Kościół bez Biblii??? Pismo Święte w średniowiecznej rzeczywistości eklezjalnej. Wykład Bpa Prof. Grzegorza Rysia w ramach Akademii Biblijnej.
Nie sposób, z całą pewnością, porwać się na opisanie w jednym wykładzie „dziejów Biblii” w całej historii Kościoła. Spróbuję, co najwyżej, uczynić to w odniesieniu do zachodniego średniowiecza – i to też nie tyle systematycznie, co raczej „plamowo” – wskazując wyrywkowo ogniskowe zagadnienia. Dlaczego średniowiecze? Odpowiem cytatem, który przejrzyście i precyzyjnie pointuje problem badawczy:
„Biblia pozostawała w samym centrum średniowiecznej myśli religijnej; była najważniejszym spisanym tekstem średniowiecznego świata, niezbędnym dla zrozumienia jego postaw, wierzeń, porywów, jego kultury i sztuki. Ależ, jak to być może? Czy nie mówiono nam nieprzeliczoną ilość razy, że średniowieczny Kościół całkowicie zaniedbał Biblię, że została ona przyniesiona pod strzechy zwykłych chrześcijan dopiero przez XVI-wiecznych reformatorów – przez Lutra w Niemczech, przez protestantów i purytan w Anglii i w Nowej Anglii? Że dla średniowiecznych laików była zakazaną lekturą? Mamy tu do czynienia z rzeczywistym problemem badawczym (…). Przez całe średniowiecze nauczycielem teologii był Mistrz Pisma Świętego, którego pierwszym i jedynym zadaniem było wykładać Biblię… Biblia była jedyną księgą znajdującą się w każdej bibliotece. Zawarte w niej historie i przekaz stanowiły punkt wyjścia dla każdego kaznodziei. Jej fragmenty nieustannie były wyśpiewywane i recytowane po kościołach (szczególnie zakonnych) całej Christianitatis. Echo biblijnych tekstów można było usłyszeć w każdym rogu łacińskiej, a nierzadko również rodzimej literaturze tej epoki. Biblijne opowiadania napotykamy w iluminowanych księgach, w malarstwie ściennym i w rzeźbie. Biblia była wszędzie.”[1]
Rzeczywiście, jest problem: powszechnego, niemal podręcznikowego przekonania o niedostępności (a więc i nieobecności) Biblii w średniowieczu. Jakie znaczenie w świecie ludzi w 90-ciu procentach niepiśmiennych (illitterati) mogła mieć Księga, kosztująca w swej najskromniejszej wersji tyle, ile pół domu? Dodatkowo, „zamknięta na klucz”, jakim była łacina? Czy bezpośrednim echem średniowiecznego lęku przed szerszym otwarciem Biblii (wzmocnionym dodatkowo – na zasadzie wahadła – fobią anty-reformacyjną) nie jest następujący zakaz, sformułowany przez Święte Oficjum na progu nowożytności: „[Korzystanie z] przekładów Biblii na języki własne jest zakazane wszystkim kobietom – również mniszkom pozostającym w klasztorach. Nie powinno się też udzielać na nie zgody także mężczyznom, poza nielicznymi wyjątkami pokornych zakonników, którzy nie przyjęli święceń, a także pobożnych i oddanych świeckich, cieszących się najlepszą opinią… Kapłanom, diakonom i subdiakonom [lektura] przekładów Biblii jest całkowicie zakazana. Ci, którzy nie znają lub lękają się języka łacińskiego, lub nie dbają o jego rozumienie, powinni być także wykluczeni ze stanu duchownego”[2].
Tymczasem, przeszło trzy i pół wieku wcześniej Innocenty III w serii listów do arcybiskupa Metz zgodził się (!), by wielkie mnóstwo świeckich, także kobiet, należących do jego diecezji, ożywionych pragnieniem [poznania] Pism Świętych, Ewangelii, listów Pawłowych, Psałterza i in., mogło je czytać w przekładzie na własny język (in Gallico sermone)[3]. Nie pozwalał natomiast na tajemne zebrania owych wiernych, zwłaszcza połączone z ich przepowiadaniem, konkurencyjnym wobec niedouczonych i niegodziwych kapłanów[4].
----------------------------------
[1] R. i Ch. Brookes, Popular Religion in the Middle Ages. Western Europe 1000 – 1300. London 1984, s. 130.
[2] Instructio circa Indicem librorum prohibitorum ad omnes Inquisitores et ministrom Sacri Officii Sanctae Romanae et Universalis Inquisitionis. Miscellanea Historiae Pontificiae 10:1945, s. 101.
[3] I trudno się dziwić, skoro już wczesne średniowiecze znało przekłady Biblii na własne języki nawracanych ludów, a nawet papieską rekognicję używania ich w liturgii – jak choćby w przypadku misji świętych Cyryla i Metodego.
[4] PL 214, c. 695 – 699.