«A obok krzyża Jezusowego stały: Matka Jego i siostra Matki Jego, Maria, żona Kleofasa, i Maria Magdalena. Kiedy więc Jezus ujrzał Matkę i stojącego obok Niej ucznia, którego miłował, rzekł do Matki: „Niewiasto, oto syn Twój”. Następnie rzekł do ucznia: „Oto Matka twoja”. I od tej godziny uczeń wziął Ją do siebie.» (J 19,25-27).
A co czyni Maryja ze sprawami swojego dziecka? To samo, co czyniła z tym wszystkim, co dotyczyło Jej poczętego z Ducha Świętego Syna: rozważa je wszystkie w swoim sercu. Czy zdaję sobie sprawę, że nic z tego, co dziś przeżywam nie pozostaje obojętne Maryi, ponieważ jestem Jej dzieckiem? To w Jej sercu moje sprawy łączą się z Bożymi, bo Ona patrzy na moje życie w świetle wcielonego Słowa Bożego. To przez Jej macierzyńskie serce spływa do mnie Boże światło na każdą sytuację mojego życia. Dlatego wziąć Maryję do siebie to nie tylko odsłonić i dopuścić ją do wszystkiego, co jest we mnie. To jedynie pierwszy krok. Kolejnym jest pozwolenie, aby nami pokierowała, czyli posłuchanie i przyjęcie owocu Jej rozważań naszych spraw, to czerpanie od Niej inspiracji do czynów, to pozwalanie aby każdego dnia wszystkie nasze myśli, pragnienia, zamiary i czyny przechodziły przez Jej serce, by tam się oczyszczały. Ona z macierzyńskim ciepłem będzie nam ukazywała to wszystko, co w naszym życiu nie jest zgodne z pragnieniem Ojca, co jest niepodobne do życia Jej Syna, co w nas zasmuca Ducha Świętego i hamuje wzrost Jego owoców (por. Ga 5,22-23). To przy Niej – pełnej miłości do Boga i bliźniego – staną się w końcu wyraźnie widoczne nasze codzienne kompromisy, połowiczność naszej miłości do Boga, faryzejskie postawy, egoizm… itd.
Popatrzmy jeszcze na osobę Jana w dzień zmartwychwstania Jezusa i w dalsze dni, opisane przez niego w Ewangelii. Albowiem to jest już Jan, który ma u siebie Maryję. Co w nim dostrzegamy? Dostrzegamy jak bardzo konkretnie żyje wiarą, nadzieją i miłością.
Wiarą (zob. Hbr 11,1): on widząc płótna i chustę w pustym grobie Jezusa, jako jedyny uwierzył w zmartwychwstanie (por. J 20,8). Tymczasem z ludzkiego punktu widzenia to właśnie on powinien – w porównaniu z pozostałymi apostołami – mieć z tym największą trudność, gdyż widział na własne oczy przebicie Jezusowego boku (por. J 19,33-35). Interesujące jest, że uczniowie po śmierci Nauczyciela nie pamiętają już Jego zapowiedzi zmartwychwstania (por. Łk 24,18-26), ale przypomina ją sobie właśnie ten uczeń, który wziął do siebie Maryję. Możemy powiedzieć, że wraz z Maryją wziął do siebie na nowo wszystkie słowa Mistrza i wiarę w ich spełnienie, bo przecież te słowa i ta wiara były w Jej sercu. To Maryja przypominała Janowi – jeszcze nienapełnionemu Duchem Świętym – Chrystusowe słowa i ubogacała go swoją wiarą. To od Niej Jan znów je słyszał, to od Niej uczył się je rozważać. Dzięki Jej obecności Jan na nowo odnalazł te słowa Pana, o których zapomniał.
Nadzieją (zob. Hbr 6,18-19): wiara w zmartwychwstanie sprawiła, że po odejściu od pustego grobu Jan czekał na spotkanie ze Zmartwychwstałym. Żył odtąd nadzieją spotkania z Nim i to dzięki tej nadziei wyglądał Go wśród żywych. Kto bardziej niż Maryja – Ta, która pierwsza otworzyła się na przychodzącego Chrystusa w ubogim Nazarecie (por. Łk 1, 26-38) – mógł nauczyć Jana oczekiwania na Pana w codziennych, zwykłych zajęciach? Apostoł – teraz rozważający z Maryją wydarzenia, które przeżył z Mistrzem – potrafi Go rozpoznać nawet z daleka (zob. J 21,4-6). Po cudownym połowie Jan jako pierwszy z apostołów odkrywa kim jest Ten, który stoi na brzegu. To właśnie on oznajmia Piotrowi: „To jest Pan!” (por. J 21,7).
Miłością (zob. Hbr 13,12-13): po spotkaniu z Chrystusem Jan zwyczajnie idzie za Nim (zob. J 21,20). Towarzysząc Maryi na krzyżowej drodze apostoł odkrył, że miłość to obecność i dzielenie losu umiłowanego. Później w swoim liście napisze: «Po tym poznaliśmy miłość, że On oddał za nas życie swoje. My także winniśmy oddać życie za braci.» (1J 3,16).
A jaka jest moja wiara, nadzieja i miłość? To w tych cnotach jak w lustrze ukazuje się prawda o tym, jaka jest moja relacja z Maryją. Czy zatem rzeczywiście już zabrałem Ją do siebie, tzn. pozwoliłem Jej wejść do wszystkich moich spraw, pragnień, myśli, uczuć i działań, czy też ciągle jest Ona kimś obok mnie i obok mego życia? Czy moje codzienne życie mówi o mnie to, co przez wieki mówiło życie tak wielu świętych «totus Tuus, Maria – cały Twój, Maryjo»?