Na 4 Niedzielę Adwentu C z cyklu "Wyzwania".
więcej »Uczeń Chrystusa wie, że jedyne, co go może odłączyć od Pana to jego własny grzech, jego własna decyzja. Nigdy cudza wina ani jakieś niezrozumiałe fatum, z którym się walczyć nie da.
Nieraz się zastanawiam, co właściwie mają na myśli ludzie, którzy tak często używają słowa przekleństwo. Skoro go używają, chyba wiedzą co ono oznacza; zwłaszcza, że ten temat traktują jako bardzo ważny a samo słowo jako teologicznie nośne. W potocznym ludzkim języku przekleństwo może oznaczać: a) czynność złorzeczenia przez jednego człowieka drugiemu i b) trwałe odrzucenie przez Boga, owocujące już tu na ziemi serią nieszczęść. Co bardziej zabobonni są nawet przekonani, że jedno może wywołać drugie i że jeśli komuś ciotka powiedziała „Idź do diabła”, to już od takiego kogoś Bóg odstępuje, a diabeł go dopada jak swego. Z takim absurdem nie warto nawet polemizować, gdyż wymaga on wiary, że to ciotka (a nie Bóg) rządzi światem.
Zostawiwszy więc na boku tę wszechwładną ciotkę, warto poszukać biblijnych odniesień. W Starym Testamencie ludzkie złorzeczenie zdarza się rzeczywiście i płynie z bezsilnego gniewu: człowiek sam sobie nie może wymierzyć sprawiedliwości (lub tego, co za sprawiedliwość uważa), więc żąda, żeby na jego wezwanie wymierzył ją Bóg. I to szybko. Oczywiście Bóg nie jest związany ani ludzkim osądem sprawy, ani tym bardziej ludzkim terminem ewentualnej akcji odwetowej, więc złorzeczenie ludzkie Go nie wiąże, nie motywuje, nie zmusza: On sam wie najlepiej, z jakich przyczyn chce wyprowadzić jakie skutki. Ludzkie więc złorzeczenie jest po prostu wylewaniem się bezsilnej złości i więcej szkodzi przeklinającemu niż przeklinanemu. W dodatku żyjemy przecież już w Nowym Testamencie, a Chrystus powiedział nam wyraźnie: - Miłujcie waszych nieprzyjaciół… błogosławcie tym, którzy was przeklinają… (Łk 6,27.28). Jeśli nam tak każe postępować, to niewątpliwie sam tak robił i robi: w swoim i naszym imieniu daruje winy i nie przyznaje żadnej mocy niczyjej złej woli, niczyjemu złorzeczeniu. Św. Piotr dodaje: - Nie oddawajcie złem za zło ani złorzeczeniem za złorzeczenie! Przeciwnie zaś, błogosławcie! Do tego bowiem jesteście powołani, abyście odziedziczyli błogosławieństwo (1P 3,9). Czyje złe słowo może zaszkodzić komuś, kto jest dziedzicem błogosławieństwa Bożego?
A co w takim razie z tym odrzuceniem przez Boga? Uczeń Chrystusa wie, że jedyne, co go może odłączyć od Pana to jego własny grzech, jego własna decyzja. Nigdy cudza wina ani jakieś niezrozumiałe fatum, z którym się walczyć nie da. W dodatku nawet winę zgładzić można przez żal. To głosi Ewangelia, to przyniósł nam Chrystus jako podstawowy pewnik, skutek miłości do nas tak Ojca, jak i Jego własnej:
On, który nawet własnego Syna nie oszczędził, ale Go za nas wszystkich wydał, jakże miałby wraz z Nim i wszystkiego nam nie darować? Któż może wystąpić z oskarżeniem przeciw tym, których Bóg wybrał? Czyż Bóg, który usprawiedliwia? Któż może wydać wyrok potępienia? Czy Chrystus Jezus, który poniósł [za nas] śmierć, co więcej – zmartwychwstał, siedzi po prawicy Boga i przyczynia się za nami? (Rz 8,32-34).
Święty Paweł uważa ponadto, że na trwałe odrzucenie od Boga zasługuje człowiek, który sobie wyobraża, że może się zbawić o własnych siłach, bez Jego łaski, tylko za swoje zasługi w dziedzinie drobiazgowego wykonywania przepisów. (Przekonany jest również, że idealne wypełnienie w ogóle nie jest możliwe, ale to inna kwestia.) Mówi:
Natomiast na tych wszystkich, którzy polegają na uczynkach Prawa, ciąży przekleństwo… A że w Prawie nikt nie osiąga usprawiedliwienia przed Bogiem, wynika stąd, że „sprawiedliwy z wiary żyć będzie” (Ha 2,4). Prawo nie opiera się na wierze, lecz [mówi]: Kto wypełnia przepisy, dzięki nim żyć będzie. Z tego przekleństwa Prawa Chrystus nas wykupił… aby błogosławieństwo Abrahama stało się w Chrystusie Jezusie udziałem pogan i abyśmy przez wiarę otrzymali obiecanego Ducha (Ga 3,10-14).
Skoro jednak Chrystus nas wykupił z przekleństwa, czyli z tego wszystkiego, czym byśmy mogli zasłużyć na odrzucenie przez Boga – to co z tymi ziemskimi nieszczęściami, które rzekomo są objawami przekleństwa Bożego? Na gruncie Ewangelii takiej tezy nie da się utrzymać. Gdyby wielkie ubóstwo, choroba, prześladowanie, czy krótkie życie miały być takimi objawami, to musiałyby nimi być ubóstwo Świętej Rodziny, śmierć męczenników i tak dalej. A przecież mówi Pan: - Błogosławieni jesteście, kiedy was prześladują (por. Mt 5,11). Jakże więc ludzie mogą, i to w dodatku powołując się na Biblię, dopatrywać się w ziemskich niepowodzeniach i nieszczęściach objawów przekleństwa? Albo żądać, żeby człowiek z tego przekleństwa sam się wykupywał, własnymi zabiegami, praktykami, formułami? Kto cię mógł „przekląć”, jeśli Bóg ci błogosławi? Świat jest tak stworzony, że przyczyny mają skutki. Gdyby nie to, nie mogłyby zaistnieć żadne wybory moralne, także i dobre, nie tylko złe. Ale jeżeli nasze decyzje mają skutki, to mają je nie tylko dla nas samych: także i dla naszych bliźnich. Można zrobić komuś krzywdę, kto potem cierpi niewinnie i pyta, dlaczego; i można też krzywdę wyrządzić samemu sobie. Jeżeli ktoś na przykład systematycznie się przejada, to kolka wątrobowa nie jest „oznaką przekleństwa”, ani nawet szumnie „karą Bożą”, ale po prostu skutkiem naszego działania. Kto chce takich skutków uniknąć, niech unika przyczyn, a nie narzeka na kary Boże.
Można się oczywiście zastanawiać, czemu Bóg, który przecież splata wątki przyczynowe i który cierpienie dopuszcza, nie każdemu odmierza je taką samą miarą ani w takim samym gatunku. Odwieczne pytanie; odpowiedź, którą dostał Hiob, brzmiała tylko „zaufaj”. I my, kiedy uważamy, że tym razem już za dużo, że miara się przebrała, zaczynamy pytać o przyczynę – niech się Bóg wytłumaczy! – i właśnie o ewentualne przekleństwo, po prostu dlatego, że do zaufania nie dorośliśmy. Ale to jest tylko jedna więcej nasza wina, którą Bóg gotów jest nam darować.
Ci, którym wiecznie w głowie kary i przekleństwa, mogą się rozminąć z Bożą prośbą o zaufanie.
Tekst opublikowany na stronie Sióstr Benedyktynek z Żarnowca na Pomorzu
Małgorzata (Anna) Borkowska OSB, ur. w 1939 r., benedyktynka, historyk życia zakonnego, tłumaczka. Studiowała filologię polską i filozofię na Uniwersytecie im. Mikołaja Kopernika w Toruniu, oraz teologię na KUL-u, gdzie w roku 2011 otrzymała tytuł doktora honoris causa. Autorka wielu prac teologicznych i historycznych, felietonistka. Napisała m.in. nagrodzoną (KLIO) w 1997 roku monografię „Życie codzienne polskich klasztorów żeńskich w XVII do końca XVIII wieku”. Wielką popularność zyskała wydając „Oślicę Balaama. Apel do duchownych panów” (2018). Obecnie wygłasza konferencje w ramach Weekendowych Rekolekcji Benedyktyńskich w Opactwie w Żarnowcu na Pomorzu, w którym pełni funkcję przeoryszy.