Trędowaty był człowiekiem odrzuconym przez społeczeństwo, zepchniętym na margines, zmuszonym do życia na uboczu, bez miłości i współczucia. Jezus był jedynym, który się do niego zbliżył i zaoferował mu pomoc.
Droga zaprowadziła mnie do średniowiecznego kościoła. Mijałem go codziennie, ale nigdy nie wszedłem do środka. Tamtego dnia było inaczej. Ciekawość i pragnienie zmiany skłoniły mnie do wejścia przez stare drewniane wrota.
Chór śpiewał pieśni. Ten śpiew mnie oczarował i poczułem, jakbym znalazł się pod wpływem magicznego zaklęcia. Potężna siła kazała mi usiąść w ostatnim rzędzie. Przyglądałem się uważnie i wsłuchiwałem w radosny śpiew chóru, po którym nastąpiło mocne kazanie wygłoszone przez księdza.
Rozejrzałem się dookoła. Wszyscy wydawali się szczęśliwi i zadowoleni. Podziwiałem ich, życząc sobie, bym i ja mógł zakosztować odrobinę tej radości, choć okrucha ich dobrego nastroju. Myślałem o tym przez chwilę.
Nabożeństwo się skończyło i ludzie zaczęli wychodzić z ławek, pozdrawiając się wzajemnie i dzieląc przemyśleniami. Przyglądałem się z oddali, jak mucha na ścianie.
Staruszka idąca o lasce uśmiechnęła się do mnie i obdarzyła mnie ciepłym spojrzeniem. Odwzajemniłem jej czułe spojrzenie, powiedziałem, że nabożeństwo było wspaniałe, i skomplementowałem jej piękny uśmiech. Uśmiechnęła się znowu, pokiwała głową i wyszła przez dębowe drzwi.
Siedziałem tam samotnie jeszcze przez chwilę, trzymając w dłoniach Biblię. Otworzyłem ją spontanicznie i mój wzrok padł na Ewangelię według św. Mateusza, rozdziały 8–10 mówiące o tym, jak Jezus uzdrowił trędowatego.
Trędowaty był człowiekiem odrzuconym przez społeczeństwo, zepchniętym na margines, zmuszonym do życia na uboczu, bez miłości i współczucia. Jezus był jedynym, który się do niego zbliżył i zaoferował mu pomoc. Posługując się własnymi dłońmi, obmył tego człowieka i tym samym oczyścił go z jego choroby.
Czytając tę historię po raz pierwszy w życiu, czułem, że coś porusza się w moim sercu. Byłem trędowatym. A przynajmniej jego internetowym odpowiednikiem. Człowiekiem odrzuconym przez społeczeństwo z powodu swojej tożsamości, człowiekiem, który zniechęcił do siebie cały świat tylko dlatego, że chciał być kochany. Jeśli Jezus zdołał ocalić kogoś, kogo nikt nie kochał, może mógłby ocalić także mnie. To był moment mojego przebudzenia.
Mówią, że Bóg wkracza w nasze życie na wiele różnych sposobów. Chodziłem do kościoła, gdy byłem w szkole podstawowej, i potem, gdy byłem wolontariuszem w Etiopii, i miałem z tych czasów bardzo dobre wspomnienia – z wyjątkiem nabożeństwa, które okazało się egzorcyzmem. Przez większą część mojego życia wierzyłem w istnienie siły wyższej, choć ta wiara została poważnie nadwyrężona za sprawą moich trudnych doświadczeń w okresie dojrzewania, gdy myślałem, że jeśli istnieje jakiś Bóg, to na pewno mnie opuścił.
Pośród moich licznych wzlotów i upadków zawsze modliłem się do wszechświata i wierzyłem w moc myślenia i energii. Dobra energia przyciąga dobrą energię, zła przyciąga złą. Zapewne większość osób zgodzi się z tym, że karma dosięga tych, którzy wyrządzają zło innym, a dobre rzeczy wracają do czyniących dobro. Wszechświat odwzajemniał mi się na różne sposoby, ale moje modlitwy nadal nie zostały wysłuchane. Czy powodem mogło być to, że źle je adresowałem?
Te pytania kołatały się w mojej głowie, gdy leżałem w łóżku tamtej nocy. Przez wiele godzin zastanawiałem się nad samym istnieniem wszechświata, nad życiem jako takim i nad tym, w jaki sposób stałem się osobą, którą wówczas byłem. Gdy obudziłem się następnego poranka, w kolejny zimny jesienny dzień, czułem się jakoś inaczej. Miałem wrażenie, że przez moje ciało przepływa jakaś energia, która mnie oświeca. Nie byłem już Olim Londonem, szalonym fanem K-popu i transpłciowym maniakiem operacji plastycznych – byłem po prostu sobą. W tamtej chwili zrozumiałem, że jeśli mam być sobą, muszę dokonać w swoim życiu radykalnych zmian. Chciałem się zmienić, chciałem być szczęśliwy i wiedziałem, że albo zrobię to teraz, albo nie zrobię tego już nigdy.
By wrócić do tego, kim naprawdę byłem, musiałem stać się znowu mężczyzną. Musiałem skończyć z przedłużaniem włosów, noszeniem sukienek i makijażu, i po prostu być sobą. Wiara, którą pogłębiałem przez kolejne miesiące, dała mi wskazówki, których potrzebowałem, by pokonać swoje demony i w pozytywny sposób pokierować swoim życiem, bym w przyszłości mógł wspierać osoby w podobny sposób zmagające się z kryzysem tożsamości.
Czytając codziennie Biblię, nie mogłem się nadziwić współczuciu Jezusa i temu, jak wychodził naprzeciw innym, by skierować ich w stronę światła. Często wracałem do opowieści o tym, jak Jezus uzdrowił trędowatego. Trędowaty był odrzucony przez ludzi, którzy wiedzieli, że trąd jest zakaźny i przenosi się przez dotyk i bliski kontakt. Cierpiący człowiek był traktowany jak wyrzutek, żył w kolonii trędowatych z dala od cywilizacji i nie mógł mieć kontaktu z resztą świata. Czułem się jak taki trędowaty, jakbym przez całe swoje życie był wyrzucony poza nawias, zmuszony do życia w izolacji i traktowany, jakbym miał zakaźną chorobę, którą był mój wygląd lub to, że byłem inny.
Jezus słyszał o trędowatym człowieku i o jego cierpieniu. Chcąc przełamać społeczne uprzedzenia na temat trądu, złożył temu człowiekowi wizytę. Jezusowi nie podobało się, że prawo żydowskie oraz ludzki obyczaj nakazuje separować od społeczeństwa osobę uznaną za „nieczystą”. Poszedł do tego człowieka, dotknął go i oczyścił. Jezus uzdrowił go z litości, lecz chciał także zmienić ludzki sposób myślenia. To jedyny przypadek w Ewangelii według św. Mateusza, gdy Jezus dotknął człowieka powodowany litością i w tym samym czasie uzdrowił go z choroby. Zaraz potem Jezus nakazał temu człowiekowi udać się do kapłana, by tamten go zbadał i ogłosił czystym.
Ta historia, która przemawiała do mnie tak mocno, że pośrednio to dzięki niej zostałem chrześcijaninem, ukazuje dobroć Boga i to, że On przychodzi do nas, gdy jesteśmy w potrzebie. Ja byłem w wielkiej potrzebie, byłem zagubioną owcą potrzebującą pasterza, a Bóg wyszedł mi naprzeciw i zaprowadził mnie w bezpieczne miejsce. Ta ważna historia uczy nas także, jak istotne jest, by chrześcijanie wyciągali rękę do tych, którzy żyją na obrzeżach społeczeństwa.
Byłem odrzucony i wzgardzony, a jednak członkowie Kościoła przyjęli mnie z radością, pomogli mi, gdy tego potrzebowałem, i ponieśli do światła, pomagając stać się tym, kim dzisiaj jestem...
*
Powyższy tekst pochodzi z książki "Gender Madness. Historia dramatycznych zmagań jednego człowieka z ideologią woke i jego walki w obronie dzieci". Autor: Oli London. Wydawnictwo Esprit