Nienawiść? Codzienna obserwacja zdaje się sugerować, że to ona, a nie miłość, napędza świat.
Z biegiem lat coraz intensywniej zadaję sobie pytanie: „Co sprawia, że ludzie są dla siebie tak bardzo niemili?” Skąd tyle niechęci, która popycha do ranienia siebie nawzajem, nawet jeśli robione jest to w sposób subtelny i wyrafinowany? Czasem im więcej małostkowości i jakby od niechcenia, tym bardziej zadziwia. Skąd się to bierze? Dlaczego ludzie znacznie łatwiej skłaniają się ku problemom, negacji i oskarżaniu niż radości? To zdumiewające. Nawet św. Piotr, symbol Kościoła, wchodzi wielkanocnego poranka do grobu, widzi i milczy (J 20,6-10). Jego lęk był znacznie większy niż możliwość radowania się czy choćby nadziei. Narracja kończy się prostym stwierdzeniem, że uczniowie powrócili do domu i, jak można przypuszczać, do swojej ponurości.
Ludzie sami sobie utrudniają życie i uniemożliwiają rzeczy, na których im najbardziej zależy. Taka przewrotność musi stanowić istotę każdego pierwotnego zranienia czy „grzechu”. Jesteśmy najgorszymi wrogami siebie samych. Nie tylko przerzucamy nasze niezrozumiane cierpienia i lęki na innych, ale zgadzamy się , żeby w nich trwać. Z uporem odmawiamy zmartwychwstania, a potem dziwimy się, że jesteśmy nieszczęśliwi. Być może potrzeba, aby nam powiedziano, jak głęboki jest problem i gdzie ukryty, i że jest inna droga. Spróbujmy to zrobić teraz.
Choć trudno w to uwierzyć, ale złośliwa małostkowość i nienawiść w pewien sposób okazują się być nam pomocne. Nastawienie negatywne działa z pozornie dobrymi skutkami. Znacznie szybciej niż miłość jednoczy grupy, których spójność bazuje na lęku, zwłaszcza jeśli lęki pozostają nierozpoznane albo członkowie grupy się do nich nie przyznają. Lęk jest dobrze ukrytym, bezimiennym i rzadko piętnowanym demonem. W tradycji był ostatnim i najpóźniej nazwanym grzechem głównym, jedynie Enneagram[1] wymienia go jako grzech główny prawdopodobnie połowy rodzaju ludzkiego[2]!
Lęk również bardzo szybko spaja różne części fałszywego Ja. Pamiętajcie, ego rozwija się dzięki zamykaniu się, samoobronie i zaprzeczeniu. Niestety zatrzaskiwanie się w sobie daje specyficzną formę koncentracji, naznacza cel, kierunek, poczucie wyższości i dziwny rodzaj bezpieczeństwa. Odbiera także nieuprządkowany wewnętrzny niepokój, kamufluje go, stara się przemienić w pośpiech i celowość, co objawia się nadaktywnością. Jednak ona nie buduje pokoju ani nie daje szczęścia, można powiedzieć, że jest „pełna samej siebie”. Jest bardzo zadaniowa i widzi wszystkie swoje problemy jako istniejące gdzieś tam. Nigdy tutaj.
Jednak dusza nie rozwija się, kurcząc, ale dzięki ekspansji. Porusza się naprzód nie poprzez wykluczanie, ale przez włączanie. Widzi sprawy głęboko i szeroko nie poprzez „nie”, lecz poprzez „tak”, przynajmniej do pewnego stopnia, wobec tego, co spotka na swej drodze. Czy rozumiecie występujące tu różnice? Nie chodzi mi o przekonanie tutaj kogokolwiek, każdy musi poczuć to w sobie, inaczej nigdy nie uda się pójść jeszcze dalej. „Tak” wypowiedziane przez Maryję nie przychodzi nam łatwo. Wymaga to zawsze usunięcia pewnych ograniczeń ego, czego nikt z nas nie lubi robić.
Kiedy oczekuje się od nas odpowiedzi „tak”, to zazwyczaj napotyka ona na opór i atak ze strony obaw, wymówek, usprawiedliwień czy wątpliwości. Musimy nauczyć się rozpoznawania schematów działania i dokładnego kształtu naszego lęku. Jak ci na imię? zapytał Jezus złe duchy w kraju Gerazeńczyków (Łk 8,30). Nie można egzorcyzmować demona, dopóki nie zna się jego właściwego „imienia” i póki on sam go nie ujawni. Używając języka współczesnej psychologii, moglibyśmy powiedzieć: dopóki „demona” nie wyciągnie się z kryjówki w podświadomości i nie spojrzy mu się świadomie i bez obaw prosto w oczy. Niektórzy nazywają to „pracą w strefie cienia”.
Zamykanie się w schematach pozwala na eliminowanie innych, skazywanie ich na niebyt, wykluczenie, torturę - przynajmniej we własnej głowie - i w pewnym sensie skazanie na banicję. Natychmiast pojawia się poczucie kontroli nad sytuacją i zaznaczenia bezpiecznych granic, a nawet świętych granic, jakich poszukiwał faryzeusz, kiedy modlił się: Boże, dziękuję Ci, że nie jestem jak inni ludzie: zdziercy, niesprawiedliwi, cudzołożnicy, albo jak i ten celnik (Łk 18,11). Nienawiść czy małostkowość daje poczucie wyższości, nawet gdyby było ono całkowicie fałszywe, jak to Jezus pokazał w tej przypowieści. Wydaje się jednak, że wolimy mieć osobowość negatywną, niż nie mieć żadnej.
Gdyby nie było nikogo, kto nas podtrzyma i będzie towarzyszył w tych wewnętrznych wędrówkach, większość z nas nie byłaby w stanie ich odbyć i ostatecznie nie zdobyłaby się na ten wysiłek. Gdybyśmy tylko wiedzieli Kogo tam spotkamy, to moglibyśmy powtórzyć za św. Katarzyną Genueńską: „Moją największą głębią jest Bóg!” Bez tej asekuracji większość zadowoliłaby się życiem na powierzchni, gdzie złośliwość i małostkowość są najlepszą obroną przed zagrożeniem ze strony innych. Jednak z takim Współwędrowcem „znajdą swoje dusze” i Tego, który w pełen miłości sposób je zamieszkuje.
Nienawiść jest fałszywym środkiem na usunięcie wątpliwości i niekontrolowanego niepokoju, które towarzyszą doświadczeniu kruchości ludzkiej egzystencji. Każde skupienie się na sprawach negatywnych odsuwa egzystencjalny lęk, dając nam fałszywy punkt oparcia za cenę tego, że czujemy się kimś lepszym i opanowanym. Nienawiść porządkuje bałagan i radzi sobie z dwuznacznością, których nie lubimy. Obawiam się, że jest znacznie bardziej powszechna od miłości i sprawia wrażenie większej skuteczności. Codzienna obserwacja zdaje się sugerować, że to ona, a nie miłość, napędza świat. Wystarczy przeczytać poranne gazety; przeważnie mowa w nich o nienawiści, atakach, oskarżeniach, kradzieżach lub demaskowaniu kogoś. Nikt nawet nie próbuje, na przykład, stworzyć newsa z budującej wiadomości, że “Pan Jan Kowalski ma dzisiaj dobry dzień!” Nie uznalibyśmy tego za ciekawe i prawdopodobnie potraktowali jako dziennikarską kaczkę.
Moglibyśmy powiedzieć, że Jezus przyszedł ukazać i rozwiązać ten centralny i palący problem ludzkości. Uważam, że to jest pełne znaczenie Zmartwychwstałego Chrystusa. W gruncie rzeczy nie ma innego sposobu uratowania nas przed nami samymi i przed sobą nawzajem, niż uwolnienie nas od imperatywu lęku i nienawiści. Ta skłonność jest w ludziach tak głęboka i powszednia, że nawet religię zamieniliśmy w przykrywkę dla potrzeby trwania w lęku i nienawiści.
Kiedyś przed budynkiem, w którym miałem wykład, odbywała się pikieta przeciwko temu wydarzeniu. Demonstrant niósł wielki krzyż i krzyczał pełen złości na wszystkich odwiedzających. Mi także wykrzyczał w twarz: „Nienawidzę cię za to, że słuchasz tych katolickich heretyków”. Dzięki Bogu nie wiedział, że ja byłem jednym z tych wygłaszających heretyków, bo oberwałoby mi się jeszcze gorzej. Najlepszą wymówką tłumaczącą naszą małostkowość i złość jest zasłanianie się Bogiem i dobrem kraju. To uwalnia od wszystkich wewnętrznych obaw; można zbudować swój pozytywny wizerunek i nawet rodzaj piedestału moralnego, gdy tymczasem pod nimi, jak powiedział Jezus, pełno jest kości trupich (Mt 23,27). Scott Peck nazywa takich ludzi „ludźmi kłamstwa” w swej książce pod takim samym tytułem. Powiedział mi kiedyś, że dla niego była to najważniejsza książka, ale najgorzej się sprzedawała. Trafiała zbyt celnie w czuły punkt.
Mamy tak wiele utopijnych wykładni na temat Jezusa i miłości, gdy On tymczasem bardzo się musiał natrudzić, żeby ukazać całe zagadnienie miłości.. Po pierwsze musiał ujawnić i zniszczyć powszechne u ludzi zjawisko nienawiści, szczególnie lęku i nienawiści obecnych w religii. Myślę, że taki jest sens krzyża. Skoro ujawnił zakłamanie nienawiści i stworzoną przez nią iluzję, miłość ukazała się w sposób automatyczny i jasny. Przed nim było to niemożliwe. Schemat jest wciąż ten sam. Wielokrotnie w szokujący sposób powiedział, że szatan jest władcą tego świata (J 14,30). Nienawiść i strach wydają się powszechnym programem postępowania na każdy dzień. Miłość jest całkowicie oświeconą, na pierwszy rzut oka bezsensowną drogą złamania tego kodu naszego postępowania. Powinniśmy o nią zabiegać, przyjmować ją, ma nam sprawiać radość, pokonując przede wszystkim naszą skłonność do lęku i agresji. Jednak pamiętajmy, że o ile szybko poddajemy się energii negatywnej, zakochujemy się powoli i tylko przy dużej praktyce miłowania.
***
Richard Rohr, Poruszyć Światem. Kontemplacyjna postawa i modlitwa działania, Wydawnictwo Benedyktynów TYNIEC