Bóg mieszka w odległym niebie? Niby tak. Tyle że nie ta odległym Niebo jest już trochę na ziemi.
Z cyklu „Nawróćmy się na Kościół. Kościół (Ekklesia) w biblijnych obrazach”
Myśleć trzymając się logiki – stąd, dotąd – ważna rzecz. Pozwala ustrzec widzenie spraw przed zbędnymi balastami; ozdobnikami, które bez takiego krytycznego myślenia zbyt łatwo bierze się z istotę spraw. Czasem jednak warto, by rozum porzucił żelazną logikę, a rzucił się, jak artysta w twórczym natchnieniu, w pójście za pozornie nie pasującym do siebie intuicjami, by w pewnym momencie połączyć je w zaskakująco spójną całość. Tak jest z biblijnym obrazem Kościoła jako Nowym Jeruzalem (czy Górnym Jeruzalem). Nazywanym też Oblubienicą albo Matką. To najciekawszy, ale też najbardziej „myślołomny” (bo trudno powiedzieć, że karkołomny) biblijny obraz Kościoła. Najmocniej jednak idący na przekór tym wszystkim, którzy chcieliby z niego uczynić tylko sprawną instytucję.
Nowe Przymierze, Nowy Lud, Nowe – Górne Jeruzalem
Chronologicznie najwcześniej, ale jednocześnie najbardziej powściągliwie wyraził tę intuicję św. Paweł w Liście do Galatów (Ga 4). W wywodzie o wartości Starego i Nowego Przymierza. Przytoczmy najbardziej istotny dla naszego tematu jego fragment.
Napisane jest, że Abraham miał dwóch synów, jednego z niewolnicy, a drugiego z wolnej. Lecz ten z niewolnicy urodził się tylko według ciała, ten zaś z wolnej - na skutek obietnicy. Wydarzenia te mają jeszcze sens alegoryczny: niewiasty te wyobrażają dwa przymierza; jedno, zawarte pod górą Synaj, rodzi ku niewoli, a wyobraża je Hagar: Synaj jest to góra w Arabii, a odpowiednikiem jej jest obecne Jeruzalem. Ono bowiem wraz ze swoimi dziećmi trwa w niewoli. Natomiast górne Jeruzalem cieszy się wolnością i ono jest naszą matką.
Nie wchodząc w szczegóły... Mowa tu o zawartym na Synaju Starym Przymierzu, które zaowocowało postaniem Izraela jako ludu Bożego. Jerozolima, Jeruzalem - to metonimia – jest tu częścią obrazującą całość tego ludu. Ono trwa w niewoli, bo podlega Mojżeszowemu prawu. Górne Jeruzalem, Kościół, powstałe dzięki zawartemu na Golgocie Nowemu Przymierzu, nie jest poddane temu prawu, trwa więc w wolności. Nas jednak interesuje tu nie wolność czy jej brak. Raczej, po pierwsze, to, że Paweł mówi o nowym ludzie Bożym, Kościele. Po drugie zaś, że nazywa go Górnym Jeruzalem.
Czym była Jerozolima dla Starego Przymierza? Stolicą Izraela, wiadomo. Miasto to przez długi jeszcze czas po ucieczce Izraela z Egiptu i jego wejściu do ziemi Kanaan było miastem pogańskim. Zdobył je dopiero... król Dawid. I uczynił stolicą. Jeszcze większego znaczenia nabrało, gdy jego syn, Salomon, zbudował w Jerozolimie poświęconą Bogu świątynię. Miasto stało się wtedy najważniejszym, a pod niektórymi względami jedynym ośrodkiem kultu religijnego Izraela. W świątyni umieszczono po latach „tułaczki” Arkę Przymierza, najważniejszy znak obecności Boga w Izraelu, z manną i tablicami przymierza. Ta świątynia – zgodnie z tym co mówił Salomon – stała się w oczach Izraela miejscem zamieszkania Boga na ziemi. To dlatego tak zachwiało wiarą Izraelitów, gdy świątynia, wraz z Jerozolimą, została ograbiona i zburzona przez Babilończyków. To dlatego też, już po Chrystusie, takim ciosem było dla nich zburzenie kolejnej świątyni (wraz z miastem) przez Rzymian w 70 roku. Zniszczeniu uległ nie jakiś tam budynek, ale dom samego Boga! Stąd też pytania: dlaczego On na to pozwolił? Czyżby nas opuścił?
Paweł odwołuje się do tego właśnie rozumienia znaczenia miasta Jeruzalem. To miasto, w którym mieszka Bóg. Pisze natomiast, że ci, którzy uwierzyli Jezusowi już nie do tego miasta dążą, a do Górnego Jeruzalem; to ono jest ich Matką. Ono niejako ich zrodziło, oni do niego należą, jego są obywatelami. I ono jest tym miejscem, w którym mieszka Bóg; w nim właśnie można Boga spotkać.
Więcej Paweł już nie pisze. To jednak podstawowa treść, jaką niesie ze sobą obraz Kościoła jako Nowego (Górnego) Jeruzalem. Podobnie jak w obrazie Kościoła jako Bożej budowli, świątyni, jest to miejsce, w którym człowiek może spotkać Boga. Po szczegóły sięgnijmy do innego nowotestamentalnego pisma, Listu do Hebrajczyków (12, 18-24).
Już teraz!
Jego autor, podobnie jak św. Paweł, w pewnym momencie wspomina przymierze na Synaju. I podkreśla z jakim lękiem Izrael podchodził wtedy do Świętej Góry, jak „delegował” na rozmowy z Bogiem Mojżesza, bo bał się potęgi Boga. I słusznie, bo Bóg trzymał go tam niejako na dystans. W kontraście do tamtych wydarzeń autor Listu do Hebrajczyków wyjaśnia, co teraz zostało dane uczniom Jezusa, w jakim przymierzu mają udział, do czego przystęp...
Nie przystąpiliście bowiem do dotykalnego i płonącego ognia, do mgły, do ciemności i burzy ani też do grzmiących trąb i do takiego dźwięku słów, iż wszyscy, którzy go słyszeli, prosili, aby do nich nie mówił. Nie mogli bowiem znieść tego rozkazu: Jeśliby nawet tylko zwierzę dotknęło się góry, winno być ukamienowane. A tak straszne było to zjawisko, iż Mojżesz powiedział: Przerażony jestem i drżę. Wy natomiast przystąpiliście do góry Syjon, do miasta Boga żyjącego, Jeruzalem niebieskiego, do niezliczonej liczby aniołów, na uroczyste zebranie, do Kościoła pierworodnych, którzy są zapisani w niebiosach, do Boga, który sądzi wszystkich, do duchów sprawiedliwych, które już doszły do celu, do Pośrednika Nowego Testamentu - Jezusa, do pokropienia krwią, która przemawia mocniej niż [krew] Abla.
Przystąpiliście do góry Syjon, do miasta Boga żyjącego, do Jeruzalem niebieskiego.... Tak nazywa tę rzeczywistości autor listu. To właściwie synonimy. Syjon to góra na której stoi jerozolimska świątynia. Czyli, ogólnie, chrześcijanin przystąpił do Boga. Tego, który wszystkich sądzi. Także do tego, który jest pośrednikiem, Jezusa. Jego krew woła z ziemi bardziej niż krew Abla; tamta wołała o pomstę, krew Jezusa o miłosierdzie. Przystąpili do Kościoła pierworodnych – to pewnie aluzja to pierworodnych Izraelitów, którzy byli szczególną Bożą własnością i musieli być wykupieni – patrz ofiarowanie Jezusa w świątyni, gdy rodzic wykupują Go za złożenie w ofierze gołębi... Wszystko to wielki zaszczyt; chrześcijanin jest kimś bardzo wyróżnionym. Gdy jednak czytamy, że chrześcijanin przystąpił jednocześnie do rzeszy aniołów na zebranie i do duchów sprawiedliwych, którzy już doszli do celu, zaczynamy się zastanawiać, czy nie chodzi o przyszłość, o niebo. Wtedy i pewnie to miasto, niebieskie Jeruzalem, byłoby czymś, co człowiek osiągnie dopiero w przyszłości. Ale nie, tu nie ma czasu przyszłego. To się dzieje tu i teraz! Przyjmując Jezusa człowiek ma przystęp nieba. Tak, to zaskakujące, ale Kościół to właśnie niebo. A niebo to Kościół w całej okazałości, Kościół spełniony. Jeszcze więc nie tu i teraz, ale kiedyś - na pewno. Owo zgromadzenie w niebie, „ekklesia” w niebie, jest tym, do czego chrześcijanin zmierza. Ale jednocześnie jest tym, co ma już w tym zgromadzeniu, Kościele na ziemi. W tym Kościele, na ziemi, jakby otrzymuje pierwociny tego, czym będzie niebo: już do tego ma dostęp, choć w pełni osiągnie po odejściu z tego świata.
Już i jeszcze nie
Brzmi aż nieprawdopodobnie? No to dla potwierdzenia tego nieprawdopodobnego sięgnijmy po jeszcze jeden obraz. Tym razem z Apokalipsy. Zacytować trzeba by właściwie cały 21 jej rozdział, ale by wszystkich szczegółów nie było zbyt wiele, może pomińmy to, co dla tego wywodu nie jest najistotniejsze. I tak, jest tego sporo :)
I ujrzałem niebo nowe i ziemię nową,
bo pierwsze niebo i pierwsza ziemia przeminęły,
i morza już nie ma.
I Miasto Święte - Jeruzalem Nowe
ujrzałem zstępujące z nieba od Boga,
przystrojone jak oblubienica zdobna w klejnoty dla swego męża.
I usłyszałem donośny głos mówiący od tronu:
«Oto przybytek Boga z ludźmi:
i zamieszka wraz z nimi,
i będą oni Jego ludem,
a On będzie "BOGIEM Z NIMI".
I otrze z ich oczu wszelką łzę,
a śmierci już odtąd nie będzie.
(...)
Zwycięzca to odziedziczy
i będę Bogiem dla niego,
a on dla mnie będzie synem.
A dla tchórzów, niewiernych, obmierzłych, zabójców, rozpustników, guślarzy, bałwochwalców i wszelkich kłamców:
udział w jeziorze gorejącym ogniem i siarką.
To jest śmierć druga».
I przyszedł jeden z siedmiu aniołów,
co trzymają siedem czasz pełnych siedmiu plag ostatecznych,
i tak się do mnie odezwał:
«Chodź,
ukażę ci Oblubienicę,
Małżonkę Baranka».
I uniósł mnie w zachwyceniu na górę wielką i wyniosłą,
i ukazał mi Miasto Święte -
Jeruzalem,
zstępujące z nieba od Boga,
mające chwałę Boga.
Źródło jego światła podobne do kamienia drogocennego,
jakby do jaspisu o przejrzystości kryształu:
Miało ono mur wielki a wysoki,
miało dwanaście bram,
a na bramach - dwunastu aniołów
i wypisane imiona,
które są imionami dwunastu pokoleń synów Izraela6.
Od wschodu trzy bramy
i od północy trzy bramy,
i od południa trzy bramy,
i od zachodu trzy bramy.
A mur Miasta ma dwanaście warstw fundamentu,
a na nich dwanaście imion dwunastu Apostołów Baranka.
(...)
A świątyni w nim nie dojrzałem:
bo jego świątynią jest Pan Bóg wszechmogący
oraz Baranek.
I Miastu nie trzeba słońca ni księżyca,
by mu świeciły,
bo chwała Boga je oświetliła,
a jego lampą - Baranek.
I w jego świetle będą chodziły narody,
i wniosą do niego królowie ziemi swój przepych.
I za dnia bramy jego nie będą zamknięte:
bo już nie będzie tam nocy.
I wniosą do niego przepych i skarby narodów.
A nic nieczystego do niego nie wejdzie
ani ten, co popełnia ohydę i kłamstwo,
lecz tylko zapisani w księdze życia Baranka.
To wizja nowego świata, prawda? Gdy patrzyć tylko na pierwszą część tej wizji tak właśnie jest. Jest Nowe Niebo i Nowa Ziemia, niebo, w którym nie ma już śmierci. Jest też - w kontraście - „udział w jeziorze gorejącym ogniem i siarką”, śmierć druga. Jedyne, co każe się zastanowić czy faktycznie tylko o niebo chodzi jest to, że o owym Nowym Jeruzalem ani nie powiedziano, że zstąpi, ani że już zstąpiło, ale, niepokojąco, że jest ono „zstępujące”. Jeszcze nie na ziemi, ale właściwie już.
Dość znamienna jest jednak druga cześć tej wizji, okazanie Wizjonerowi szczegółów owego miasta. Jest ono pod każdym względem doskonałe. I mieszka w nim Bóg. Dlatego nie potrzeba mu światła słońca ani księżyca, dlatego nie trzeba mu świątyni; całe jest w pewnym sensie świątynią Boga. Na 12 warstwach jego fundamentów wypisano imiona 12 Apostołów Baranka. Przypomnijmy: już Paweł Pisał o Apostołach jako fundamencie Kościoła, prawda? Najbardziej jednak zaskakująca jest końcówka tej wizji. Słyszmy: „w jego - Nowego Jeruzalem - świetle będą chodziły narody”. Narody? Toż to teraźniejszość! Można oczywiście rozumieć, że chodzi tylko o światło jakim jest nadzieja; nadzieja nieba. Kościół jawiłby się wtedy jako źródło nadziei na niebo. Ale można też przyjąć, że nie o samą nadzieję chodzi, ale o samo, będące będące tej nadziei głosicielem Nowe Jeruzalem; to ono (nie sama nadzieja!) jest dla narodów światłem, tu i teraz; to Kościół, który będąc niejako pierwocinami nieba, przynosi narodom nadzieję na zmartwychwstanie i życie wieczne. Dalej, ten właśnie Kościół ubogacony jest przez „skarby narodów”, które doń są wnoszone – czytamy. Nie musi chodzić tu o złoto czy perły, ale to wszystko, co jest prawe, dobre i piękne w ich kulturach. Można tak odczytywać? Chyba tak. W tym kontekście bardzo ciekawie brzmi ostanie zdanie wizji: „A nic nieczystego do niego nie wejdzie ani ten, co popełnia ohydę i kłamstwo, lecz tylko zapisani w księdze życia Baranka”. Gdy odnieść do nieba – oczywiste. Gdy do Kościoła... Pokazuje, że granica między tym, co jest Kościołem, a co nim nie jest, to nie kwestia wpisu w księgach metrykalnych. Można formalnie do Kościoła należeć, zaś faktycznie nie mieć do niego dostępu. Chyba ważne w dzisiejszych dyskusjach...
Intuicja ucząca pokory
Obraz Kościoła jako Nowego Jeruzalem to obraz niewyraźny, nieostry, wkomponowany w obraz przyszłego świata. Ale to coś, co jest przypomnieniem paradoksu „już i jeszcze nie”. Tak jest z królestwem Bożym: jest pośród nas, a jednocześnie spodziewamy się, że w pełni dopiero nadejdzie. W kontekście obrazu Kościoła jako Nowego Jeruzalem można powiedzieć podobnie: niebo już dziś jest, w Kościele, ale jeszcze nie w sposób pełny. Proces zstępowania nieba na ziemię ciągle trwa. W sposób pełny objawi się przy końcu czasów, gdy ten świat zostanie ostatecznie przemieniony w nowe niebiosa i nową ziemię, w których nie będzie już zła (symbolizowanego w tej wizji przez morze).
Taka wizja Kościoła to coś niesłychanego, trudno mieszczącego się w głowie. Pokazuje nam jak płytkie jest dostrzeganie w Kościele jedynie rzeczywistości ziemskiej, z Bogiem (ewentualnie) przypatrującym się wszystkiemu z zaświatów. Bo Bóg działa i w świecie i w Kościele tu i teraz. I On jest tym, który przemienia naszą rzeczywistość w niebo. W Kościele, przez Kościół. Dlatego z ogromną pieczołowitością wobec natury Kościoła powinniśmy podchodzić do wszelkich w nim reform. Wszystkie, zamiast koncentrować się na strukturach, powinny być przede wszystkim staraniem, by Kościół, będąc jak najbardziej po myśli Bożej zasługiwał, by być nazywany Miastem Boga, Nowym Jeruzalem. Choć przecież w dużej mierze jest, prawda? Jest w nim Bóg, który uświęca i przysposabia przyszłych obywateli nieba, jest wielu świętych...
***
PS. To obraz często przywoływany w architekturze kościołów, zwłaszcza tych dawniejszych. Wchodząc tam człowiek miał wejść do nieba, do obcowania z Bogiem i świętymi. Stąd te wszystkie, akie nie inne "niebiańskie" malowidła..
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |