ani dlaczego. Bo nie ma nikogo, na kim aż tak miałoby nam zależeć.