Z czystym sercem

Cieszyć się ze znalezienia, nie straszyć karą za zbłąkanie się - to zadanie uczniów Chrystusa.

Rozmyślania na kanwie Łk 15, 1-10.
Tekst z cyklu „W drodze do Jerozolimy”.

Boże królestwo, Ewangelia i nasze zbawienie to sprawy zbyt poważne, by spychać je na margines życia. Dla ucznia Chrystusa muszą stać się zasadą porządkującą wszystko inne – przypomniał zmierzający ku Jerozolimie Jezus idącym za Nim tłumom.  Kto nie nosi swego krzyża, a idzie za Nim nie może być Jego uczniem. Podobnie jak nie może być nim ten, kto nie wyrzeka się wszystkiego co posiada. Wyzwanie jakie stawia idącym za Nim Jezus jest jasne i nie pozostawia żadnych wątpliwości. Stawiając je Jezus pamięta jednak, że ci, którzy za Nim nie idą albo na tej drodze się zagubili nie przestają być Bogu bliscy.

Jasno mówi o tym bezpośrednio po naukach dotyczących wspomnianych wymagań. A okazją była postawa faryzeuszy i uczonych w Piśmie.

Zbliżali się do Niego wszyscy celnicy i grzesznicy, aby Go słuchać. Na to szemrali faryzeusze i uczeni w Piśmie: «Ten przyjmuje grzeszników i jada z nimi». Opowiedział im wtedy następującą przypowieść...

Gdy spojrzeć na sprawę zimnym okiem jest to jednak dość zaskakujące. Dlaczego Jezus miałby nie przyjmować grzeszników? Czy może w człowieku być coś, co go całkowicie przekreśla sprawiając, że żaden uczciwy gość nie powinien, i to pod żadnym warunkiem, utrzymywać z nim kontaktu?

Próbuję odnieść to do naszego dziś. Tak, gorszy mnie (a właściwie raczej tylko boli czy zniesmacza), gdy człowiek podobno uczciwy brata się z cwaniakami, bo liczy że coś u nich dla siebie ugra. To moim zdaniem stawia zresztą pod znakiem zapytania jego prawość. Nie przyszłoby mi jednak do głowy oburzać się na to, że ktoś życzliwie rozmawia z kimś, o kim ja mam złe zdanie. Nawet jeśli celem tej rozmowy nie jest (natychmiastowe) doprowadzenie tego człowieka do nawrócenia. Po prostu: każdy, nawet największy grzesznik, zasługuje na odrobinę chociażby szacunku. Żaden dobry i uczciwy człowiek nie powinien drugim gardzić.

Dlaczego więc faryzeusze i uczeni w Piśmie uważali, że Jezus nie powinien „przyjmować grzeszników i jadać z nimi”? Myśleli, że Jezus coś próbuje u nich ugrać? Bez przesady, przecież było widomym, że to ktoś, komu nie zależy na ludzkiej opinii. Gdyby było inaczej, to by zabiegał raczej o ich, faryzeuszów i uczonych Piśmie, uznanie. Powodem takiego postawienia sprawy były chyba raczej mankamenty ich własnego serca. Może zazdrość o sławę, może pogarda dla  grzeszników, może jeszcze coś innego. W każdym razie zarzut odsłaniał tylko tkwiące w nich samych zło, ich własną małość.

Nie inaczej bywa dziś. Zło jest złem i nie należy udawać, że jest inaczej. Ale każdemu, nawet największemu grzesznikowi należy się szacunek, nie pogarda. Pogarda świątobliwych zamyka grzesznika w zaklętej bańce grzechu. Sprawia, że nie może się on wydostać z dołu, w który wpadł. Nie chce? Trzeba by to najpierw sprawdzić, a nie zakładać złą wolę. Bo nie chcieć a nie móc albo i nie wierzyć w możliwość wyjścia ze swojej sytuacji to zupełnie inne sprawy. Bóg to wie. I to właśnie tłumaczy Jezus w kolejnych przypowieściach.

Któż z was, gdy ma sto owiec, a zgubi jedną z nich, nie zostawia dziewięćdziesięciu dziewięciu na pustyni i nie idzie za zgubioną, aż ją znajdzie? A gdy ją znajdzie, bierze z radością na ramiona i wraca do domu; sprasza przyjaciół i sąsiadów i mówi im: "Cieszcie się ze mną, bo znalazłem owcę, która mi zginęła". Powiadam wam: Tak samo w niebie większa będzie radość z jednego grzesznika, który się nawraca, niż z dziewięćdziesięciu dziewięciu sprawiedliwych, którzy nie potrzebują nawrócenia.

Czy owca jest winna temu, że się zgubiła? Jezus nic o tym nie mówi. Dwa razy za to użyte zostaje tu sformułowanie wskazujące, że winien jest raczej ten, który pasie. To pasterz gubi „jedną z nich”, to pasterz ciesząc się ze znalezienie mówi o owcy, która mu zginęła. Mogły o tym zdecydować różne czynniki, ale nikt raczej nie wymaga od owcy, by się nie gubiła. To raczej pasterz powinien o to zadbać.

Jeszcze wyraźniej widać to w drugiej przypowieści.

Albo jeśli jakaś kobieta, mając dziesięć drachm, zgubi jedną drachmę, czyż nie zapala światła, nie wymiata domu i nie szuka starannie, aż ją znajdzie? A znalazłszy ją, sprasza przyjaciółki i sąsiadki i mówi: "Cieszcie się ze mną, bo znalazłam drachmę, którą zgubiłam". Tak samo, powiadam wam, radość powstaje u aniołów Bożych z jednego grzesznika, który się nawraca.

Pieniążek nigdy nie jest winny temu, że został zgubiony. To oczywiste. Trudno też jednak zazwyczaj mówić o winie tego, który zgubił.  Tak po prostu się stało. Niezależnie od tego, czy ktoś jest daleko od Boga od urodzenia czy w jakimś momencie odszedł od wiary, może być taką zgubioną drachmą albo zabłąkaną owcą. Może, bo przecież bywa i tak, że jest w miarę świadomie i dobrowolnie podejmującym swą decyzję marnotrawnym synem. Nie o ustalenie winy tu jednak chodzi. Raczej o pokazanie, jaki powinien być nasz stosunek do zagubionych. I przede wszystkim jaki stosunek do zagubionych ma Niebo.

W tej kwestii zwracają uwagę dwie rzeczy: poszukiwanie i radość, gdy zostanie odnaleziona. Czy to owca, czy pieniążek.

Bogu bliska jest każda zagubiona owca, zależy mu na każdej zagubionej drachmie. Dla każdego zagubionego człowieka gotów jest wszcząć poszukiwania. Co istotne, bezwarunkowo. Tylko dlatego, że mu na  grzeszniku zależy. Nie jest jak faryzeusze i uczeni w Piśmie, którzy się od grzeszników odcinają. Którzy spotkanie z nimi uważają za dobry powód do gorszenia się. Nie, On chce każdego zagubionego znaleźć.

Jeśli tak widzi sprawy Bóg, to podobnie na zaginionych czy zagubionych powinien patrzyć uczeń Chrystusa. Zazwyczaj nie wiemy zresztą, na ile czyjeś odejście od Boga było wyrazem świadomej i dobrowolnej decyzji. Mogło być raczej wynikiem splotu różnych nieciekawych okoliczności. To nie powinno jednak dla nas być aż tak bardzo istotne. Stało się i już. Zadaniem ucznia Chrystusa jest pomóc w poszukiwaniach, nie osądzać i moralizować. Na pewno zaś  żaden chrześcijanin nie powinien, znalazłszy zagubioną owcę, zachęcić ją do głębszego ukrycia się, bo jak Bóg ja znajdzie, to jej dopiero pokaże :) To absurd? Oczywiście. Ale czyż nie zdarza się, że uczniowie Chrystusa znajdując zagubionych zamiast pomóc im w powrocie tak skutecznie straszą ich Bogiem, że ci przerażeni konsekwencjami znalezienia wolą ukryć się jeszcze bardziej? :)

Drugie, to ta radość w niebie. Boga, wszystkich Aniołów, i wszystkich świętych ze znalezienia zabłąkanej owcy i zagubionej drachmy. Warto podkreślić: nie domaganie się sprawiedliwości i wymierzenie kary, a radość. To jakieś dowartościowanie człowieka i jego godności. Każdy jest wartością samą w sobie, niezależnie od tego ile wniósł w świat dobra czy zła. Jeśli się odnalazł po latach błąkania się, to jest to powód do radości. Niezależnie od tego, ile bólu i kłopotów swoim zagubieniem sprawił. Niestety, dla faryzeuszy i uczonych w Piśmie sama myśl, że grzesznik mógłby się nawrócić była chyba głównie powodem do zmartwienia; no bo trzeba by znów w swoich szufladkach coś poprzestawiać i zacząć szanować tego, którym do tej pory gardzili. Niestety, taka postawa nie jest też obca niektórym chrześcijanom. Pewnie dlatego od nawracających się oczekują przejścia odpychającej, drobiazgowej procedury „oczyszczającej”: z dokładną, koniecznie publiczną analizą ich dawnych podłości włącznie. A do wspólnoty najchętniej dopuściliby tylko na próbę, gotowi w każdej chwili rzucić nowe anatemy....

A co jeśli ktoś nie zgubił się, ale świadomie (?) odszedł od Boga? O tym Jezus też mówi. W przypowieści o synu marnotrawnym. Ale o tym już w kolejnym odcinku cyklu.

«« | « | 1 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Wiara_wesprzyj_750x300_2019.jpg

Reklama

Reklama

Reklama