«A obok krzyża Jezusowego stały: Matka Jego i siostra Matki Jego, Maria, żona Kleofasa, i Maria Magdalena. Kiedy więc Jezus ujrzał Matkę i stojącego obok Niej ucznia, którego miłował, rzekł do Matki: „Niewiasto, oto syn Twój”. Następnie rzekł do ucznia: „Oto Matka twoja”. I od tej godziny uczeń wziął Ją do siebie.» (J 19,25-27).
Oto scena nazywana Jezusowym testamentem z krzyża. Przyzwyczailiśmy się do stwierdzenia, że św. Jan był na Golgocie pod krzyżem Chrystusa. Zapewne mamy także w pamięci wspomnienie tych słynnych obrazów wielkich malarzy, na których Maryja jest przedstawiona jako stojąca z jednej strony krzyża, a Jan – z drugiej. Tymczasem interesujące jest, że sam św. Jan wymieniając w swojej Ewangelii osoby stojące pod krzyżem nie umieszcza tam siebie. W 19 rozdziale jego Ewangelii czytamy: «obok krzyża Jezusowego stały: Matka Jego i siostra Matki Jego, Maria, żona Kleofasa, i Maria Magdalena» (J 19,25). Oto wszyscy, którzy – według ewangelisty Jana – stali pod krzyżem. Co przeszkadzało Janowi, aby na końcu tego grona wymienił także siebie? Nic. A jednak tego nie czyni, pomimo, że prawdą jest, iż ten apostoł był obecny przy śmierci swego Mistrza i wiemy o tym właśnie z jego Ewangelii. Gdzie zatem usytuował samego siebie w tej scenie? Czytając kolejny wers widzimy, iż umieścił siebie jako stojącego obok Maryi: «Jezus ujrzał Matkę i stojącego obok Niej ucznia» (J 19,26). Dlaczego ukazał siebie właśnie tam, a nie w grupie tych, którzy stali pod krzyżem? Jaki był tego powód i co chciał nam tym przekazać?
Aby znaleźć odpowiedzi na te pytania spójrzmy na ów Janowy opis w kontekście pozostałych Ewangelii i przypomnijmy sobie fakty z godzin poprzedzających ukrzyżowanie Syna Bożego. Otóż ewangeliści Marek i Mateusz wyjawiają, że po pojmaniu Pana Jezusa w Ogrójcu wszyscy uczniowie opuścili Go i uciekli (por. Mt 26,56; Mk 14,50). Żaden z tych ewangelistów nie pisze natomiast, gdzie uciekli. Możemy jedynie domyślać się, że udali się do swoich domów, do swoich bliskich, albo do innego miejsca, które uważali za bezpieczne dla siebie. Popatrzmy teraz w tym kontekście na rozważany przez nas fragment Ewangelii.
Jan nie wymieniając siebie między osobami stojącymi pod krzyżem niejako przyznaje, że też uciekł w chwili pojmania Mistrza, że Go zostawił jak wszyscy inni apostołowie i że sam z siebie – nawet jeśli czuł się przez Niego umiłowany (por. J 13,23) – nie był w stanie iść za Nim na Kalwarię. Apostoł chce wszystkim, którzy kiedykolwiek będą czytać jego Ewangelię powiedzieć: «ja znalazłem się na Kalwarii, bo trzymałem się Maryi. Zobaczcie mnie tam, gdzie mnie widział Jezus spoglądający z krzyża: obok Niej». Tym samym św. Jan «zdradza nam» dokąd uciekł z Ogrójca po aresztowaniu Chrystusa: pośpieszył do Maryi, Jego Matki. Jako swoje schronienie wybrał jednak nie tyle Jej dom, ale Jej osobę. Dlatego też, gdy Ona wyszła z domu, aby towarzyszyć Synowi, Jan podążył za Nią. Apostoł chce w ten sposób oznajmić, że na szczyt Golgoty nie doszedł mocą swej miłości i wiary w Jezusa – ani nawet świadomością bycia umiłowanym przez Niego – ale doszedł tam tylko i wyłącznie dzięki Jego Matce, dzięki Jej wierze, nadziei i miłości. Jan oparł się na Maryi i to Ona podtrzymywała go na krzyżowej drodze i zaprowadziła aż na szczyt Kalwarii. Z tego powodu Jan nie wymienia samego siebie wśród osób stojących pod krzyżem. Chce w ten sposób jeszcze bardziej uwidocznić swoje umiejscowienie obok Maryi, przy Niej i tym samym podkreślić swoją łączność z Nią.
To Ona jest bowiem Tą, która zachowuje w swoim sercu i rozważa słowa Boga oraz wydarzenia (por. Łk 1,29; 2,19). Nie czyni tego jedynie swoją mocą, ale to Duch Święty – którym została napełniona w chwili zwiastowania i z którym pozostała zjednoczona – przypominał Jej to, co mówił Jezus (por. J 14,26). Tym samym zachowywała w swoim sercu również trzykrotnie powtarzane przez Jezusa słowa o tym, że po cierpieniu i śmierci zmartwychwstanie trzeciego dnia. Rozważanie tych słów i wiara w nie, dały Jej siłę, aby iść za cierpiącym Synem na Kalwarię. Ona nieprzerwanie wierzyła, że spełni się każde słowo, które Pan powiedział (por. Łk 1,45). Z tej wiary, rodziła się w Niej nadzieja. Dlatego św. Jan ewangelista wymienia Maryję jako pierwszą z grona osób stojących pod krzyżem. Możemy powiedzieć, że Maryja szła przez noc krzyża i śmierci Syna z obietnicą zmartwychwstania, podobnie jak urzędnik królewski szedł przez całą noc jedynie ze słowem Jezusa zapewniającym, że jego syn żyje (por. J 4, 49-53). Św. Jan Paweł II w encyklice «Redemptoris Mater» nazwał tę jej obecność przy cierpiącym i umierającym Synu «najgłębszą w dziejach człowieka „kenozą” wiary» i zarazem obrazem potęgi działania Ducha Św. w Niej (zob. RM 18). W godzinie największej ciemności – gdy mrok ogarnął całą ziemię (zob. Mt 27,45; Mk 15,33; Łk 23,44) jedynie w Maryi pozostaje światło wiary, w nocy zwątpienia tylko w Jej sercu nadal płonie nadzieja i w słonym morzu nienawiści z Niej nadal nie przestaje wypływać słodka rzeka miłości.
Czego uczy nas apostoł Jan ukazując nam osobę Maryi jako «miejsce» swojej ucieczki?
Najpierw uczy nas przyjęcia tego, że także w naszym życiu będą momenty takiego lęku o własne życie oraz cierpienia – również tego spowodowanego naszym własnym grzechem – że w pierwszej chwili uciekniemy od Boga zostawiając Go samego albo schowamy się przed Nim niczym Adam w raju (por. Rdz 3,8-10). Jednocześnie apostoł objawia nam, że jest takie miejsce, gdzie dobrze jest uciekać: Maryja. Uczy nas, że gdy zaczyna brakować nam sił w podążaniu za Jezusem wąską drogą (por. Mt 7,13-14), gdy czujemy, że już dłużej – z różnych przyczyn – nie potrafimy Mu być wierni, trzeba nam uciec do Jego Matki. Jedynie Ona zawsze pozostaje – jak Ją nazywamy w Litanii loretańskiej – Panną wierną i tylko złączeni z Nią, pociągani Jej wiernością i ufnością, możemy kroczyć za Chrystusem drogą krzyżową i nie stracić nadziei na Zmartwychwstanie. Św. Jan sytuując siebie na Kalwarii obok Matki Jezusa objawia nam, że wytrwanie przy Panu w chwilach cierpienia nie pochodzi – i jednocześnie nigdy nie będzie pochodziło – z nas samych, ale jest owocem naszej relacji z Maryją. Ona jest przeogromną «łaską», ofiarowaną nam przez Boga po to, abyśmy pozostali Mu wierni mimo naszej słabości, abyśmy nawet po zdradzie zostali dzięki Niej znów do Niego przyprowadzeni: «Oto syn Twój… oto Matka Twoja» – mówi umierający Jezus Maryi i Janowi, a w osobie tegoż apostoła również każdemu z nas.
Ewangelista konkluduje ten testament Bożego Syna stwierdzeniem, że «od tej godziny uczeń wziął Ją do siebie». Wziął do siebie, a więc dał Jej dostęp do tego wszystkiego, co w nim: do całego swego umysłu, serca i woli, czyli do każdej bez wyjątku myśli, uczucia, pragnienia, zamierzenia, marzenia i czynu, do tego wszystkiego, co w nim dobre i piękne, jak i do tego, co chore i grzeszne. Apostoł Jan stał się tym samym cały Jej. A Maryja? Ona pozwoliła się Janowi wziąć jako swemu nowemu synowi, a więc zgodziła się wejść we wszystkie jego sprawy, ale nie jako sprawy jedynie jednego z uczniów Jej Syna, ale jako sprawy już swojego własnego dziecka.