Na Boże Narodzenie - Msza w dzień - z cyklu "Wyzwania".
więcej »Europa zachorowała na chrystofobię – stwierdził amerykański prawnik Joseph Weiler.
Ludzie boją się Chrystusa, chcą Go wyrzucić z sal konferencyjnych, szkół, szpitali i podręczników. Ten, który uczył miłości i kochał w wymiarze krzyża, jest traktowany jak intruz i zagrożenie. A z drugiej strony ktoś, w kim kołacze się wściekły ateista, szuka Jezusa po kryjomu. Jean-Jacques Rousseau, osobisty wróg Kościoła, pisał: „Przyznam się wam, że świętość Ewangelii przemawia mi do serca”. Podobny zapisek znajdujemy u młodego Karola Marksa: „zjednoczenie z Chrystusem dostarcza wewnętrznego uniesienia, wsparcia w bólu, spokojnej pewności oraz serca otwartego”.
Nie ma człowieka, który mógłby się równać z Chrystusem, który budziłby tak mocne uczucia miłości czy nienawiści w stosunku do siebie, i to niezależnie od środowiska. W czym tkwi paradoks Jezusa z Nazaretu? To wyjątkowa właściwość, zwłaszcza w przypadku młodego wędrownego rabina żydowskiego, którego postać przemknęła przez dzieje szybko jak meteoryt, zaś cała publiczna aktywność nie trwała dłużej niż 2,5 roku. I to w dodatku na peryferiach Imperium Rzymskiego, z dala od świateł rzymskiego czy aleksandryjskiego blichtru. Chrystus bez wątpienia stał się największą pasją ludzkości. Spotkanie z Nim nie pozwoli wymazać tego wspomnienia z serca.
To nie może nie irytować, zwłaszcza nowoczesnego człowieka, który uwierzył we własne mięśnie i możliwości głowy. Potomków Friedricha Nietzschego, wierzących w „wolę mocy”, drażni fakt, że „chrześcijaństwo stanęło po stronie tego wszystkiego, co słabe, podłe i nieudane”. Inni stosują zasadę zbiorowej odpowiedzialności za grzechy, nieraz skandaliczne, których dopuścili się pod szyldem Jezusa niektórzy Jego zwolennicy. Niemniej „wszelkie grzechy chrześcijan popełnione w ciągu wieków nie biorą się z ich wiary w niebo, ale z tego, że niedostatecznie w nie uwierzyli” – pisał Joseph Ratzinger. Przyjęcie Chrystusa to nie sielanka. Wiąże się czasem z pewnym rodzajem bólu – udręką nawrócenia. Łatwiej syknąć: „nienawidzę się spowiadać”, „po co komu klepać paciorki?”. Nieraz zbieram hejty pod moim adresem: „zakompleksiony klecha”, „kto mu dał święcenia?”, „oszust w koloratce”, „agent Watykanu”. Bywa, że przyjdzie mi myśl: po co mi to, jestem sam. Wtedy Jezus się przysiada, obejmuje ramieniem i mówi z lekkim uśmiechem: „Wytrwaj ze Mną w przeciwnościach”.