Modlimy się po to, aby zdobyć siłę do codziennego życia.
Faryzeusz z Ewangelii św. Łukasza zapomniał jednak, że Bóg nie udziela człowiekowi łask, aby ten traktował je jak obcasy, które pozwolą mu wywyższyć się ponad innymi; nie obdarza człowieka darami, aby ten pękł z dumy i pysznie obnosił się swoją duchowością. Faryzeusz nie tylko gardzi celnikiem stojącym z tyłu, on przede wszystkim jest skupiony na sobie samym, a nie na Bogu.
Takich faryzeuszy można spotkać również dzisiaj. To ludzie, którzy wyolbrzymiają swoją religijność czy znajomość Pisma Świętego wytykając innym błędy, grzechy i słabości. To osoby, których ego jest tak nadęte, że w ich życiu nie ma miejsca dla nikogo poza nimi; osoby, dla których modlitwa jest zbyt dużym wysiłkiem, aby ją podjąć i dlatego wolą pójść na łatwiznę i odpuścić sobie rozmowę z Bogiem.
Tymczasem celnik z przywołanej Ewangelii stoi w pewnym oddaleniu (por. Łk 18,13) manifestując w ten sposób pragnienie bliskości, a jednocześnie świadomość jej niegodności z powodu swej grzeszności. Zyskuje upodobanie Boga swoją postawą, ponieważ nie liczy na siebie i swoje zasługi, ale na nieskończone miłosierdzie Pana. Nie gra żadnej roli, nie zakłada maski, ale jest szczery i pokorny. Co więc zrobić, aby dowiedzieć się kim jesteśmy; aby spojrzeć na siebie w prawdzie i takim właśnie stanąć przed Stwórcą?
Odpowiedź jest prosta. Trzeba się modlić! Bo widzisz człowieku, kiedy stajesz przed Bogiem, który może wszystko (por. Łk 1,37), podczas gdy Twoje możliwości są mocno ograniczone; przed Bogiem, który jest Stwórcą nieba i ziemi (por. Ps 146,6), podczas gdy Ty czasami masz trudności z wykonaniem prostej czynności poznajesz, że wobec Boga nikt nie jest KIMŚ, bez względu na to jak wygląda, jakie ma wykształcenie, jaką pracę wykonuje i jakie ma znajomości. Modlimy się po to, aby zdobyć siłę do codziennego życia, a nie po to, aby udawać silną osobę. Prawdziwie modlimy się wtedy, gdy doświadczamy swojej niemocy, słabości i kruchości, i zwracamy się do Kogoś Mocnego i Silnego po to, by prosić Go o pomoc i opiekę.
Karol de Faucauld pięć godzin dziennie modlił się przed prymitywnym ołtarzem w swojej lepiance, wpatrując się w Boga, a przy jego drzwiach stało krzesło, na którym siadywał tylko wtedy, gdy ktoś do niego przychodził. Przyjmował wszystkich bez wyjątku, nigdy nie definiując ich moralnego statusu...