Przyjąć Jezusa albo Go nie przyjąć – różnica jednak fundamentalna.
Jezus a świat. Uczeń Jezusa a świat. Świat w tym znaczeniu, jakim używał go ewangelista Jan; świat z całą jego nieprawością, zakłamaniem, obłudą, nikczemnością i wszelkim złem. Dziś, gdy soborowe wezwanie do „aggiornamento” bywa bardzo różnie rozumiane, warto na nowo zadać pytane o te relacje. Zobaczyć co konkretniej znaczy, że chrześcijanin żyje na tym świecie, ale nie jest z tego świata. No bo przecież nie jest kosmitą. Na płaszczyźnie biologii nie różni się od innych ludzi. Więc? Nie zamierzam filozofować. Raczej zobaczyć, co mówi o tym Boże objawienie. Konkretnie, Ewangelia świętego Jana.
Otwieram pierwszą jej stronę. I czytam. O Słowie które było na początku, które było u Boga i było Bogiem; o Słowie, które było życiem i świecącą w ciemności światłością... Czytam i świat wokół blaknie, staje się tłem. Na pierwszym planie pojawia się to, co maluje swoim słowem Jan. Najpierw więc niebo, w którym mieszka Słowo w chwili, gdy „wszystko się staje”. Szybko jednak muszę zejść na ziemię. Do Betlejem, gdzie Słowo stało się Ciałem, do Galilei, gdzie Słowo mieszkało wśród nas. Do Jerozolimy, w której ludzie Słowo zabili. I do wielu innych miejsc na świecie, gdzie to, o czym pisze Jan, ciągle na nowo się powtarza.
Na świecie było [Słowo],
a świat stał się przez Nie,
lecz świat Go nie poznał.
Przyszło do swojej własności,
a swoi Go nie przyjęli.
Świat Go nie poznał. Swoi Go nie przyjęli. Człowiek nie rozpoznał swojego Stwórcy. Tak, nie przyjęli Go właściciele gospody w Betlejem, w której chcieli zatrzymać się Józef z brzemienną Maryją. Nie przyjął Herod, który umyślił, by Jezusa zabić. Nie przyjęli potem mieszkańcy Nazaretu, gdy chcieli Jezusa strącić w przepaść. Nie przyjęła Go Jerozolima, w której został ukrzyżowany. A potem nie przyjęto Go w wielu innych miejscach świata. Stwórca przyszedł do stworzenia, a to Go nie poznało. A może i rozpoznać nie chciało? Przecież wcale nie tak rzadko wyrzucali Jezusa za drzwi także ci, którzy wcześniej Mu je otworzyli. Nie rozpoznać, a nie chcieć rozpoznać, to wielka różnica. Jak między nie zauważeniem w roztargnieniu przechodzącego drogą przyjaciela a odwróceniem głowy, by go nie widzieć...
Byli jednak i tacy, którzy rozpoznali. Nie tylko w stajence wół i osioł. Rozpoznali i przyjęli. Uwierzyli. Ci...
Wszystkim tym jednak, którzy Je przyjęli,
dało moc, aby się stali dziećmi Bożymi,
tym, którzy wierzą w imię Jego -
którzy ani z krwi,
ani z żądzy ciała,
ani z woli męża,
ale z Boga się narodzili.
Niesamowite. Tych, którzy Go przyjęli, Słowo – Jezus Chrystus – przemieniło. Sprawiło, że przestali być tylko Bożym stworzeniem, a stali się dziećmi. Dziećmi Boga. Zrodzonymi nie tylko dzięki prawidłom natury, ale w jakiś tajemniczy sposób z Niego samego, z Boga.
Być stworzeniem i być dzieckiem. Stworzeniem wyjątkowym oczywiście. Bo człowiek został stworzony na obraz i podobieństwo Boże; jest istotą rozumną, jest istotą wolną. Jest przy tym nie tylko materią, ale i duchem. Więcej, Bóg ustanowił człowieka kimś w rodzaju zarządcy tego świata, gdy pozwolił mu czynić sobie ziemię poddaną. Wielka sprawa. Ale bycie dzieckiem, to coś znacznie większego. Dziecko nie jest nakręconą zabawką; nie jest ożywioną i obdarzoną rozumem, wolą i uczuciami rzeźbą; nie jest tylko zrealizowanym pomysłem Stwórcy. W realiach ludzkich w żyłach dziecka płynie krew ojca. Jest ono cząstką niego samego, a ojciec dając mu swoją miłości, przyjaźń, opiekę, wsparcie i mając wobec niego piękne plany, udziela mu także ze swojego wszystkiego, czego ono potrzebuje. I czyni go swoim dziedzicem...
W odniesieniu do Boga i człowieka trudno tajemnicę dziecięctwa zgłębić, ale widać, że chodzi o coś niezwykłego; o zupełnie nową jakość. I człowieka jako takiego i jego relacji z Bogiem. Tak, kto przyjmuje Słowo, Jezusa Chrystusa, rodzi się z Boga stając się dzieckiem Boga. Podkreślmy: chodzi o człowieka, który przyjął Chrystusa. Kto nie przyjął.... Nie znaczy, że Bogu na nim nie zależy. Ale ciągle pozostaje jedynie Bożym stworzeniem, nie dzieckiem. Tak pisze święty Jan...
Z radością czytam dokument o ludzkim braterstwie „dla pokoju i światowego współistnienia”. Także jej budzący wśród niektórych katolików najwięcej oburzenia punkt o ludzkiej wolności
Wolność jest prawem każdej osoby: każdy korzysta z wolności wiary, myśli, słowa i działania. Pluralizm i różnorodność religii, koloru skóry, płci, rasy i języka są wyrazem mądrej woli Bożej, z jaką Bóg stworzył istoty ludzkie. Ta boska Mądrość jest źródłem, z którego wywodzi się prawo do wolności wiary i wolności do bycia różnymi. Dlatego odrzuca się wszelkie próby zmuszania ludzi do przyjmowania określonej religii oraz kultury, podobnie jak narzucanie jednego modelu cywilizacji, którego inni nie akceptują
Tak, wszyscy jesteśmy braćmi, bo wszystkich nas stworzył Bóg. Białych, czarnych i żółtych; wierzących, niewierzących i wierzących inaczej. Z tę tezą nie można się nie zgodzić. To prawda wprost wynikająca z oczywistego faktu, że Bóg stworzył wszystko: niebo i ziemię, rzeczy widzialne i niewidzialne. I człowieka też. Jednak bycie chrześcijaninem to coś więcej. Zgodzić się na ludzką wolność, pozwolić by człowiek mógł wybierać i afirmować to, co z perspektywy chrześcijańskiej wydaje się błędem czy nawet złem – jak na odejście z domu marnotrawnego syna zgodził się jego ojciec – nie jest i nigdy nie będzie tożsame z porzuceniem myśli o wyjątkowości bycia chrześcijaninem; wyjątkowości tego, który przyjął Jezusa. Tylko owo przyjęcie Jezusa sprawia, że człowiek, Boże stworzenie, staje się Jego dzieckiem. Z wszystkimi tego konsekwencjami. Kto nie przyjmuje Jezusa, a już na pewno ten, kto nie chce Go przyjąć... Jest ciągle tylko Bożym stworzeniem.
Tak, świat patrzy. Patrzy wokół siebie. I spogląda też w górę, w niedostępne niebo. Dziecko Boże może patrzyć także z góry. Z nieba. Z tej perspektywy wszystko jest inne.
Zobacz też:
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |