O Bogu, który pochyla się nad słabym

Wciąż brzmią w mojej głowie słowa z Ewangelii o Synu marnotrawnym, gdy ten postanawia wrócić do domu by zostać chociażby jednym z najemników.

Nie wiem jak was, ale te słowa mnie przerażają i wprawiają w zdumienie. Mowa o człowieku, który sięgnął dna. O kimś kto zaprzepaścił wszystko co miał, wszystko co dostał. Postanowił wrócić, ale czy cały? Zdumiewająca jest jego chęć by, zostać jednym z pracowników Ojca. W moim odczuciu jakby chciał pokazać, że mu się nie udało, ale nie jest słaby, że jest w stanie sobie sam poradzić.

Nie ukrywam, że ta Ewangelia i początki mojego kapłaństwa pokazały mi ważną prawdę, o której często „lubię" zapominać, o której nie zawsze chce pamiętać. Przed Bogiem trzeba pokazać swoją słabość, kruchość, nieporadność. Tymczasem patrząc na swoje życie, często widzę, że nie za bardzo godzę się na taką szczerość o sobie.

Czy współczesnego człowieka stać na słabość? Czy jest gotowy do tego by być słaby, niedoskonały, nieporadny. Wydaje mi się, że współczesny człowiek, świat, księża nie do końca chcą uznać swoją słabość. Nie do końca chcą zobaczyć to, że nie zawsze dorasta się do niektórych sytuacji. Wolimy się po przepychać, posprzeczać na różnego rodzaju argumenty, rozejść się, często w złości i gniewie, niż przyznać się, ale nie do tego, że się jest w błędzie, ale do tego, że sobie nie potrafię z tą sytuacją poradzić, że jestem słaby, bezsilny. Lubimy być niezależni i niepotrzebujący pomocy.
Tymczasem owca, która by się nie zgubiła owca, która była by wstanie sama wrócić i sama sobie poradzić nigdy nie była by przez Pana noszona! Nigdy by nie doświadczyła silnych ramion Boga! Nigdy by nie poznała siły Pasterza.

Dla mnie tryptyk Łukasza pokazuje, że aby doświadczyć siły miłosiernego Boga, to nie można przed nim ukrywać swojej słabości. Tak zdecydował się postąpić starszy syn, który przecież jest silny! Wolał przypomnieć o swojej sile, o tym, że nigdy nie zawiódł, że można na nim polegać, że zawsze jest wierny, że zawsze jest blisko. I czego doświadczył? Tego, że go ta własna siła pokonała. Rzuciła na kolana.

Bliżej nam do tego syna, bo my też wolimy mieć wiele pomysłów, planów. Mamy pomysł na młodzież, propozycje na różne pielgrzymki, wycieczki. Dużo jest poradników, książek z propozycjami medytacji itd. Nie neguję tego, ale chcę pokazać, że gdy nie odkryję przed Bogiem mojej słabości, to się z Nim nie będę potrafił spotkać.

To chyba dlatego tak woła papież Franciszek, by zobaczyć ubogich, że pragnie Kościoła poranionego, obolałego i znającego własną słabość. Od niedzieli co chwilę wraca do mnie pytanie, czy Bogu pokazałem już całą swoją słabość, czy odkryłem przed nim całe swoje mieszkanie? Tak jak zrobiła to kobieta, która szukała drachmy.

Ten tydzień, który trwa, Ewangelie jakie czytamy – o Setniku, o młodzieńcu z Nain, o Świętej zagubionej Rodzinie, święto Stanisława Kostki przypominają mi – przed Bogiem muszę pokazać swoją słabość, to że sobie nie radzę, to że nie dorastam do wielu spraw, że jestem bezsilny.
Dla mnie niezwykłym doświadczeniem jest odkrycie tego, że święci, na których patrzymy z podziwem na ich życie, na sposób modlitwy, na dzieła jakie napisali, potrafili stanąć przed Bogiem i powiedzieć: Jestem słaby! Dlatego mnie ratuj! Dlatego działaj!

Chrystus, gdy niósł belki krzyża też pokazał słabość. Upadał, bał się, dlaczego to robi? Bo wie, że Ojciec nie gorszy się słabością, nie wstydzi się słabości. Pierwsi ludzie w Raju nie chcieli być słabi, budowniczy wieży Babel – nie chcieli być słabi! Izraelici – nie chcieli być słabi! Ale Bóg nie raz osłabia człowieka by zrobić miejsce na swoją potęgę. Na swoją moc: tak zrobił z Jakubem, tak zrobił z Józefem, tak zrobił z Mojżeszem, tak robi z prorokami, z Hiobem, tak robi z królem Dawidem, z Apostołami, z Piotrem, z Szawłem.

Ja też nie chcę być słaby – i wiem, że nie będę, ale tylko wtedy: gdy moją bezsilną słabość pokażę Bogu.

«« | « | 1 | » | »»
Wiara_wesprzyj_750x300_2019.jpg