Często jednak mamy do czynienia z niejednoznaczną krzywdą. Właściwie każda sytuacja ma różne aspekty, kilka płaszczyzn, na których się rozgrywa.
Jakże często dochodzi do nieporozumień, na przykład ktoś zażartował, a ktoś inny odebrał to jako obrazę. Bywa nieporozumienie co do samego sensu słowa. Użyłem kiedyś słowa „naiwny” w stosunku do osoby, która pytała o moją opinię o niej. Samo to słowo dla mnie jest moralnie neutralne. Naiwnym może być „święty”, który widząc świat oczami dobra, nie spodziewa się podstępu. Może nim także być „mały cwaniak”, który w prostym oszustwie widzi swoje szczęście, nie wiedząc, że traci o wiele więcej, niż zyskuje. Dla tej osoby było to jednak słowo jednoznacznie negatywne i to na płaszczyźnie moralnej, dlatego poczuła się boleśnie dotknięta. Kto tutaj jest winien, kto ma rację? Właściwie trudno tego dociekać. Sprawa jest złożona. Pojęcia „wina”, „racja” nie są właściwą płaszczyzną zrozumienia tej sytuacji. Raczej trzeba tu widzieć dramatyczne spotkanie dwóch osób o różnym rozumieniu, o różnym kojarzeniu doświadczeń, o różnym widzeniu świata, ludzi, sytuacji i słów. Trudno to wszystko rozstrzygnąć w kategoriach sprawiedliwości czy nawet moralnej winy. Niemniej powstaje rana, ból. Potrzebne jest zatem przebaczenie. Obie osoby mogą się bowiem czuć pokrzywdzone. Jedna, gdyż w jej pojęciu, ktoś ją moralnie źle osądził. Druga, gdyż jej słowo, w istocie życzliwe, zostało niewłaściwie zrozumiane, podsunięto mu bowiem fałszywą treść, a być może i intencję, a zatem także niesprawiedliwie osądzono.
Kiedy zatem człowiek czuje się pokrzywdzony, musi sobie zdawać sprawę z tego, że może to być właśnie taka sytuacja dramatycznego nieporozumienia. Zamykając się wówczas w urazie, nie otwiera się na prawdę sytuacji. I już choćby z tego powodu nie jest to uczciwa postawa. Zauważmy zresztą, że doświadczenie pokrzywdzenia wiąże się najczęściej z lawiną oskarżeń: „Jak on tak mógł?” „To niegodziwość”... Wydaje się, że te myśli zdradzają w człowieku potrzebę posiadania moralnej racji. Inaczej bowiem istniałoby jedynie cierpienie i smutek nieszczęścia. Myśli wyrażające pretensje obciążają najczęściej winą drugiego. Znając swoją subiektywność, wiemy, jak często w gruncie rzeczy chodzi o usprawiedliwienie siebie – czy to jedynie we własnym wnętrzu, czy wobec innych, którym relacjonujemy swoje myśli. Samo zatem poczucie pokrzywdzenia nie musi oddawać prawdy o krzywdzie. Trzeba ją zobiektywizować, aby można było mówić o krzywdzie rzeczywistej. Takie spontaniczne oskarżenie kogoś wobec innych świadczy głównie o potrzebie potwierdzenia racji.
Cóż jednak rzec wobec obiektywnej krzywdy? W tym momencie dotykamy w pełni zagadnienia przebaczenia. Kiedy należy przebaczyć? Ile razy należy przebaczyć? Jakie są granice przebaczenia? Czy aż siedem razy? – pyta św. Piotr. Przekracza przy tym normę przebaczenia do trzech razy, zalecaną wówczas przez najbardziej miłosiernych rabinów.
Nie mówię ci, że aż siedem razy, lecz aż siedemdziesiąt siedem razy (Mt 18,22).
Zatem jedenastokrotnie więcej. Nie chodzi jednak o liczbę. Siedem jest liczbą symboliczną – oznacza pełnię – i już w ustach św. Piotra ma to znaczenie. Jeżeli jednak wziąć jej wartość, to jest na tyle duża, że trudno do niej dojść przy zwykłych stosunkach międzyludzkich. Co najwyżej przy stałym nieudanym współżyciu domowym przez szereg lat. Chrystus w pouczeniu skierowanym do Piotra wskazuje na konieczność przebaczania zawsze. Taki jest sens określenia siedemdziesiąt siedem razy.
Musimy pamiętać, że z naszej strony przebaczenie komuś winy nie jest gestem łaskawości człowieka doskonałego względem upadłego, kogoś gorszego od nas. Pan Jezus ukazuje prawdziwą sytuację w przypowieści o nielitościwym słudze.
Dlatego podobne jest królestwo niebieskie do króla, który chciał się rozliczyć ze swymi sługami. Gdy zaczął się rozliczać, przyprowadzono mu jednego, który był mu winien dziesięć tysięcy talentów. Ponieważ nie miał z czego ich oddać, pan kazał sprzedać go razem z żoną, dziećmi i całym jego mieniem, aby dług w ten sposób odzyskać. Wtedy sługa padł mu do stóp i prosił go: „Panie, okaż mi swą cierpliwość, a wszystko ci oddam”. Pan ulitował się nad owym sługą, uwolnił go i dług mu darował. Lecz gdy sługa ów wyszedł, spotkał jednego ze współsług, który mu był winien sto denarów. Chwycił go i zaczął dusić, mówiąc: „Oddaj, coś winien!” Jego współsługa padł przed nim i prosił go: „Okaż mi swą cierpliwość, a oddam tobie”. On jednak nie chciał, lecz poszedł i wtrącił go do więzienia, dopóki nie odda długu. Współsłudzy jego widząc, co się działo, bardzo się zasmucili. Poszli i opowiedzieli swemu panu wszystko, co zaszło. Wtedy pan jego wezwawszy go, rzekł mu: „Sługo niegodziwy! Darowałem ci cały ten dług, ponieważ mnie prosiłeś. Czyż więc i ty nie powinieneś był ulitować się nad swoim współsługą, jak ja ulitowałem się nad tobą?” I uniósłszy się gniewem, pan jego kazał wydać go katom, dopóki mu nie odda całego długu. Podobnie uczyni wam Ojciec mój niebieski, jeżeli każdy z was nie przebaczy z serca swemu bratu (Mt 18,23–35).
Przypowieść od razu stawia nas wobec króla, najwyższej władzy na ziemi. W przypowieści jest on obrazem samego Boga, a sytuacja jest rozliczeniem wobec Boga. Dług dziesięciu tysięcy talentów jest ogromnym majątkiem, niewyobrażalnym dla zwykłego człowieka. Świadczy on jednocześnie o tym, że dłużnik jest urzędnikiem wysokiej rangi, przynajmniej ministra lub satrapy którejś z prowincji. Niemniej o zwrocie tak wielkiej sumy nie może on nawet myśleć. Dłużnik, który w tej sytuacji jest właściwie skazany na dożywotnie niewolnictwo, co według ówczesnych zwyczajów pogańskich dotyczy także jego rodziny, otrzymuje wybaczenie. Król daje się uprosić, daruje im wolność i spokojne życie.
Natomiast sto denarów stanowiło równowartość kilkumiesięcznej pracy niewykwalifikowanego robotnika, zatem suma dosyć duża dla przeciętnego człowieka, ale możliwa do zwrotu, tym bardziej jeżeli dłużnikiem był wysoki urzędnik królewski. Wierzyciel jednak nie chce darować długu swemu dłużnikowi i wtrąca go do więzienia.
Jeżeli te sprawy traktować czysto legalistycznie jako odrębne, to „nielitościwy sługa” miał prawo wtrącić dłużnika do więzienia. Nie wykroczył w ten sposób przeciwko sprawiedliwości legalnej. Takie postępowanie świadczy jednak o całkowitym niezrozumieniu gestu miłosierdzia władcy. Jemu samemu „udało się”; gest króla był dla niego szczęśliwym zrządzeniem losu. Dłużnik nie odebrał go jednak jako gestu miłosierdzia, który sam przez się wzywa do miłosierdzia wobec innych. W pysze serca uważał się za kogoś, komu wszystko należy się od innych; sądził, że może tego żądać i wymóc nawet siłą. Nie zrozumiał, że darowanie długu przerastającego jego możliwości jest darowaniem życia, gestem, w którym władca ustala całkowicie nowe relacje z poddanymi, stwarza nową rzeczywistość, nowe zasady życia. Sługa zostaje do nich zaproszony. Król postąpił zupełnie inaczej niż Józef egipski, który za zboże wykupił ziemię wszystkich chłopów w Egipcie i uczynił ich na zawsze najemnikami faraona (por. Rdz 47,20–26). W przypowieści władca pozostawia człowiekowi wolność. Ani on, ani jego mienie nie stają się własnością króla; jest nadal „wolnym sługą”, partnerem w rozmowie z władcą. To gest miłosierdzia, a nie polityka ekonomiczna stwarza nowe relacje. Sługo niegodziwy ... Czyż więc i ty nie powinieneś się był ulitować... (Mt 18,32n). Relacje czysto ekonomiczne, formalne nie są tutaj najważniejsze. To miłość miłosierna jest zasadą życia wspólnego. Kto tego nie przyjmuje, zostaje wydany w moc bezdusznego prawa. On sam dokonuje wyboru:
Podobnie uczyni wam Ojciec mój niebieski, jeżeli każdy z was nie przebaczy z serca swemu bratu (Mt 18,35).
Zauważmy, że w całym tym dialogu Pana Jezusa ze św. Piotrem i w przypowieści nie ma mowy o racji, o tym, kto ma słuszność. Wielu ludzi właśnie w imię swojej racji nie przebacza innym. Ta ich rzekoma racja stanowi dla nich usprawiedliwienie wobec wymogu przebaczenia. Całość swojej relacji z drugim człowiekiem uzależniają od prawdy, czyli ostatecznie od sprawiedliwości. Zatem formalnie od bardzo szlachetnego motywu. Sprawiedliwość jest niewątpliwie zupełnie zasadniczą wartością chrześcijańską. Niemniej czysta sprawiedliwość, jeśli nie wypływa z miłości, staje się niesprawiedliwością. Jan Paweł II pisze o tym w Dives in misericordia:
Doświadczenie przeszłości i współczesności wskazuje na to, że sprawiedliwość sama nie wystarcza, że – co więcej – może doprowadzić do zaprzeczenia i zniweczenia siebie samej, jeśli nie dopuści się do kształtowania życia ludzkiego w różnych jego wymiarach owej głębszej mocy, jaką jest miłość (12).
Gdy mówimy o „racji”, myślimy o sprawiedliwości i prawdzie po swojej stronie. Jednocześnie odrywamy nasz konflikt od innych osób i spraw, a przede wszystkim od relacji do Boga. Przypowieść o nielitościwym słudze jest typowym przykładem takiego postawienia sprawy przez człowieka.
Co mówi Pan Jezus wobec takiej sytuacji? Stawia On nas od razu wobec Boga, przypomina ciężar naszej winy, który nas przerasta, i ogrom niepojętego miłosierdzia. Dopiero wówczas można mówić o pełnej prawdzie, o racjach, o prawach. Czy mogę nie przebaczyć, gdy sam doświadczyłem takiego przebaczenia? Czy mam prawo odrzucić prośbę człowieka? Czy mam rację w upartym trzymaniu się tego, co mi się należy, i trwaniu w awersji do drugiego?
Bardzo wymowna jest scena sądu nad kobietą „pochwyconą na cudzołóstwie”, opisana w ósmym rozdziale Ewangelii według Świętego Jana. Oskarżyciele mówią do Pana Jezusa:
W Prawie Mojżesz nakazał nam takie kamienować. A Ty co powiesz? (J 8,5)
Jezus nie interpretuje Prawa Mojżesza, jak to było w przypadku pytania o „list rozwodowy”, ale przypomina oskarżycielom o ich własnych grzechach:
Kto z was jest bez grzechu, niech pierwszy rzuci w nią kamieniem (J 8,7).
Jezus Chrystus wskazuje na nierozerwalną więź istniejącą pomiędzy miłością między ludźmi a miłością do Boga. W przypowieści o „nielitościwym słudze” mówi o tym od strony negatywnej, wskazując na konieczność udzielenia przebaczenia innym, bez którego nie ma mowy o odzyskaniu Bożej miłości, co ostatecznie jest najważniejsze dla człowieka.
*
Włodzimierz Zatorski OSB, Przebaczenie, Wydawnictwo Benedyktynów TYNIEC