Na 4 Niedzielę Adwentu C z cyklu "Wyzwania".
więcej »Apostołom też groziło, że staną się dworzanami. Na szczęście Jezus szybko i stanowczo zareagował.
Przesadą było stwierdzenie, że pytanie o to, kto jest ważny, kto ważniejszy, a kto najważniejszy jest istotne dla wszystkich ludzi na świecie. Wielu cieszy się życiem nie mając ambicji, by być przed innymi. Cieszy ich rześki poranek, uśmiech dziecka i lampka niezłego, choć niedrogiego wina. Ale przesadą byłoby też twierdzenie, że dla wszystkich liczy się dobro spraw, a nie własna pozycja i znaczenie. Widać to zwłaszcza w układach dworskich. „Panie prezesie, może podsmażę panu kiełbaskę” - rzuca podczas integracyjnego grilla nowemu szefowi świadomy swojego braku kompetencji zastępca. Ot, taki niewinny drobiażdżek w walce o pozycję.
No pewnie, kiedy nie ma się doświadczenia, by piastować tak poważne stanowisko trzeba użyć innych argumentów. W tym przypadku wysyłając sygnał „będę wiernym poddanym”. Naiwni myślą, że liczy się ich wiedza i doświadczenie i że z czasem ich kompetencja na pewno zostanie doceniona. Rasowy dworzanin wie, że ma to znaczenie drugorzędne, a przy niekompetentnym szefie nie ma znaczenia wcale. Najważniejsze, by zapewnić szefowi dobre samopoczucie. To znaczy – jak to się usprawiedliwiająco mówi – by szef mógł otoczyć się gronem współpracowników, do których ma zaufanie.
Tak, „dworskość”, kojarzona czasem z grzecznością i układnością bywa bezwzględną, choć właśnie ugrzecznioną, toczoną podskórnie walką o pozycję. Wiele działań, z gruntu nieuczciwych, w tej grze jest dozwolonych. Ale dobra pozycja na dworze umożliwia stawianie tym dalej od plenipotenta stojącym różnych „nieformalnych” żądań. „Byłoby dobrze widziane, gdyby”, „szef oczekuje od nas, więc”. A jednocześnie na „dobrze ustawionego” spływa wtedy splendor tego, który jest blisko szefa i przez którego można z nim to czy owo załatwić. Powiedzmy jednak otwarcie: czy taka gra będzie uprawiana czy nie zależy też od tego, czy plenipotent na nią pozwala. Jasne układy, jasne relacje mocno ją utrudniają. Jemu też jednak może to być na rękę, bo dzięki różnym intrygom swoich dworzan może łatwiej stawiać się w roli tego, który „pałace stawia głowy ścina kiedy mu przyjdzie na to chęć” (Kaczmarski o carycy Katarzynie).
Apostołom też groziło, że staną się dworzanami. Przecież – warto pamiętać – choć Jezus mówił im, że Jego drogą jest odrzucenie, śmierć, a potem zmartwychwstanie, to przecież nie bardzo dawali temu wiarę. Jakoś nie pasowało to do ich wyobrażeń o Mesjaszu. Raczej spodziewali się zyskać na znajomości z Nim całe tsunami zaszczytów i splendoru. Na szczęście Jezus szybko i stanowczo na te ich kalkulacje zareagował.
Było już po wyznaniu Piotra w Cezarei, że Jezus jest Mesjaszem. Już usłyszeli, że jeśli chcą zachować swoje życie, muszą się zaprzeć samych siebie, wziąć swój krzyż i naśladować Go. Ale nic strasznego się nie wydarzyło. Wręcz przeciwnie, trzech z nich widziało na Taborze Jezusa przemienionego, rozmawiającego z Mojżeszem i Eliaszem. I słyszeli świadectwo o Nim samego Boga. A potem wszyscy zobaczyli też, jak Jezus uzdrawia opętanego epileptyka. Czy może dziwić, że zapowiedź Jezusa nie przedarła się jeszcze do ich umysłu?
Tak przyszli do Kafarnaum. Gdy był w domu, zapytał ich: «O czym to rozprawialiście w drodze?» Lecz oni milczeli, w drodze bowiem posprzeczali się między sobą o to, kto z nich jest największy. On usiadł, przywołał Dwunastu i rzekł do nich: «Jeśli kto chce być pierwszym, niech będzie ostatnim ze wszystkich i sługą wszystkich!». Potem wziął dziecko, postawił je przed nimi i objąwszy je ramionami, rzekł do nich: «Kto przyjmuje jedno z tych dzieci w imię moje, Mnie przyjmuje; a kto Mnie przyjmuje, nie przyjmuje Mnie, lecz Tego, który Mnie posłał». Wtedy Jan rzekł do Niego: «Nauczycielu, widzieliśmy kogoś, kto nie chodzi z nami, jak w Twoje imię wyrzucał złe duchy, i zabranialiśmy mu, bo nie chodził z nami». Lecz Jezus odrzekł: «Nie zabraniajcie mu, bo nikt, kto czyni cuda w imię moje, nie będzie mógł zaraz źle mówić o Mnie. Kto bowiem nie jest przeciwko nam, ten jest z nami. Kto wam poda kubek wody do picia, dlatego że należycie do Chrystusa, zaprawdę, powiadam wam, nie utraci swojej nagrody.
Kto chce być pierwszym, niech będzie ostatnim i sługą wszystkich. Mocne. W firmie Jezusa pierwsze są sprzątaczki. Na wytwornym raucie nie damy ubrane w eleganckie kreacje i ważniacy popijający drinki, ale kelnerzy. W Jego Kościele... No cóż, nie ci, którzy przewodzą, ale ci, którzy służą. A ci, którzy przewodzą o tyle, o ile służą.
To postawienie sprawy na głowie, prawda? Ale czyż Jezus nie ostrzegał, że idący za Nim muszą się zaprzeć samych siebie? Że będą musieli czasem pójść na przekór swoim przyzwyczajeniom, oczekiwaniom i nadziejom? A potem jeszcze to postawienie przed nimi dziecka, gdy powiedział, że przyjmując je przyjmują Jego samego. Szczęśliwi i wielcy ci rodzice i wychowawcy. Choć w swojej służbie tacy zwyczajni. No i może też ci wszyscy, którzy przyjmują ludzi dzieciom podobnych: prostych, ubogich, zmarginalizowanych, nic nie znaczących...
Jezus przeciwstawia się w tej scenie jeszcze jednej, wynikającej z przeświadczenia o przynależności do Jego dworu postawie. Przekonaniu Apostołów, że są tak ważni, iż wszystko musi być pod ich ścisłą kontrolą. A każdy, kto robi coś poza nimi, nie czekając na instrukcje, wytyczne czy mądre rady, jest co najmniej podejrzany. W tym właśnie kontekście padają słowa Jezusa: „Kto nie jest przeciwko nam, ten jest z nami”. I to nawet w tak delikatnej sprawie, jak wypędzanie w imię Jezusa złych duchów.
W relacjach między uczniami Chrystusa mocno trzeba wystrzegać się myślenia charakterystycznego dla myślenia Bardzo Ważnych Urzędników. To znaczy? Ot, na przykład stylu niektórych oświatowych specjalistów, którzy są przekonani, że gwarancją lepszego wykształcenia i wychowania uczniów jest ścisłe trzymanie się przez nauczycieli programów i wytycznych powstałych w zaciszu gabinetów. No jasne, pisali je specjaliści, z naukowymi tytułami. Tyle że uczy i wychowuje nie program i najmędrsze nawet rady, ale człowiek. Sprowadzenie go do roli maszyny realizującej plany i zadania nie może przynieść dobrych efektów. Bo odczłowiecza międzyludzkie relacje.
Także w Kościele trzeba się wystrzegać podobnego myślenia. Biskup, ksiądz, katecheta, wierny świecki – wszyscy – nie są bezdusznymi maszynami do wykonywania odgórnych instrukcji, ale osobami, podmiotami, które mają prawo i obowiązek podejść do swoich obowiązków twórczo. Scena z Janem pytającym Jezusa o człowieka, który ośmielił się działać w imię Jezusa choć nie chodził z nimi uświadamia, że ta ich inicjatywa może być traktowana wręcz jako pewien dar, jako charyzmat Ducha, który działa, kiedy i jak chce. Nie znaczy to, że można zrezygnować z wszelkiej kontroli nad taką działalnością. Błędem jednak jest myślenie, że pozwolenie na taką „partyzantkę” niszczy Kościół. Wręcz przeciwnie, może go ubogacić. Jezus zabraniając Janowi zakazywać działania takim ludziom przypomina, że Jego uczniowie powinni strzec się zarozumiałości, która sprowadzeniem wszystkiego do centralistycznego zarządzania tak naprawdę zubaża Kościół. I choć czasem dworzanina może uwierać, że splendor nie na niego spada, to przecież wspólnocie uczniów Chrystusa pierwszym nie jest ten, kto wybrany przez Jezusa uznał, że jest od innych lepszy, ale ten kto służy.
Jezus łamie uświęcone przyzwyczajeniami zasady. Najpierw chcącym iść za Nim każe się zaprzeć samych siebie, teraz występuje przeciw tak miłej sercom wielu mentalności dworskiej. A to dopiero początek...
***
Poprzednie odcinki
Przeczytaj też:
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |