Na 4 Niedzielę Adwentu C z cyklu "Wyzwania".
więcej »Nawracajcie się. Zamyślenia nad drogą ucznia Jezusa.
Jakimi ścieżkami powinien chodzić chrześcijanin? Dla jednych odpowiedź jest oczywista, choć nie dla każdego z nich taka sama. Powiedzą, że drogą przykazań, drogą Ewangelii albo – pamiętając to czy inne ewangeliczne wezwanie – drogami prostymi czy wąskimi. Dla innych to pytanie jest jak stanięcie pod urwiskiem: no, którędy dalej? Jezus o tylu sprawach mówił, tylu postaw uczył, to właściwie od czego zacząć i gdzie skończyć?
Pierwszym zagraża, że pójdą przez życie jak przecinak. W kierunku mniej więcej słusznym, ale robiąc przy okazji mnóstwo szkód. Drugim, że zwyczajnie pobłądzą. Tymczasem nie jesteśmy zdani na samych siebie. Są Ewangelie. Nie tylko ogłaszające nam Dobrą Nowinę, ale też piękne przewodniki chrześcijańskiego życia.
Ewangelia Marka to pierwsza spośród nich. Najkrótsza i poniekąd najprostsza. W pierwszej części autor uświadamia czytelnikowi, kim jest Jezus i czym królestwo, które głosi. To odpowiedź na pytanie co Jezus ma swoim uczniom do zaoferowania. Co muszą dać w zamian – to już w drugiej części tej Ewangelii. I choć w sporej mierze to swoista zapowiedź tego, co ucznia na drogach wskazanych przez Mistrza spotka – chwile radosne, pełne pokoju, wielkie i wspaniałe, ale i niezrozumienie, odrzucenie, ludzka podłość i umęczenie – to znaleźć też można tam wymagania, jakie stawia im Jezus. Im, więc także nam.
A wszystko rozpoczyna się wskazaniem danym zaraz po pełnym uniesienia wyznaniu Piotra, że Jezus jest zapowiadanym przez proroków Mesjaszem. Odpowiedź Nauczyciela jest natychmiastowa. Zapowiada, że „ będzie odrzucony przez starszych, arcykapłanów i uczonych w Piśmie; że będzie zabity, ale po trzech dniach zmartwychwstanie. A w ostrych słowach karcąc Piotra i odrzucając nieprawdziwe nadzieje na swój temat daje pierwsze wskazanie tym, którzy chcą nazywać się Jego uczniami.
Jeśli kto chce pójść za Mną, niech się zaprze samego siebie, niech weźmie krzyż swój i niech Mnie naśladuje! Bo kto chce zachować swoje życie, straci je; a kto straci swe życie z powodu Mnie i Ewangelii, zachowa je. Cóż bowiem za korzyść stanowi dla człowieka zyskać świat cały, a swoją duszę utracić? Bo cóż może dać człowiek w zamian za swoją duszę? Kto się bowiem Mnie i słów moich zawstydzi przed tym pokoleniem wiarołomnym i grzesznym, tego Syn Człowieczy wstydzić się będzie, gdy przyjdzie w chwale Ojca swojego razem z aniołami świętymi» (8, 34b-38).
Gdy kogoś z bliskich ciężka choroba kładzie na łoże boleści, najpierw chciałbym od tego uciec. Nie chcę przyjąć do wiadomości, że trzeba zrezygnować z miłych spotkań z przyjaciółmi, atrakcyjnych wyjazdów, spokojnych wieczorów w domowym zaciszu. Przynajmniej sporej części z nich. Od tej chwili będzie inaczej. Jeśli nie chcę zostawić człowieka w potrzebie, nie mam innego wyjścia. Trzeba zacisnąć wargi. Trzeba odrzucić swoje ego. Zaprzeć się samego siebie. Podobnie jest z pójściem za Jezusem. Owszem, na tej drodze jest wiele radości, wiele pokoju, wiele szczęścia. Ale nieuchronnie pojawiają się i takie sytuacje, w których trzeba poskromić własne „ja”. Trzeba wbrew sobie, choćby wszystko we wnętrzu człowieka krzyczało „nie! nie! i jeszcze raz nie!” wziąć ten krzyż i dalej kochać.
Krzyż, czyli dokładnie co? Są w życiu sprawy, na które mamy wpływ. Ale są i takie, które od nas nie zależą albo z których bez łamania Bożego prawa zrezygnować nie możemy. Krzyżem jest trudny los, który trzeba przyjąć. Krzyżem są te wszystkie sytuacje trudne, których bardzo byśmy nie chcieli, ale które przychodzą. I w których wierność Ewangelii jest nieskończenie trudniejsza, niż gdy wszystko idzie jak z płatka.
Krzyżem są bliźni, których mamy kochać, choć wcale łatwymi nie są. Nieczuły mąż, żona - jędza, niewdzięczne dzieci, pyszałkowaty szef w pracy, obłudni koledzy, leniwi albo skąpi w pochwałach podwładni, samolubni i głupi politycy, pukający do naszych drzwi nędzarze i imigranci... Kochać tylko tych, którzy są dla mnie dobrzy, mili i usłużni łatwo. To nic nie kosztuje. Gdy trzeba zacisnąć zęby, by nie wybuchnąć i kochać mimo wszystko...
Ale chyba na tym właśnie polega naśladowanie Jezusa. Na byciu dobrym i dla dobrych, i mało ciekawych. Pierwszy cud Jezusa w Ewangelii Marka? Uzdrowienie opętanego. A potem jeszcze wiele cudów na rzecz ludzi nieraz w swoich potrzebach natrętnych i nachalnych. Pewnie nieraz niewdzięcznych. Pierwsi powołani? Wcale nie religijna elita, a rybacy. I potem jeszcze celnik. Boże królestwo? Część nauczania o nim nawet bliskim uczniom nie mieściła się w głowie. No i jeszcze ta konieczność ścierania się faryzeuszami i uczonymi w Piśmie, którzy uważali, że lepiej wiedzą, czego oczekuje od człowieka Bóg.
Dziś wokół nas też są czasem ludzie opętani nieprawością. Jak ich nie odrzucać, tylko im pomóc? Dziś też wokół nas mnóstwo ludzi potrzebujących, dla których trzeba znaleźć czas i serce. Wielu takich, którym ciągle się tłumaczy i dalej nic nie rozumieją I nie brak też współczesnych faryzeuszy i uczonych w Piśmie, wypaczających Boży zamysł względem człowieka, którym trzeba cierpliwie przeciwstawiać się przypominając, czego uczył Chrystus. Tak, trzeba nam naśladować Jezusa. Pamiętając też o tym, że skoro Jego droga do zmartwychwstania wiodła przez krzyż, to nic dziwnego, że i nasza tak może wyglądać.
Zaprzeć się samego siebie, wziąć ten nasz niechciany krzyż i naśladować Jezusa. Nie takiej drogi oczekujemy, prawda? Ale to właśnie jest droga ucznia Chrystusa. Nie można inaczej. Bo kto się nie przyzna do Jezusa, kto się Go zawstydzi, kto ponad Niego postawi nauki innych mistrzów, może stracić życie wieczne. Jeśli jesteśmy na innej niż ta wskazana przez Jezusa drodze, trzeba się nawrócić. Czyli zmienić sposób myślenia. I w końcu uwierzyć w Ewangelię.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |