Zadajcie więc śmierć temu, co jest przyziemne w waszych członkach: rozpuście, nieczystości, lubieżności, złej żądzy i chciwości, bo ona jest bałwochwalstwem (Kol 3,5)
Stąd bierze się ten ogromny smutek i niepokój w duszy człowieka, który zagłusza się seksem, gromadzeniem wszelakich dóbr, przesadną troską o ciało, o zdrowie: życie człowieka nie należy do niego. Człowiek naprawdę tylko niewiele potrzebuje, by żyć: musi oddychać, trochę pić i trochę jeść. I ten minimalizm się człowiekowi nie podoba, bo przecież we własnych oczach jest wart dużo więcej. Ale jak o własnej wartości przekonać innych? I zaczyna się rywalizacja, kto ma więcej (władzy, pieniędzy, domów, ważnych znajomych), kto piękniej i młodziej wygląda, kto więcej wie, kto więcej potrafi i może załatwić. Pól rywalizacji jest mnóstwo.
Ale to nic nie pomoże. Na końcu życia zostaniemy zupełnie sami, totalnie ogołoceni. I nieważny będzie nasz wygląd, ilość ukończonych uczelni, poznanych ludzi, zgromadzonych dóbr. Staniemy przed jedynym i prawdziwym Bogiem i zdamy rachunek z tego, komu całe życie służyliśmy. Ile było w naszych czynach, słowach i myślach wychwalania i służenia różnym bałwanom (gdy często bałwanem jestem ja sam dla siebie), a ile było w nich wychwalania i służenia Bogu.
Przeczytaj komentarze | 5 | Wszystkie komentarze »
Ostatnie komentarze:
------------
A to nie jest łatwe zdanie..łatwiej przyjmowane w wieku dojrzałym..chciałoby się rzecz,błogosławiona starość,gdy człowiek patrząc na swoją przeszłość widzi ile zmarnował czasu na "gromadzenie" i jak tak naprawdę niewiele potrzebował..wtedy przyjęcie tych słów wydaje się tak oczywiste.
Czy należy winić młodość ze tych sów nie rozumie?,odrzuca?..ze są niezrozumiałą przeszkodą w spełnieniu siebie?..są w piśmie słowa"na wszystko jest czas"--piękne słowa,ustawiające wszystko na swoim miejscu i we właściwym porządku.
Ważne są fundamenty-ważna jest modlitwa"klepana" przy matce i ojcu na kolanach,różaniec czy koronka..budząca czasem w dziecku odruch złości(bo ja się fajnie bawię,a ty mi każesz te nudy mówić,zabierasz mi czas na zabawę )-ważne zasady stawiane nastolatkowi..owszem,możesz przenocować u koleżanki..ALE chcę cię widzieć następnego dnia na mszy..owszem możesz niedzielę spędzić na plaży,na wycieczce..ALE po mszy--to też w młodych budzi bunt..Bóg nie dla każdego jest aż tak realny,ważny,istotny gdy jest się młodym ,pełnym sił,"gdy spełniają się marzenia"..i to też nie jest powód do narzekania..to jest także prawo młodości.i prawo do własnego wyrażania zdania...ważne aby miało w sobie te podwaliny,do których będzie mogło wrócić,i dalej samemu już na nich budować siebie z pomocą Pana Boga--(kiepsko jeśli ich w sobie nie odnajdzie..tu już się odzywa"a gdzie byli rodzice?")
Moim zdaniem jest to zdanie które Pan Bóg wypowiada do każdego osobiście,w sobie znanym czasie i najlepszym dla człowieka..czasem już w dzieciństwie,czasem nastolatek odczuje to mocno w swoim życiu,czasem dopiero u schyłku życia--tych słów nie da się nikomu narzucić,ani nikogo do takiego życia zmusić.
Dlatego niepokoi mnie czasem rozmowa z zagorzałym katolikiem..niepokoi mnie choroba agresji która w niektórych się wytwarza,pod wpływem religijności,pobożności,przestrzegania co do joty nauki Ko0ścioła--czasem ma się wrażenie,że ta nauka zwalnia ich z obowiązku myślenia.zwalnia z własnego rozeznania dobra i zła--zaciekłość z jaką powołują się na jakiś zapis,narzucający odpychający sposób...złość gdy ktoś ma jednak odmienne zdanie,gdy ktoś kto skonfrontował swoje życie,swoje postępowanie pod względem nauki Jezusa,z nauką kościoła,ze swoim własnym sumieniem i u znał że nie może inaczej żyć,że gdzieś tam jednak z tą nauką kościoła musi się rozmijać(czy naprawdę musi?..to zweryfikuje życie)..i to rozmijanie wcale nie jest mu na rękę..a jednak słyszy od kogoś"nie masz prawa nazywać się katolikiem"--i tu jest kolejne pytanie,kto komukolwiek daje prawo w ten sposób osądzić innego?..czasem natarczywość w narzuceniu własnego zdania,sprawia..że zastanawiam się dlaczego ta osoba w tym tkwi?..dlaczego jest taka wroga?,zacięta? zamknięta na argumenty?..czy tej osobie jest dobrze w tym,ze sama tak przestrzega nauk kościoła i pilnuje każdego kroku,gestu,myśli żeby tylko nie zgrzeszyć..czy nie jest w niej w głębi w podświadomości chęć "dokopania wiarą?"..żeby mieć świadomość że ktoś inny musi się też tak męczyć?..czy ta osoba przyjęła naukę kościoła świadomie i dobrowolnie? czy przepracowała to z własnym życiem?,z własnym sumieniem?--człowiek myślący który potrafi na przekór swoim emocjom,rozeznać nakazy ,zakazy,wskazania..potrafi przyjąć naukę bez poczucia krzywdy,rezygnuje bo sam tego chce,bo zrozumiał i przyjął i się z tym zgadza..taki człowiek nie "walczy wiarą"..taki człowiek wierzy w moc i miłość Boga..taki człowiek ufa,że jego napomnienie choć odrzucone ,znalazło grunt a resztą zajmie się sam Pan Bóg.
Nikt nie wie jaką drogą Pan Bóg prowadzi naszego bliźniego..córkę,syna,męża,sąsiadkę--mogą nas boleć ich wybory,ich rozmijanie z nauką,rozmijanie z naszymi oczekiwaniami..ale trzeba im na to pozwolić..radzić-ale nie wymuszać///to jest bardzo trudne..chcemy dla najbliższych dobra,pragniemy ustrzec ich przed błędami i bólem--ale oni mają prawo do własnych upadków,i błędów..maja prawo do własnego życia i przeżycia go według swoich wyborów(nawet złych).
Jakże często trudno jest zdecydować co jest wystarczające?..a co już nadmiarem,chciwością.W zależności od pozycji,środowiska,oczekiwań--ważne żeby w tym wszystkim był ON..gdy człowiek zawalczy o tą relację z NIM..wtedy dopiero można dostrzec co w moim życiu jest niezbędne,a co karmieniem własnego egoizmu i poklasku--Nikt z zewnątrz tego nie narzuci,nikt obiektywnie nie stwierdzi"już ci wystarczy"--Tylko ON potrafi w moim sumieniu pokazać mi gdzie mi bliżej..czy do Niego?..czy w przeciwnym kierunku
wszystkie komentarze >
Uwaga! Dyskusja została zamknięta.