Następuje powolna aneksja tekstów, tez i myśli, które miały służyć głoszeniu wiary, po obróbce zaś świetnie nadają się do głoszenia zwątpienia.
Obserwuję to, jak długo jestem duszpasterzem: atakujący sprawę Chrystusa w jej kościelnej, ortodoksyjnej wersji sięgają po dwie podejrzane figury z kart Ewangelii – po Piłata i Judasza (godny współczucia i ogólnie fajny, dialogiczny, bez wyjścia, wykorzystany przez bezwzględnego Boga). Obie postaci są poręczne w tej wojnie, zwłaszcza dla tych, którzy nie zdążyli jeszcze zwątpić w wartość własnych intelektualnych wygibasów; postaci tajemnicze, złożone, niejednoznaczne, tragiczne. W sam raz.
Wiosną tego roku ukazał się przekład książki Giorgia Agambena „Piłat i Jezus” (Znak 2017). Dyskutowano na jej temat w mediach lewicowo-liberalnych ochoczo (Agamben jest modny, Agambena „się czyta”): Mikołejko, Obirek, Kozłowska, Polak, Szlachta, Łukomska, Sławek, Burzyk, Ratajczak, inni („Znak”, „Gazeta Wyborcza”, posłowie książki itd.). Są tam teksty głębsze i wartościowe, ale generalnie to wyższy stopień pokrętności i duchowego zapętlenia – jakby były to prace na konkurs „jak przeczytać Ewangelię i jej nie zrozumieć” i by nie tylko nie zostać porwanym do wnętrza wiary, ale by znaleźć argumenty za własną niewiarą. A zarazem robiąc to z wdziękiem (quasi-)erudycyjnym, z empatią (wobec Piłata), przy okazji dając w zęby Kościołowi (i PiS-owi).
„Impuls Jezusa – wyjaśnia eksksiądz – nie był zamierzony jako ustanowienie uniwersalnej religii – choć bardzo szybko zechciano go tak wykorzystać, niszcząc tym samym jego oryginalny sens. Zamysł Jezusa dotyczył odnowy rdzenia żydowskiego spotkania z Bogiem”. Ale byli tacy, którzy zapragnęli, by to „stało się nowym religijnym imperium”. I stworzyli religię, która z impulsu Jezusa korzysta dla „usprawiedliwienia swoich perwersji”. Ekszakonnik tłumaczy cierpliwie, że „sam opis procesu (Jezusa), jaki znamy z Nowego Testamentu, jest wysoce zideologizowaną propozycją interpretacyjną, której głównym celem jest oskarżenie Żydów i usprawiedliwienie władzy rzymskiej”, i dziwi się Agambenowi, że „zwraca się w stronę tradycyjnego chrześcijaństwa, od którego większość chrześcijan bez tęsknoty odchodzi”. Filozof religii: „Wątpienie Piłata nie oznacza obojętności, przeciwnie: troskę o oddzielenie tego, co religijne, od tego, co należy do państwa i prawa. W obecnej Polsce pod rządami Wielkiego Kalego postawa taka jest co najmniej godna namysłu”. „Znak” tytułuje debatę i cały numer hardym: „Świat chce sprawiedliwości, nie zbawienia” i wybija te słowa na okładkę (cóż to mówi o świecie... na pewno to, że sprawiedliwość jest dlań nieosiągalna). „Twierdzenie, że żyjemy w epoce »postprawdy«, może też rodzić optymizm” – takim oto wesołym zdaniem rozpoczyna swój wstępniak naczelna miesięcznika, nawiązując do Piłatowego „Cóż to jest prawda?”. Zresztą, według Nietzschego, obficie i z estymą cytowanego w książce i debacie, pytanie Piłata jest „jedynym wartościowym zdaniem Nowego Testamentu” (Mikołejko); Nietzschego, który w „Antychrześcijaninie” napisał o Piłacie: „w całym Nowym Testamencie jest tylko jedna jedyna postać, której nie sposób nie darzyć czcią” (Agamben). I tak dalej.
Nawiasem, Piłacie: odpowiedź na Twoje pytanie jest wyjątkowo prosta – prawda jest taka, że chodzi ci o ocalenie stołka. I zrobisz wszystko, by wyjść z tego cało: skażesz, nie skażesz, pogadasz, ubiczujesz, ukrzyżujesz, zażądasz miski i wody. Nie chodzi o Sprawiedliwego, chodzi o ciebie. Reszta jest strachem, pustą grą i inteligenckim bełkotem.
Wielu tekstom debaty i sporym połaciom książki towarzyszy jakaś fundamentalnie chybiona perspektywa – rozgrywanie tego, co religijne, z tym rodzajem dystansu, który zagłusza Słowo, neutralizuje je, działa jak paralizator Łaski i uniemożliwia przemianę. Najbardziej nieprawdopodobne tezy i wnioski lewicowych teologów politycznych (Žižek, Badiou etc.) są możliwe (łącznie z użyciem św. Pawła przeciwko Kościołowi) z wyjątkiem najprostszego, fundamentalnie chrześcijańskiego: że z Nowego Testamentu wynika to, iż trzeba w niedzielę uczestniczyć w Eucharystii, zgiąć kark wobec Miłosierdzia Bożego, kochać i trwać w grzesznym Kościele, wierząc w jeden, święty, apostolski i powszechny.
To wszystko jest przykładem klasycznej dziś wojny hybrydowej. Następuje powolna aneksja tekstów, tez i myśli, które źródłowo miały służyć głoszeniu wiary, po obróbce zaś – podlane erudycyjnym sosem i bełkotem rodem z chorób postnietzscheańskich – świetnie nadają się do głoszenia zwątpienia (cmokanie nad Nietzschem – po tym poznać generałów tej wojny). Milczeć nie wolno: idee mają swoje konsekwencje.
Morał? Prosty. Czym jest dla mnie lektura Ewangelii i szerzej – aktywność w sferze religijnej? Czy nie aby jeszcze jednym sposobem – tyle że bardziej wyrafinowanym i trudniejszym do zdemaskowania – na przechytrzenie Boga, najgłębszą z możliwych formą oporu wobec Jego słowa? Czy nie poruszam się po świętych tekstach tak jak diabeł po pustyni: kusząc Jezusa i cytując Biblię przeciw Chrystusowi? I czy Piłat to aby nie ja?
Puenta? Nie inna niż ta, którą kieruje Paweł na kartach Dziejów Apostolskich (20,29b-31a) do prezbiterów z Efezu, prawie dwadzieścia wieków temu: „wejdą między was wilki drapieżne, nie oszczędzając trzody. Także spośród was samych powstaną ludzie, którzy głosić będą przewrotne nauki, aby pociągnąć za sobą uczniów. Dlatego czuwajcie”.